Boże Narodzenie i Nowy Rok



Tym razem Wigilię spędziłam, podobnie zresztą jak i w zeszłym roku, według polskiej tradycji u znajomych. Jadłam własnoręcznie przyrządzone (tyle że dłońmi innych zacnych niewiast) pierogi z barszczem, cudowny bigos, prawdziwy chleb na zakwasie, susz nazwany przez sprawczynię „winter drink” i tak wypichcone ciasta, że mi oko, a nawet oba zbielały. Zdjęć zdążyć nie zrobiłam – tak szamaliśmy zaaferowani – i teraz muszę żyć jedynie wspomnieniami. Wszyscy byliśmy w Korei grzeczni to i również Mikołaj do nas był wpadł – dowód zewidencjonowany poniżej (uff).


Święty Mikołaj z Frankiem i Antkiem, Micah i Milo oraz dystyngowaną jak na jedyną kobietę w towarzystwie przystało, Mia.

Wigilia u Moniki.


W Korei Święta Bożego Narodzenia tak naprawdę nie mają większego znaczenia – to święto bez rodzimej tradycji, skopiowane z Zachodu, a w szczególności z USA, co przejawia się jego mocno komercyjnym charakterem. Koreańskie miasta z Seulem na czele przepięknie przystrojone są wymyślnymi błyskotkami, a domy handlowe kuszą w tym okresie rabatami, przed którymi nie idzie się bronić – lepiej zostać już w domu. Samo świętowanie zwykle obraca się wokół wychodnego 24 grudnia, kiedy to po pracy pary udają się do knajpy na piwo. 25 grudnia wszyscy mają wolne i jest to dzień jak każdy inny – jedni śpią przed telewizorem, inni idą z dziećmi do parku. Niektórzy koreańscy katolicy (ok. 11% społeczeństwa) uczestniczą w bożonarodzeniowej mszy, ale o dziwo nie jest to jakieś obowiązkowy punkt programu, o czym mogłam przekonać się dzięki mojej teściowej – w tym roku, mimo swojej religijnej gorliwości, w tego rodzaju uroczystości uczestniczyła po raz pierwszy i to tak tylko z ciekawości.

Ja w tym roku na Święta postanowiłam wziąć wolne i uciec poza miasto. Zrobiłam to w sposób typowo koreański, czyli połączyłam pracę nad ciałem z pracą nad duszą – udałam się na cały dzień do spa (wstęp w ramach nagrody za mój ostatni występ pansori), a następnie do, według mnie, jednej z najbardziej uroczych świątyń buddyjskich w Korei. 


Jinan Red Ginseng Spa w okolicach Maisan, prowincja Jeolla Północna.


Moczenie się w naturalnych gorących źródłach oraz spa z najróżniejszymi masażami wodnymi i zabiegami to w Korei bardzo popularny sposób na odetchnięcie od codzienności – w czasie dłuższych weekendów najczęściej odwiedzanymi miejscami tego rodzaju są okolice Sokcho (속초) na wschodzie kraju. Na co dzień wystarcza uprawianie sportów, właściwe odżywianie się, dbanie o higienę osobistą oraz wygrzewanie się w osiedlowej saunie – to wszystko stanowi dla Koreańczyków panaceum na tryb życia w rytmie „ppalli, ppalli” („szybko, szybko"), ciągłe współzawodnictwo, a także ogromne ilości spożywanego alkoholu. Wizyta w saunie to też niepisany zwyczaj praktykowany w szczególności 31 grudnia. Na powitanie Nowego Roku, co w Korei wiąże się z oglądaniem pierwszego wschodu słońca, warto mianowicie stawić się czystym. Oczywiście to ma zastosowanie do osób niepracujących lub takich, które biorą tego dnia wolne – reszta, tak jak ja, wybiera wcześniejsze ablucje lub odwiedziny w saunie tuż po Nowym Roku. O swoich doświadczeniach w jjimjilbang (찜질방), czyli w koreańskiej saunie, szeroko pisałam w swojej pierwszej książce „W Korei”, a Czytelników, którzy nie mieli jeszcze okazji jej przeczytać odsyłam do odcinka audcyji „Zakorkowani” na ten właśnie temat:




Tymczasem w drugi dzień Świąt udałam się do świątyni Tapsa (탑사), która znajduje się pomiędzy dwoma wzgórzami Maisan (마이산), czyli Górami Końskich Uszu (według mnie to uszy kocie, ale niech już będzie, bo pewnie jestem w tym zakresie odrobinę skrzywiona). Spodziewałam się kolejnej identycznie wyglądającej budowli i zostałam niezwykle miło zaskoczona. Po pierwsze same „uszy” wydały mi się magiczne – mówi się, że to w Korei najbardziej naładowane energią życiową Qi (lub Chi) miejsce – sople lodu w czarach z zamarzniętą wodą kierują się ku górze pod pewnym kątem, (jak się potem okazało jest na to naukowe wyjaśnienie). Sycąc oczy niesamowitymi kształtami, urwiskami i naturalnie wydrążonymi jamami odniosłam to samo wrażenie, którego doświadczyłam spacerując wokół Ayers Rock 10 lat temu. Te dwie ogromne skały, wyrastające pionowo ku niebu na skądinąd delikatnie falującym pagórkami terenie, emanują majestatem, jakąś tajemnicą nie do zgłębienia dla ludzkiego umysłu. Sama świątynia jest również przepiękna z niezliczonymi pagodami z malejących ku górze kamieni, które ustawił jej założyciel, pustelnik Yi Gap-Yong (1860-1957). Miałam dużo szczęścia, że zwiedzać mogłam w ciszy, bez nawoływania i gorączkowego biegania koreańskich turystów, co pewnie również zintensyfikowało moje wrażenia.



Wierzchołki Maisan oraz świątynia Tapsa.



Tak właśnie, trochę niekonwencjonalnie, spędziłam moje Święta. Jutro Sylwester, pewnie przy lodach i lamce szampana, w ciepłej piżamie i z kotem na ramieniu, pojutrze kolejny Nowy Rok, a 19 lutego początek Roku Owcy (tzw. Seollal/설날) według kalendarza księżycowego. Tak jak w Roku Czarnego Smoka, czy Białego Tygrysa pary w pocie czoła pracowały nad poczęciem swoich dzieci wróżąc im z gwiazd świetlaną przyszłość, tak w roku 2015 przyszli rodzice wystrzegają się zajścia w ciążę jak ognia. Dzieci urodzone w tym roku mają być mianowicie nieudacznikami skazanymi na klęskę na polu prywatnym i zawodowym. Na szczęście przepowiednie te tym razem dotyczą tylko Chin – w Korei do owieczek nikt uprzedzeń nie wykazuje. 



