I don't care


Przemysł rozrywkowy w Korei to niewyobrażalnie wielka i efektywna machina wypluwająca nowy produkt z częstotliwością karabinu maszynowego, bez chwili wytchnienia bądź namysłu nad czymś innym niż banknoty. Najczęściej są to ciężko ustylizowane, ziejące seksem nastolatki uwielbiane przez starszych koreańskich mężczyzn (zwanych ajeossi), ale tez i upudrowane i uszminkowane grupy cudnie umięśnionych młodzieńców (ach, jak oni pięknie rwą te swoje podkoszulki!), za którymi w spazmach szlochają nastolatki. Bardzo poważny, ale i bezlitosny biznes. 

Oprócz grup takich jak 2NE1 (투에니원), Wonder Girls (원더걸스), Girls’ Generation (소녀시대), Kara (카라), 2PM, 2AM są też artyści, którzy faktycznie zachwycają czymś innym niż słodkimi oczętami, padaczkowym wstrząsem tułowia i półdupków, czy nagminnie obnażaną klatą piersiową. Kilka kawałków dla przykładu:


Leessang (리쌍 ft. 정인): Rush
Leessang (리쌍 & 장기하와 얼굴들): 우리지금만나
Leessang (리쌍 ft. 정인): 리쌍부르스
Leessang (리쌍 ft. 정인): 사랑은
T(윤미래): 잊었니...
윤미래: 떠나지마
타샤니: 하루하루

Ale do rzeczy. Napisała do mnie młoda kobieta z prośbą o wsparcie. MuppettKa, bo taki przyjęła pseudonim, zdecydowała się powalczyć w konkursie koreańskiego MBC Star Audition 2010. Żeby przejść do kolejnego etapu potrzebuje wielu, wielu głosów. Głosów oddanych za wykonanie bardzo popularnej w Korei piosenki 2NE1 „ I don’t care”. Oto wspieram, bo podoba mi siędeterminacja, odwaga no i głos też niczego sobie.W celu oddania głosu na naszą rodaczkę trzeba wejść na stronę http://www.youtube.com/user/mbcaudition, następnie wybrać przycisk Gallery, a potem Kraj i Poland. Przedostatni filmik to ten prezentowany poniżej. Żeby zagłosować wystarczy nacisnąć kciuk, oczywiście ten w kierunku nieba (Like). Powodzenia!


MuppettKa: I don’t care

  



2NE1: I don’t care (wersja koreańska)




Emancypacja



Jeszcze kilka lat temu zajście w ciążę oznaczało dla Koreanki pożegnanie się z karierą zawodową. Po pojawieniu się większego brzuszka, co by nie rozpraszać wrażliwszych kolegów, kobiety odchodziły na urlop macierzyński i po jego zakończeniu do pracy już nie wracały. Związane to było przede wszystkim z horrendalnymi wynagrodzeniami niań, które częstokroć przewyższały zarobki świeżej mamy. Drugi powód, który aktualny zresztą jest i dzisiaj, to fakt, że kobieta w firmie koreańskiej kariery zrobić po prostu nie może więc i tak nie ma czego żałować. A rodzić dzieci trzeba. To społeczny obowiązek do odfajkowania, o którym namiętnie przypominają rodzice, ich przyjaciele, a nawet szefowie w pracy.