Przygotowania do Sylwestra - to w pawilonie Bosingak w rytm uderzeń w ogromny dzwon  odliczone zostaną ostatnie sekundy roku 2014. To już jutro!



I tym akcentem życzę Wam puszystego i wdzięcznego jak owca z bajek

Nowego Roku 2015!







Wesołych Świąt!

메리 크리스마스!




Tayo, Larva, Pororo i Sokmom


Kątem oka wychwycam filuternie puszczane do mnie ślepie. Odwracam się z cisnącym wyjaśnieniem, że nie, nie jestem „rosyjską modelką”, ale po spojrzeniu intruzowi w twarz zamiast zgrzytu zębów na moje usta wypływa wielki uśmiech. Mam przed sobą „Tayo the Little Bus”, niebieskiego auto-łobuza nr 120 z koreańskiej kreskówki 꼬마버스 타요” („Kkomabus Tayo”). Dzieciaki piszczą z uciechy, gdy nadjeżdża i śmiech ten na dobre rozwiewa zimowe chmury. Tayo, najczęściej kojarzony ze swoją słabością do rytmicznego puszczania bąków, ma kilku przyjaciół i ci również jeżdżą po Seulu wnosząc pokaźny zastrzyk kolorów do życia najmłodszych Seulczyków: zielony autobus nr 1000 to sowizdrzalski Rogi, najlepszy przyjaciel psotnika Tayo; żółta Lani, autobus nr 02, znana jest ze swojego wesołego usposobienia i to ona najczęściej godzi dwóch skłonnych do sprzeczek przyjaciół; Gani, autobus nr 1339 w kolorze czerwieni to pracowity, serdeczny, ale też i nieśmiały kolega całej trójki.






Fanpage "W Korei i nie tylko" - listopad 2012 i 2013


Lubię koreański listopad. Początkowe dni to jeszcze ciepława jesień z mieniącymi się kolorami, tabunami liści i grzejącym słońcem. W drugiej połowie miesiąca do rzeczywistości powoli wkrada się zima szykując poranne przymrozki, ale ciągle ciesząc czystym jak łza niebem i oślepiającymi dniami.

Listopad to czas rekrutacji i badań okresowych w firmie, ostatnich (dla mnie) wspinaczek górskich, przyrządzania kimchi na kolejny rok oraz Seoul Lantern Festival nad strumieniem Cheongyecheon, tuż za oknem mojego biura. W listopadzie bierzemy też z PWY wolny piątek i zapraszamy teściową (oraz jej wóz~~) do Sokcho, gdzie cały dzień moczymy się w naturalnych gorących źródłach, a następnie robimy barbecue popijając soju zaprawianym domowym syropem z koreańskich górskich malin. 

Poniżej wyjątki z listopada 2012 i 2013, które odnotowałam na Fanpage'u "W Korei i nie tylko". Zapraszam do oglądnięcia zdjęć.




1 listopada 2012



Dowód na to, że w Korei mamy wysokich mężczyzn. Ci na zdjęciu to dwudziestoparoletni młodzieńcy, kandydaci na stanowiska w mojej firmie - ok.190cm wzrostu.





Chłopak po lewej wspinał się na Annapurnę bez przewodnika i tragarzy. Gór nie lubi, chciał tylko sprawdzić, czy da radę. Chłopak po prawej był odpowiedzialny za ruch helikopterów - pracował w lotniczej wieży kontrolnej. Jak ja się cieszę, że mam pracę i nie muszę konkurować z takimi rodzynkami, jak oni... 







[Zakorkowani] Narodziny dziecka w Korei


Kobieta naprzeciw mnie robi duże oczy, zapowietrza się i ucieka wzrokiem w sufit. Siedzący obok niej mąż oraz nasz kolega z pracy na chwilę milkną, chowając spojrzenia we wnętrzu kufli z Heinekenem. Jesteśmy w Hadze, gdzie do swojego tymczasowego domu zaprosił nas wysłany za granicę współpracownik. 

Kobieta wraca na ziemię i odpowiada, że nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiała; że to była normalna kolej rzeczy po zamążpójściu, a na dodatek jej mąż jest najstarszym synem w rodzinie, więc nie za wiele miała do powiedzenia. Jest jej ciężko, czasem czuje się samotna, uwiązana, ale nie wyobraża sobie już życia bez swoich pociech.

To dosyć typowa odpowiedź Koreanek około czterdziestki na pytanie, dlaczego zdecydowały się na posiadanie dziecka.



Fanpage "W Korei i nie tylko" - październik 2012 i 2013



We wrześniu potrzebuję odetchnienia. Kończą się przepełnione wilgocią upały i człowiek ma ochotę choć przez moment odsapnąć. Nabieram sił na intensywny październik. W końcu nadchodzi: błękitnym niebem, rażącym słońcem, orzeźwiającą temperaturą i co najważniejsze - zmieniającymi się kolorami liści. To najwyśmienitszy okres na podróże, chodzenie pogórach, magazynowanie całej tej radości, której pociskami będzie można bronić się przed atakami markotnej zimy. Październik to miesiąc frenetycznej gonitwy. Nie tylko za ostatnimi dotykami słońca i chylącemu się ku zimowemu snu życiem, ale też i za sycącymi duszę łyczkami kultury spijanymi podczas niezliczonych w tym okresie festiwali.

Mój październik? To przede wszystkim góry i festiwal Pansori w Jeonju, przy okazji którego zwiedzam przecudowne zakątki Jeolla-do. Do tego sezon na moje ulubione owoce - koreańskie gruszki i persymonki - oraz czas nabierania tężyzny fizycznej, żeby stawić czoła zbliżającym się mrozom. Październik to też miesiąc niespodzianek: wizyta Prezydenta Komorowskiego w Korei, wywiady dla Radio Trójka i Dzień Dobry TVN oraz mój niespodziewany pobyt w Polsce, podczas którego po raz ostatni widziałam Pirata - weterana pośród naszych czterech kotów, które pozostawiłam za sobą wyjeżdżając do Korei.

Poniżej zapraszam do przejrzenia moich październików z lat 2012 i 2013 utrwalonych na fanpage'u "W Korei i nie tylko":





1 października 2012

Kangnam style by my good friend Carlos O. Zepeda







Jeden dzień. Polska, jaką pamiętam.



Ostre nożyce zdecydowanym świstem przecinają powietrze wokół mojej głowy. Za każdym pociągnięciem tracę kilkanaście centymetrów nawarstwionej we włosach przeszłości. Naprędce znalezionymi nożyczkami, w obskurnym pokoju koreańskiego akademika, posadzona na samotnym stołku w samym jego środku. Z zaplecionymi dłońmi, jak urzeczona, spoglądam na płytki szarej, gumowej podłogi, uściełanej jasnymi kosmykami. Na ziemi bezładnie tarza się zapis minionych wydarzeń, mojego dawnego życia, które za krótki moment ma znaleźć się w koszu. Rozmyślam o ogromnych, kilkutysięcznych drzewach i ich słojach, w których strukturze wprawne oko odczytać może tajemnice dawnych czasów. Tak samo jak słoje drzew, tak i włosy przechowują echa przeszłości, skrawki wyżłobionego na nich doświadczenia. Średnio w jednym centymetrze jedwabistej nitki zapisane jest wspomnienie jednego miesiąca z mojego życia. Tamtego życia.


Fanpage "W Korei i nie tylko" - wrzesień 2012 i 2013


Spieczony koniec lata miesza się z odżywczym powiewem jesieni. To wrzesień, przedsmak najpiękniejszego okresu w Korei. Wołają horyzonty, wołają miejsca jeszcze nie odwiedzone, ciągnie gdzieś, gdziekolwiek byle nie w progi domu. To czas przemian, nie tylko w widocznie odczuwającej ulgę naturze, ale też i we własnym wnętrzu. Jesień sprzyja zamyśleniu, przystanięciu na chwilę i spojrzeniu na wszystko ze szczytu zmieniającej kolory góry.


Poniżej fragmenty z koreańskiej rzeczywistości września 2012 i 2013.




[Zakorkowani] Co warto zobaczyć w Korei?


W 2012 roku aż 11,1 mln turystów odwiedziło Koreę Południową plasując ją na 20 miejscu najliczniej odwiedzanych krajów na świecie. Najwięcej turystów przybywa z Japonii, Chin, Hong Kongu, USA i Tajwanu. Popularność Korei ma znaczny związek z „hallyu”, czyli „koreańską falą”, która w ostatnich latach całkowicie zalała Azję, ale również i rozpowszechniła Koreę na Zachodzie. To właśnie dzięki kulturze masowej (K-pop, K-drama itp.) Korea urosła do miana jednego z  najbardziej turystycznie atrakcyjnych miejsc w Azji. 


Ślub z Koreańczykiem


W Korei rzadko spotyka się pary żyjące ze sobą „na kocią łapę”. Ja mieszkałam z PWY kilka miesięcy bez ślubu i ani on, ani ja nie mieliśmy spokoju. Na niego patrzyli krzywym okiem podejrzewając, że za niesformalizowanym trybem życia skrywa niecne pobudki, a co za tym idzie ma zdegenerowany charakter. Ja musiałam stawiać czoła rzeczowym poradom, że muszę się przecież zabezpieczyć na przyszłość, bo w przeciwnym razie zostanę – ja biedna – wykorzystana i pozostawiona sobie samej. Ogólnie było z nami coś nie tak i tyle w temacie. W końcu zdecydowaliśmy się na tradycyjny koreański obrządek i jak ręką odjął – wszyscy wokół nas odetchnęli z ulgą, mimo że w świetle prawa małżeństwem ciągle przecież nie byliśmy. Do tej pory nie nosimy obrączek (ja nie noszę nawet pierścionka zaręczynowego) i to również wydaje się nie mieć znaczenia - tego rodzaju ozdoby to w Korei względnie nowy zwyczaj i nie wszyscy się do niego stosują (a jeżeli już to obrączkę zakłada się na palec serdeczny lewej ręki tak jak w Stanach Zjednoczonych).


PWY i ja razem z naszymi
bratankami Sue i Geon.

Seoul BLISS'Inn


Pierwsza rezerewacja wywołała bardzo duży uśmiech, a cztery banknoty w ręce przyniosły więcej satysfakcji niż największy bonus, jaki otrzymałam od firmy. Bo w Seoul BLISS’Inn włożyliśmy razem z PWY dużo serca, nawet więcej niż we własny dom.


Seoul BLISS'Inn - nowiutki guesthouse w samym centrum Seulu (Insadong), który można wynająć na okres pobytu w Korei za całkiem przystępną cenę.










Mój kawałek nieba


Co jakiś czas pęka głowa. Od natłoku zadań, piętrzących się problemów, frustracji zawodowej wywołanej bezsilnością wobec koreańskich reguł gry. W sytuacjach, kiedy wyczuwam zbliżającą się eksplozję machinalnie wybieram bezwład. Staram się głębiej oddychać, więcej uśmiechać bez żadnego powodu, przez dłuższe momenty o niczym nie myśleć. Zatrzymuję się wbrew mojemu biegnącemu na przód umysłowi, przytulam do PWY, bawię z Nabi. Każdą rzecz wykonuję wolniej niż zwykle, ale z większą uwagą. Celebruję moment.


Fanpage "W Korei i nie tylko" - sierpień 2012 i 2013


Sierpień w Korei to dla mnie najtrudniejszy miesiąc do przejścia. Wysokie temperatury przy wysokiej wilgotności i konieczność chodzenia do pracy z zakrytymi ramionami to duże wyzwanie. Nie lubię też klimatyzacji, a spanie przy wiatraku nie sprzyja porządnemu wypoczynkowi. Z tego powodu w okresie tym korzystam przeważnie z urlopu wakacyjnego - w ostatnich latach miałam okazję odwiedzić Filipiny i Malezję. 

W tym roku zostałam jednak w Korei i na trzy dni udałam się w góry z teściową i jej dwoma koleżankami. Wrażenia na pewno inne, ale równie niezapomniane...

Poniżej kilka sierpniowych wspomnień ostatnich dwóch lat zamieszczonych na fanpage'u "W Korei i nie tylko".