W tym roku nasza firma obficie obrodziła nowymi pociechami. Wiadomo – konsekwencja kryzysu ale też i kwestia wyjątkowości roku 2010 – jest to bowiem Rok Białego Tygrysa, który zdarza się raz na wiele lat (o Roku Białego Tygrysa pisałam tutaj). O dziwo tym razem kobiety odważnie paradowały z ogromnymi brzuszkami po firmie, absolutnie nic nie robiąc sobie z ciekawskich spojrzeń mężczyzn. To chyba jednak bardziej problem kultury korporacyjnej niż kobiecej emancypacji. W mojej poprzedniej firmie bowiem ciężarne kobiety na każdym kroku szykanowane były mało wybrednymi żartami i dlatego decydowały się na wsześniejsze odejście. Pod tym względem firma, dla której pracuję obecnie jest trochę bardziej ucywilizowana. Zdumiała mnie jednak inna różnica. Prawie wszystkie kobiety wróciły do pracy i to już po trzech miesiącach od urodzenia dziecka. Wczoraj spotkałam się z jedną z nich. Powiedziała mi bardzo otwarcie, że z dzieckiem to sobie w ogóle nie radzi i tak naprawdę jest ogromnie szczęśliwa, że większość czasu może spędzić w pracy. Tutaj może spokojnie posiedzieć na tyłku, napić się kawy z koleżanką i „normalnie” żyć. To tak, jakbym słyszała koreańskiego mężczyznę, który z tych samych powodów woli pójść z kolegą na szkaleczkę soju niż wrócić po pracy do domu. Zapytałam, kto w takim razie opiekuje się dzieckiem. Dziewczyna odpowiedziała, że jej matka i teściowa. W końcu chciały wnuczka, to mają...


O konflikcie SK - NK raz jeszcze



O potyczkach między Koreą Północną i Południową pisałam już tutaj. I w sumie nie mam wiele więcej do dodania. 

Region w okolicach wyspy Yeonpyeong jest i będzie punktem zapalnym między dwoma krajami, a to z powodu zasięgu granicy morskiej, którą podważa Północ. Stąd każde wojskowe ruchy w tym regionie, wliczając w to standardowe ćwiczenia żołnierzy z Południa, uznawane są przez Koreę Północną za naruszenie integralności jej państwa. A to wymaga określonej reakcji. Tak było w roku 2002, 2005 i 2009 i tak samo jest teraz.

Nie chcę trywializować sytuacji, bo przecież w każdej z tych potyczek giną ludzie, ale Korea Północna zachowuje się jak typowa celebrytka, która żeby utrzymać się na wysokim miejscu w randze popularności, musi od czasu do czasu narobić trochę hałasu. Fakt, że tym razem artyleryjski atak lądowy, pierwszy tego rodzaju od wielu wielu lat, wywołał wśród Południowych Koreańczyków trochę więcej poruszenia niż zazwyczaj, ale już na drugi dzień wszystko wróciło do normy i nikt o temacie nawet nie wspomina. Tym bardziej, że realnego zagrożenia ataku na oddalony od wyspy o jedynie 32km Seul praktycznie nie ma.

A celebrytka, zgodnie z planem, ciągle jest na pierwszych stronach gazet. Przede wszystkim tych zagranicznych. Na temat wypowiadają się specjaliści, stratedzy, dyplomaci, najtęższe rozumy świata. Analiza goni analizę. Wszyscy ci, którzy pożywki potrzebowali otrzymali ją aż w nadmiarze. To dobra inwestycja na przyszłość, kiedy przyjdzie czas na kapitalizację odsetek. W odpowiednim czasie umożliwi to bowiem zręcznie zmanipulowana strachem opinia publiczna. I tak oto wszyscy pozostają w stanie skrytego ukontentowania.

Wyspa Yeonpyeong (miejsce konfliktu), granica morska między Koreą Północną i Południową (niebieska linia) oraz ta sama granica według Północy (czerwona linia).



Kiss Bang



W Korei ciało kobiety wykorzystywane jest na wiele kreatywnych sposobów. To niesamowite jak na co dzień dosyć przyziemni Koreańczycy w zakresie usług seksualnych wręcz szczytują (ups!) polotem. Być może dlatego że kobieta jest tutaj bardzo chodliwym produktem. Towarem tym dzielą się grupowo businessmani, a tète-â-tète wyposzczeni żołnierze lub mężczyźni, którzy akurat nabrali ochoty, żeby rozerwać się po wieczornej buteleczce soju. Taka wisienka dla dopełnienia dnia. 