Wizyta papieża Franciszka


Kapitalizm w Korei ma się świetnie. Koreańczycy, szczególnie ci lepiej sytuowani, popierają twarde prawa rynku, niewidzialną rękę konkurencji, która efektywnie odsiewa ziarno od plew. Życie to walka o przetrwanie, gdzie słabszy musi siłą rzeczy paść w końcu ofiarą silniejszego. Golem w tej walce jest pieniądz. To ilość zer na koncie określa wartość człowieka, świadczy o jego sukcesie i pozycji w społeczeństwie, daje mu władzę, a nawet przywilej bezkarności. Niektórzy z zerami się rodzą, inni nie widzą innego wyjścia i pną się na szczyt zerowej piramidy zaprzedając po drodze własną duszę.


[Zakorkowani] Koreańska opieka medyczna


„W Seulu funkcjonuje kilka wielkich szpitali. Najlepsze to placówki uniwersyteckie, z których każda przoduje w jakiejś konkretnej dziedzinie medycyny. Podobnie jak same uniwersytety, szpitale te to bezustannie rozprzestrzeniające się monstra gmaszysk, które swoją przytłaczającą strukturą i rozmiarem konfundują co poważniej chorych pacjentów. Wrażenie matni, kolejki i dosyć taśmowe podejście do zabiegów (wszystko załatwia się w trybie beztchowym „ppalli, ppalli” – „szybko, szybko”) odstraszają tych o słabszych nerwach. Ze szpitalami ogólnymi konkurują więc małe, specjalistyczne kliniki (ginekologia, dentystyka, dermatologia, kosmetyka plastyczna, choroby wewnętrzne, ortopedia, itd.), niekoniecznie droższe, usytuowane zazwyczaj na jednym lub dwóch piętrach ponuro wyglądających, kwadratowych budynków. Znajdzie się tam miejsce na przytulną recepcję, gabinet przyjęć, salkę operacyjną i kilka pokoi z łóżkami. Wszystkie potrzebne badania specjalistyczne, jak na przykład rezonans magnetyczny lub zdjęcia rentgenowskie, wykonuje się jednak w szpitalach ogólnych. Tam też odwozi się pacjenta w przypadku komplikacji. Wśród tego najbardziej zelektronizowanego i internetowo najaktywniejszego społeczeństwa na świecie opinie o klinikach rozchodzą się z porażającą szybkością błyskawicy. Wybór kilku najbardziej rekomendowanych jest dosyć prosty” (...)


Ask Me Anything


W nadchodzącą środę (6 sierpnia) o godz. 17.00 polskiego czasu odbędzie się AMA z moim udziałem. Akcja organizowana jest przez portal Wykop.pl oraz Bankier.pl. Gorąco zapraszam zainteresowanych do zadawania pytań na wspomnianych stronach - odpowiem na żywo w transmisji video już za kilka dni. Do zobaczenia! :)





UPDATE: Przebieg rozmowy dostępny już jest na stronie: bitly.com/amakorea lub bezpośrednio poniżej. Pytania zadawane przez internautów były dosyć zróżnicowane. Między innymi opowiadałam o stypendiach w Korei, możliwościach pracy, zarobkach, narkotykach, Koreankach, o stosunku Koreańczyków do Azjatów i Polaków, kogoś zainteresował nawet wzrost PWY. ;) Zapraszam do odsłuchania i dalszych pytań w komentarzach.






Fanpage "W Korei i nie tylko" - lipiec 2012 i 2013


Lipiec na moim fanpage'u to dużo muzyki, wypieków artystycznych, ale również i niekonwencjonalnego, ale smacznego jedzenia. Lipiec to też pora deszczowa, ostatni miesiąc wytchnienia przed wilgotnym skwarem, który szczelnie opatula Koreę na cały sierpień. I te cykady, które spać nie dają po nocach... 

Poniżej wspominki z ostatnich dwóch lat.


[Zakorkowani] Technologia w życiu Koreańczyków



Złożyłam wniosek o lokatę. Zaskórniaki przelałam na podany przez bank numer konta, żeby po kilku godzinach otrzymać wiadomość, że pieniądze zostały odesłane, ponieważ przyszły z innego rachunku niż ten, który podałam we wniosku. Dwa dni minęły, a po pieniądzach ani widu, ani słychu. Zadzwoniłam na infolinię, gdzie po długich pertraktacjach poinformowano mnie, że środki przelane zostały na konto rozpoczynające się od cyfr "33". Problem w tym, że ja... nie posiadam żadnego konta, które rozpoczynałoby się od takich liczb. Złożyłam reklamację załączając potwierdzenie przelewu, po czym otrzymałam wiadomość, że moja sprawa zostanie rozpatrzona w ciągu najbliższych dwóch tygodni... Ponownie zadzwoniłam na infolinię i po kolejnej dawce wyjaśniania i negocjowania udało mi się ustalić, że pieniądze zostały zwrócone do pośrednika transakcji, ponieważ (głupia ja!) przelew wysłałam w trybie natychmiastowym. Rozgrzanym do czerwoności telefonem zadzwoniłam na kolejną infolinię, gdzie już z pamięci zarecytowałam opis całej sytuacji. Pośrednik transakcji poinformował mnie, że faktycznie pieniądze zostały zwrócone na jego konto (to rozpoczynające się od cyfr "33"), ale bank zmienił identyfikator przelewu, w zwiazku z czym nie ma podstaw do zwrotu pieniędzy na konto, którego właścicielką jestem ja. Dogadałam się, że pośrednik ponownie prześle pieniądze do banku, który to bank mam (ja!) poinformować o konieczności zachowania identycznego tytułu przelewu przy kolejnym już zwrocie środków do pośrednika. Bank odpowiedział, że ma czas na rozpatrzenie sprawy do 1 sierpnia... 

Takie sytuacje są w Korei nie do pomyślenia. Wszystkie przelewy realizowane są w trybie natychmiastowym niezależnie od pory dnia i nocy, czy typu banków, między którymi taka transakcja jest dokonywana. Nie trzeba przy tym wybierać żadnej dodatkowej opcji, nikt nawet nie pomyśli  o pobieraniu za tę usługę opłaty. Pieniędzmi można żonglować w czasie realnym przy użyciu telefonu, komputera, bankomatu - włączając w to przelewy zagraniczne. "Przelew oczekujący" to tutaj wywołujący śmiech oksymoron. Nie wiem, czy to jest kwestia technologii, czy zwykłej organizacji, ale wygoda w realizacji najprostszych czynności dnia codziennego jest jednym z tych elementów koreańskiej rzeczywistości, którą cenię najbardziej. Nie chodzi tylko o mnie. Przyjezdni aż przecierają oczy ze zdumienia, jak wiele rzeczy w Korei jest przemyślanych i stworzonych z myślą o człowieku. Osiadli tutaj obcokrajowcy, w tym i ja, tak przywykli do koreańskiego standardu życia, że trudno im sobie wyobrazić powrót do ospałego i biurokratycznego systemu w ich własnych krajach. Czekanie na podłączenie do internetu przez miesiąc? To w Korei czysta abstrakcja...

Kilka charakterystycznych cech Koreańczyków powoduje, że nowe technologie i wszelkiego rodzaju nowinki znajdują tutaj bardzo podatny grunt. Koreański konsument to przede wszystkim innowator i wczesny naśladowca: są to ludzie młodzi, wykształceni, popularni wśród swojego środowiska, liderzy opinii. Koreańczycy, nawet ci starszej daty, są bardzo ciekawi innowacyjnych rozwiązań i wykazują duży entuzjazm w stosunku do wszystkiego, co może im ułatwić życie – pod tym względem zupełnie nie obawiają się zmian. W rytm zasady „ppalli, ppalli” („szybko, szybko") dążą do ciągłej optymalizacji swojego czasu, a wszechobecna rywalizacja dalej ten wewnętrzny przymus podsyca. Technologia jest dla Koreańczyków ważnym narzędziem w pędzie po sprawniejsze funkcjonowanie w społeczeństwie. Posiadanie nowinek technologicznych to również kwestia statusu społecznego – Koreańczcy zmieniają swoje telefony jak zabawki, pokazują się z najnowszymi tabletami, czy (ostatnio) wielkimi słuchawkami, które mają gwarantować najczystszą jakość dźwięku. To wszystko powoduje, że Korea często traktowana jest jako pole testowe dla nowych technologii pod względem ich odbioru przez konsumenta.

Wszechobecność technologii widać przede wszystkim na ulicach miast. Czasem ma się wrażenie, że Koreańczycy nie są w stanie rozstać się ze swoim telefonem na dłużej niż jedną minutę. Nie chodzi tutaj jedynie o przeglądanie wpisów na portalach społecznościowych lub czytanie gazet, ale również o używanie smartfonu do przeprowadzania transakcji bankowych, robienia zakupów, planowania podróży po mieście, oglądania telewizji, używanie go jako środka płatniczego w sklepach, czy w transporcie publicznym. Koreańczycy chadzają ze swoimi smartfonami nawet do toalety, żeby uprzyjemnić sobie czas pokonując szczeble w kolejnej gierce, która akurat zdominowała ich umysły.

Takie uzależnienie to chyba uniwersalny i negatywny aspekt rozwoju technologii, ale są też takie, które faktycznie przyczyniają się do zwiększenia standardu życia w Korei. Za przykład wystarczy podać powszechność wysokiej klasy sprzętu medycznego w typowej opiece zdrowotnej, ale też i w dziedzinie chirurgii plastycznej, czy zapłodnień in vitro. Technologia ułatwia życie również w urzędach (w Korei kolejki są rzadkością), w sklepach (gotówka jest coraz rzadziej używanym środkiem płatniczym bez względu na wysokość sumy do zapłacenia), w wyszukiwaniu drogi dojazdu pod wskazany adres (koreańska nawigacja i informacje, które zawiera nie mają sobie równych na całym świecie), w autoryzacji dostępu do osobistych informacji (jeden elektroniczny certyfikat gwarantuje dostęp do urzędu skarbowego, zakładu ubezpieczeń, banków i wszelkich innych oficjalnych instytucji). Przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Technologia to dla wymagającego koreańskiego klienta dobro oczywiste. Co ważniejsze nie jest to dobro elitarne, a dostępne powszechnie i za bardzo przystępną cenę - w tym przede wszystkim upatruję przewagę Korei nad innymi krajami. Każdy ma nie tylko możliwość skorzystania z najnowszych technologii, ale również i możność egzekwowania swoich praw w przypadku, gdy technologia ta nie spełnia swoich założeń. W Korei  nikt na pewno nie jest zmuszony, żeby na własną rękę szukać swoich pieniędzy po całym Internecie ... 



Poniżej załączam dwa odcinki audycji "Zakorkowani", które razem z Leszkiem Moniuszko poświęciliśmy powyższej tematyce. Zapraszam do odsłuchania i komentarzy!

[Zakorkowani] - "Technologia w życiu Koreańczyka cz.1"


[Zakorkowani] - "Technologia w życiu Koreańczyka cz.2"



"Korea - w kraju porannego spokoju" - cz.2



Kolacja firmowa

Mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki czołga się po podłodze wykrzykując w moim kierunku płomienne wyznania miłości. Na niziutkich stołach walają się niedopite butelki soju oraz resztki po sushi posypanym opiłkami złota. To mój pierwszy tydzień w pracy. Podczas kilkugodzinnej mocno zakrapianej kolacji ani razu nie tracę głowy, mimo że moi przyszli współpracownicy podpuszczają mnie na wszelkie możliwe spsoby. Chcą sprawdzić, jaką osobą jestem opierając się na starej prawdzie „in vino veritas”. To pierwszy z wielu etapów na drodze do zdobycia ich zaufania. W porównaniu do innych trzymam się całkiem nieźle, więc początkowy test mogę zaliczyć chyba do zdanych śpiewająco. Po zaledwie kilku godzinach od kolacji, wszyscy stawiamy się przed czasem w żołnierskim szyku przy swoich biurkach. W ciągu dnia niektórzy odsypiają na krześle w wyprostowanej pozycji, poruszając jednocześnie długopisem dla zachowania pozorów. Zdolności kamuflażu Koreańczyków wprawiają mnie w osłupienie. Ci mniej odporni biorą kilkunastominutową drzemkę okrakiem na toaletowej muszli.