Burdelowe ulice są na wyciągnięcie ręki - na przykład tuż obok jednej z głównych stacji kolejowych w Seulu i nowoczesnego kompleksu zakupowego z ogromnym kinem, do którego następnego dnia ci sami tatusiowie chadzają za rączki ze swoimi malutkimi pociechami. Kobiety wyeksponowane są tam na wystawach okiennych, podświetlonych różowymi jarzeniówkami jak mięso w sklepie rzeźniczym. Mimo że prostytucja w Korei jest nielegalna, burdelowa ulica rozpoczyna się wielkim banerem zakazującym wstępu nieletnim, a całe miasteczka tego rodzaju służby publiczne ogradzają metalowymi płachtami jak jakąś zabudowę. Takie mydlenie oczu.

Usługi seksualne w Korei świadczone są w najdziwniejszych miejscach poczynając od bikini bars, business rooms i karaoke ze skąpo odzianymi panienkami do towarzystwa, przez salony „masażu”, aż do specjalnych café, czy nawet zakładów fryzjerskich. Szeroki typ i format usług dostosowany jest do wachlarza gotówkowych i fizycznych zdolności chętnych panów. Fizycznych, bo też istnieją knajpki dla starszych mężczyzn (obok mojego domu jest to lokal o wdzięcznej nazwie „Ognisty Motylek”), gdzie razem z podstarzałymi damami zszarganego pokroju można „powspominać” dobre czasy przy szklaneczce wódeczki. Taki klub dla emerytów. 

W czasach ekonomicznego kryzysu nową formą zagospodarowania kobiecego ciała stał się kiss bang („bang” to po koreańsku „pokój”), gdzie można powymieniać soki ślinowe z wybraną z rzędu dziewczyną. Wizytę trzeba zarezerwować telefonicznie (na usługi okazał się prężny popyt), a przed kontaktem z wybranką koniecznie umyć zęby. Za około czterdziestu dolarów należy się pół godziny namiętnych pocałunków, a co ważniejsze – bezkarnego obmacywania. Za siedemdziesiąt jest to już cała godzinka. Następnie sprawę załatwia się do kubeczka w trybie rękoczynu lub dzięki usłużnej dłonii kiss partnerki (trzeba dorzucić wtedy odpowiedni napiwek). Takie nastolatkowe randkowanie.


__________________________
Dzisiaj zupełnie bez puenty, bo gdzieś mi uciekła razem z opadniętymi rękami. Może w obawie przed poważną intensyfikacją rosnącej we mnie od jakiegoś czasu mizantropii...


Zasłona dymna


W Korei palenie jest nawykiem praktykowanym nagminnie i bezkarnie nawet w miejscach publicznych. Papieros jest nieodzownym elementem szklaneczki soju (koreańska wódka 19%), wieczornego barbecue i nocnych wojaży zestresowanych mężczyzn (kobiety palą bardzo rzadko). Nic nie da się z tym zrobić - można tylko biernie wdychać. Jeszcze nie tak dawno mężczyźni palili w pracy (mój szef nawet teraz pozwala sobie na ten wybryk tyle że po godzinie szóstej), a nawet w samolotach koreańskich linii lotniczych. Mimo że koreańskie papierosy są względnie słabe to rak płuc, obok raka żołądka, jest jednym z największych zabójców Koreańczyków. (Być może również z powodu dużego zanieczyszczenia powietrza.)  

Moda na niepalenie wchodzi do tego kraju dosyć opornie. Dwa lata temu w jednym z większych chaeboli prezydent wydał zarządzenie według którego ci, którzy rzucą palenie otrzymają specjalne bonusy. Pracownicy musieli podpisać deklarację – wyboru nie mieli z powodu niepisanej groźby zaniżonej oceny rocznej. Teraz podobno wychodzą po dwie, trzy osoby na parking i palą w zaciszu własnego samochodu tak, żeby nikt ich nie przyuważył. 