Podróż służbowa

Drugi tydzień w pracy. Siedzę właśnie w samolocie zmierzającym do Pragi. Nikt nie potrafi mi dokładnie powiedzieć, jaka jest moja rola podczas tego wyjazdu. Do błądzenia we mgle muszę się przyzwyczaić, bo tak będzie wyglądała moja praca przez kolejne kilka lat. Jeden z kolegów, który leci ze mną spóźnia się. Jego nazwisko rozbrzmiewa po całym lotnisku. W końcu wpada zasapany z wielkim kartonem pod ręką. Okazuje się, że to zapasy ramyeonu – koreańskiej zupki instant. Po przylocie do Pragi instalujemy się w hotelowym pokoju konferencyjnym. Pracujemy od świtu do nocy zagryzając koreańskim fast foodem. Po złożeniu dokumentów przetargowych wychodzimy w końcu coś zjeść na zewnątrz. Przecieram oczy ze zdumienia, kiedy wchodzimy do restauracji koreańskiej. Podczas ponad tygodniowego wyjazdu nie udaje mi się skosztować lokalnej potrawy ani razu. Do tego też będę musiała się przyzwyczaić. W kilka dni po powrocie do Korei szef przywołuje mnie do swojego biurka. Podniesionym głosem wyłuszcza mi coś po koreańsku. Bezradnie rozglądam się za tłumaczem, ale moi współpracownicy w napięciu wpatrują się w swoje monitory. Szef zaczyna krzyczeć i czuję, że lepiej mu nie przerywać mimo że nie mam najmniejszego pojęcia, o co mu chodzi. Siadam zszokowana na swoim miejscu. Ktoś przez komunikator wyjaśnia mi, że po podróży służbowej nie wypełniłam listy wydatków w firmowym systemie. O obowiązku i systemie nikt mnie wcześniej nie informuje. Nie poddaję się jednak emocjom. Nie tłumaczę się, nie podnoszę głosu. Z pomocą kolegi wypełniam gąszcz tabelek w języku koreańskim. Test numer dwa zdany.


Szok kulturowy

Podchodzi do mnie przystojny Koreańczyk w dojrzałym wieku. Zaprasza na kawę do kafejki na dół. Po trzech latach Samsungowego reżimu z trudem łapię oddech, kiedy zwraca się do mnie bezpośrednio. W końcu to pracownik zarządu. Na tym szczeblu nikt przecież nie powinien zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Przeżywam drugi szok kulturowy. Zdaję sobie sprawę, że kultura organizacyjna w Samsungu, z którą musiałam się zderzyć, jest ewenementem nawet dla Koreańczyków. Rozmawiamy na temat mojej poprzedniej pracy i o tym, co chciałabym robić na właśnie co otrzymanym stanowisku. Mężczyzna, który będzie moim mentorem przez następne siedem lat pyta, co jest dla mnie najważniejsze w życiu. Odpowiadam, że chciałabym umrzeć z delikatnym uśmiechem na twarzy.


Tradycyjny ślub

Bufiaste pantalony, lniana halka ze spódnicą na sprężynach, gorsecik, kolejna halka ze spódnicą wierzchnią, a na to haftowany kubraczek z szerokimi rękawami. To nie wszystko. Pracownica skansenu przynosi mi szatę ślubną, którą trzeba założyć dodatkowo na wierzch. Przez złączone dłonie przewiesza mi wyszywaną płachtę materiału, którą muszę prezentować w niewzruszonej pozycji przez następne dwie godziny. W kok wpina mi długą szpilę, która po obu końcach podtrzymuje wstążki spływające na moją klatkę piersiową. Gumka pod brodą podtrzymuje koszyczek zamocowany na czubku mojej głowy. Na policzkach przylepione mam dwie czerwone kropki. Wpatruję się w lustro i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wyglądam jak napuszona kobra. W końcu rozpoczyna się cermonia. Wokół mnie tradycyjne koreańskie domki, na środku zastawiony jadłem stół, w tyle zespół przygrywający na tradycyjnych koreańskich instrumentach. Na dziedziniec w lektyce niesionej przez czterech mężczyzn wkracza mój koreański mężczyzna. Kłaniając się w pas ofiarowuje mojej mamie kaczkę. To prezent w zamian za moją rękę. Przez stół kłaniamy się sobie bijąc czołem o ziemię. Dwie kobiety obok podtrzymują mnie za łokcie i ramiona, żebym była w stanie podnieść się z podłogi z jako taką gracją. Pijemy alkohol, kosztujemy kilku dań. Po godzinie przedstawienia wodzirej ogłasza nas mężem i żoną. Z trudem wciskam się do ciasnej karocy. Sześciu mężczyzn podnosi mnie i niesie za mężem do wioski, która ma być od tej pory moim nowym domem. 



Powyższy tekst pojawił się na przełomie maja i czerwca w "Monitorze Polonijnym" ze Słowacji. Oryginał można przeczytać poniżej:

II część artykułu - zapraszam na stronę 30-31:





"Korea - w kraju porannego spokoju" - cz.1



Rozmowa kwalifikacyjna

Siedzę u szczytu ogromnego drewnianego stołu. Po obu bokach zasiada kilkunastu Koreańczyków w niemalże identycznych garniturach. Wpatrują się we mnie intensywnie, bez słowa i bez jakiejkolwiek emocji na twarzy. Biorę głęboki oddech i otwieram przygotowaną na tę okazję prezentację. To ostatni etap konkursu o Globalne Stypendium Samsunga. Do finału dostało się dziesięć osób. Dwie z nich polecą do Korei na co najmniej cztery lata. Nie żywię zbyt wielkiej nadziei, że jedną z nich będę akurat ja, ale i tak mam zamiar wypaść jak najlepiej. Z uśmiechem na twarzy opowiadam o swoim planie marketingowym dla koreańskiej rice-cooker, czyli elektrycznego garnka do gotowania ryżu. Mój uśmiech odbija się jednak bez echa o skamieniałe twarze siedzących przede mną Azjatów. Absurdalność sytuacji zaczyna niepokojąco mnie rozbawiać. Kiedy jeden z Koreańczyków poważnym głosem pyta mnie, czym zajmuje się mój tato, muszę kontrolować się, żeby zupełnie nie wpaść w stan bezmyślnej wesołości. Odpowiadam, że jest nauczycielem, na co Koreańczycy po raz pierwszy obdarzają mnie zadowolonym potakiwaniem głowy. Po kilku dniach odbieram telefon. Mam w ciągu kilku tygodni spakować się i po raz pierwszy w życiu wsiąść do samolotu, który wywiezie mnie na drugi koniec świata.


Pierwsze wspomnienie

Jest sierpień 2002 roku. Drzwi lotniska otwierają się przede mną bezszelestnie. Próbuję wziąć głębszy oddech, ale gardło zatyka mi fala wilgoci, która gwałtownie uderza w moje wysuszone klimatyzacją ciało. W jednej chwili moja skóra pokrywa się mgiełką rosy, a ubranie staje się jakby cięższe. Zaintrygowana rozglądam się wokoło. Niebo nabrzmiałe przyciężką szarością chmur odrobinę odstręcza, podobnie jak monstrualne betony słupów podtrzymujących lotniskową konstrukcję. Na szczęście humor poprawia mi niezwykle życzliwy pracownik lotniska, który sprawnie pakuje mój bagaż do luku autobusowego i „szybko, szybko” popędza mnie do środka autokaru. Pędząc w niezwykle wygodnym fotelu przyglądam się nowemu światu za oknem. Nie wiem, czy to z powodu zmęczenia, ale wszystko wydaje mi się jakieś takie bezbarwne. Tak, jakby ktoś nałożył na obraz filtr odbierający kolorom żywotność. Autobus spowalnia. Z autostrady zjeżdżamy do centrum Seulu. Przyglądam się znaczkom koreańskiego alfabetu, których natarczywa wszechobecność przyprawia mnie o zawrót głowy. Mijam ponure stragany pozabijane metalowymi płachtami i myślę sobie, że ten drugi koniec świata to może po prostu... koniec świata. W tym samym miejscu dwanaście lat później, w roku 2014, otworzony zostanie Dongdaemun Design Plaza & Park – nowoczesny kompleks, któremu stać ma się zagłębiem mody dla całej Azji i Pacyfiku. W roku 2002, jadąc z lotniska w kierunku Korea University, nawet na myśl mi nie przychodzi, że ciągle będę jeszcze wtedy w Korei.


Alma Mater

Jeszcze przed wyjazdem do Korei prezes Samsunga w Polsce bierze mnie na dywanik i pyta, czy jestem w stanie spać po trzy, cztery godzinny dziennie. Zanim otworzę usta próbuję odpowiedzieć sobie w głowie, dlaczego niby miałabym spać tak krótko. Rozpościerzony na skórzanym fotelu Koreańczyk wyjaśnia mi, że w takim właśnie trybie żyją koreańscy studenci. To jedyny sposób na to, żeby w zadowalającym stopniu opanować ogrom materiału. Presja ma być podobno ogromna. Zaczynają nachodzić mnie wątpliwości, czy aby na pewno dam sobie radę. Odganiam je jednak szybko niczym natrętną muchę. Okazuje się, że słusznie. Już na miejscu sumienność koreańskich studentów przeraża mnie, ale z trochę innych niż sugerowane przez prezesa powodów. Zamiast niezbędnych fragmentów książek Koreańczycy studiują każdą jedną linijkę, wliczając w to spis treści, przedmowę, podziękowania i przypisy. Uczą się pamięciowo, mają problem z łączeniem ze sobą poszczególnych kropek. Obawiają się nieskrępowanej dyskusji do tego stopnia, że nawet ja - osoba, która rzadko kiedy zabiera głos na zajęciach w Polsce – podejmuję dyskusję tylko po to, żeby pchać wykładane tematy do przodu. Ostatecznie dwa lata studiów kończę w trzy semestry. Przed rozpoczęciem pracy w Głównej Siedzibie Samsunga zapożyczam się i wyruszam w trzymiesięczną podróż z plecakiem po Azji.


Po godzinach

Z nieśmiałością wypróbowuję swój własny głos. Zimny metal mikrofonu uświadamia mi, że nigdy przedtem nie miałam tego urządzenia w dłoni. Nie mam wprawy w śpiewaniu, a już w szczególności nie przed grupą mało znanych mi ludzi. Ukradkiem przypatruję się zgromadzonym w przyciemnionym pokoiku osobom. Nikt nie zwraca na mnie większej uwagi, kiedy nucę pod nosem wybraną przeze mnie „Like a virgin” i wystukuję kod następnej piosenki do kolejki. Na stole stoi kilka butelek piwa, pod które podjadamy wysuszone na wiór kałamarnice. Na miasto wychodzimy kilka razy w tygodniu. Koreańscy studenci są pod tym względem nie do zdarcia, choć następnego dnia muszą odespać w uniwersyteckich bibliotekach zmaltretowani libacjami poprzedniej nocy. Muszę przyznać, że zabawa jest jednak przednia. Pod wpływem czaru nocy Seul przeobraża się z zalatanej codziennymi obowiązkami dziewuchy w mizdrzącą się kurtyzanę, która wabi karminową czerwienią neonów, kalejdoskopem pubów i restauracyjek i innymi przybytkami młodzieńczego grzechu. Już wiem, że z łatwością można się w tym miejscu zatracić.




Powyższy tekst pojawił się w kwietniu w "Monitorze Polonijnym" ze Słowacji. Oryginał można przeczytać poniżej:


I część artykułu - zapraszam na stronę 29-30:




[Zakorkowani] Ciekawostki z życia w Korei


Na fanpejdżu „Zakorkowanych" (dla niewtajemniczonych: audycja o Korei, którą prowadzę razem z Yellowinside), poprosiliśmy naszych Słuchaczy o zgłaszanie krótkich pytań dotyczących koreańskiej rzeczywistości. Okazało się, że wątpliwości i nurtujących naszych Słuchaczy spraw jest bez liku. Niektóre z poruszanych kwestii zdradzały duże zaawansowanie wiedzą o Korei, inne znowu nieco zaskakiwały...

Oto kilka przykładów tych, na które „Zakorkowani” odpowiadają w załączonej na końcu wpisu audycji:

  • Co jest z tym zawiązywaniem sznurówek dziewczynom przez chłopaków i z noszeniem przez nich torebek swych wybranek?
  • Jak w Korei wygląda sprawa powtórnego małżeństwa w przypadku osób rozwiedzionych bądź wdów i wdowców?
  • Czy możecie coś opowiedzieć o pracy np. w szpitalu? w księgarni? w kawiarni? Czy pracownicy niekorporacyjni też mają jakieś niezwykłe rzeczy do odbębnienia (hwesiki itd.)?
  • Czy imiona i nazwiska koreańczyków mają jakieś znaczenie?
  • Jakie największe i najciekawsze zmiany zauważyliście na przestrzeni ostatnich lat w Korei?
  • Ile o Polsce wie statystyczny Koreańczyk?
  • Jakie są dzienne, miesięczne wydatki na życie w Korei, żyjąc na średnim poziomie? Na co może sobie Koreańczyk pozwolić, a na co nie ze swoich zarobków?
  • Jakie jest podejście Koreańczyków do znaków zodiaku i grup krwi?
  • Czy Koreańczycy często się uśmiechają?
  • Czy Koreańczycy lubią czytać?
  • Czy Koreańczycy lubią Chińczyków?
  • Dlaczego wszyscy Koreańczycy śpią na podłodze skoro mają łóżka w domu? 
  • Koreanki - jak je poderwać?
  • Czy znacie kogoś kto nauczył się koreańskiego nie kończąc koreanistyki, kogoś kto nie wyjeżdżał do Korei, aby nauczyć się tego języka?
  • Czy w Korei po użyciu papieru toaletowego nie wolno go spuszczać w sedesie?
  • Czy to prawda że wielu Koreańczykow chce emigrować do Japonii? I jaki jest ich stosunek do Japończyków? 

Po odpowiedzi na powyższe i wiele innych interesujących pytań zapraszam do odsłuchania odcinka audycji „Krótkie pytania do Zakorkowanych”:




Fanpage "W Korei i nie tylko" - czerwiec 2012 i 2013


Czerwiec to dobry dla mnie miesiąc. W czerwcu 2007 roku wyszłam za mąż za bardzo fajnego faceta, w czerwcu 2012 i 2014 roku moje książki pojawiły się w większości sklepów, w czerwcu 2013 roku powstała audycja o Korei „Zakorkowani” (mamy już jeden roczek!). W tym roku za kilka dni czeka mnie również inauguracja kolejnego semestru pansori w National Theater of Korea. Pogoda dopisuje – jest słonecznie z przerwami na gwałtowne ulewy zwieńczane grzmotami rozchodzącymi się donośnym echem pomiędzy seulskimi wieżowcami. Wszystko tak, jak lubię...

Oto kilka fragmentów z czerwca 2012 i 2013 roku zapisanych na fanpage'u "W Korei i nie tylko": 



2 czerwca 2012

Dzisiaj śpimy w Damyang. Skoro świt idziemy zobaczyć bambusowy las. Na zdjęciu widok z naszego motelu - góry odbijające się w polu ryżowym. at 담양죽녹원.




3 czerwca 2012

Bambusowe lody. Pycha!




9 czerwca 2012

Dokładnie w tym miejscu pieć lat temu odbył sie nasz koreański slub. Dzisiaj zjemy tutaj (Muzeum Folkloru) dobry obiadek, żeby uczci nasze drewniane gody. Potem czas na szaleństwo w parku rozrywki. 




15 czerwca 2012

Z tego powodu również lubię moją pracę. Na helidecku platformy wiertniczej. W tyle Morze Kaspijskie. — at Kuryk Base.




20 czerwca 2012

Konwersacja z moim lubym, który jest właśnie na firmowej popijawie (tzw. 회식 czyli hoesik):


Ja: Jesteś dzisiaj w bardzo filozoficznym nastroju.
On: Uczyniło mnie takim społeczeństwo.

Uwielbiam Go po prostu.



23 czerwca 2012

Mecz. Wygrywamy 2:0.

Ja: Baby, is everything ok? You look so serious.
On: Of course I am serious. It is the game.



27 czerwca 2012

Przepiękny poranek w Seulu. Nad rzeczką koło pracy, ponad spieszącymi się przechodniami i przepychającymi się samochodami, przefrunął majestatycznie żuraw. Może czapla? Zakochałam się w tych ptakach od pierwszego wejrzenia już dobrych kilka lat temu. To będzie dobry dzień.




7 czerwca 2013







12 czerwca 2013

Dziennikarze TVN w Korei. Od lewej Marcin Sawicki, (ja), Aneta Cyrnek i Piotr Siwek. 


Ja w Dzień Dobry TVN już we wrześniu, a Dzień Dobry TVN w mojej audycji troszkę wcześniej. Premiera nowego przedsięwzięcia w nadchodzący poniedziałek.  Już teraz zapraszam razem z Leszkiem Moniuszko a.k.a. Yellowinside. 





13 czerwca 2013


Marcin Sawicki z Dzień Dobry TVN męczy mojego bezpośredniego zwierzchnika TH Kima.

TH dowiedział się o wywiadzie na godzinę przed przybyciem polskiej ekipy. Nie wiem skąd wytrzasnął marynarkę i krawat, kazał naszym PRowcom porobić zdjęcia, załatwił możliwość filmowania w lobby naszej firmy. Wydarzenie będzie nawet opisane w naszej firmowej gazetce.

A potem z ręką w spodniach odpowiadał na pytania...




15 czerwca 2013


Jesteśmy podekscytowani naszym nowym przedsięwzięciem. Ja i Yellowinside. Odliczamy dni do startu - to już w ten poniedziałek. Na zdjęciu logo, którym będziemy się posługiwać. Jakieś pomysły, co przedstawia?




23 czerwca 2013

Od dwóch tygodni próbuję kupić czarne spodnie do pracy. Bezskutecznie. Dzisiaj wybrałam się do outletu. Efekt ten sam - wszystko za małe, co stwierdziłam po 15 minutach. Mimo to w jednym sklepie spędziłam aż 4 godziny. PWY wybierał swoją marynarkę, podczas gdy ja odchodziłam od zmysłów. Nigdy już nie pójdę z nim na zakupy.




26 czerwca 2013

Pansori to ciężka rzecz do zaśpiewania. Wystarczy spojrzeć na przejęte twarze współtowarzyszy moich śpiewnych ambicji (zdjęcie poniżej) ~~ :}:}


Jutro występ inauguracyjny z okazji zakończenia kursu dla początkujących. Trzymajcie kciuki. 





28 czerwca 2013


Odśpiewałam i dostałam dyplom. We wrześniu kurs pansori dla średniozaawansowanych.  





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...