W niektórych koreańskich korporacjach jednym z elementów oceny pracowników wyższego szczebla jest liczba palących osób w grupie, którą zarządzają. A to z bardzo prostej przyczyny. Palący pracownik musi wyjść na papierosa średnio 4-5 razy dziennie. Każda taka przerwa to co najmniej 15 minut, co oznacza, że dziennie pracownik nie wypracowuje około godziny. W tygodniu to już pół dnia, a w miesiącu to dwa dni spędzone na paleniu zamiast na pracy! Zasoby ludzkie również wspierają próby zerwania z nałogiem poprzez udział w wywołujących wiele emocji programach. Dla przykładu w mojej firmie każdemu kto podpisze deklarację (a każdy musi podpisać włączając w to niepalących) wypłaca się tysiąc dolarów. Po kilku miesiącach przeprowadza się badania krwi, żeby sprawdzić, czy pracownik dotrzymał słowa. Jeżeli nie udało mu się wytrwać w postanowieniu to on i wszyscy zadeklarowani z tego samego departamentu muszą zapłacić firmie po tysiąc sto dolarów (10% kary). Jeżeli wszyscy pracownicy w danej grupie udowodnią swoją wstrzemięźliwość, to na konto każdej osoby wpłynie od firmy kolejne tysiąc dolarów nagrody. Wyborny przykład odpowiedzialności zbiorowej z delikatnym odchyleniem dyskryminującym tak naprawdę niepalących (paradoks!).

W naszej grupie jest ponad 30 osób, z tego 80% to wieloletni i zadeklarowani palacze... 

And I can’t help but wonder... Czyżby moja firma była w tarapatach finansowych?


Naj Story


Rodziców nie ma w domu. Z westchnieniem gładzę okładkę albumu. Jacyż oni przystojni. Pędem biegnę do sypialni, żeby nie uronić ani jednego dźwięku. Przyjmuję pozę. Podłączone do adaptera głośniki charakterystycznie skrzypią igłowym tarciem o winyl. Stoję przed toaletką mamy. Taką z ogromnym lustrem. Ważne, żeby trafić we właściwy moment. Start!

Twarz dobrze znam , lecz to nie ty 
oo oo oooo...
dlaczego tak zmieniłaś się 
jesteś inna, bądź sobą bardzo proszęęęęę
oo oo oooo...

Ukradkiem zerkam przez okno. Tak, żeby publiczność nie zorientowała się. Bo do sypialni nie mam prawa wstępu. Jakby co, to sprintem muszę się ewakuować po drodze zacierając wszelkie ślady.

Naj, naj najpiękniejszą byłaś tam 
naj, naj najwspanialej caaaaaaaaaałowałaś 
gorący piach, słońce w twarz
a wiatr do tańca grał... 
oooooooo oooooo ....

Na ustach pomadka. Zbyt mocno przyróżowione poliki. Wysoko upięte włosy zaczynają mi ciążyć. Jakieś bardziej szalone ciuchy. Mamy pasek na biodrach i chusta przewieszona przez ramię. Wszystko trzeba będzie poodkładać tak, żeby nie zauważyła.

Zapytaj mnie 
to powiem Ci co to jest warte
rozmieniasz się na groszeeeeeeeeee
oo oo oooo....

Estradowe ruchy. Powabna mina i te emocje na twarzy! Wszystko musi być perfekcyjne. Jak nie wyjdzie to wszystko od nowa. I tak w kółko. Ciekawe, ile czasu zostało jeszcze do obiadu.

Choćbyś chciała zapomnieć mnie

zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć...
nie uciekniesz od tego, nie 
nieeee , nieee, nieeee , nieee 
oo.... 
Oooooooo oooooo
Oooooooo ooooooooo
Oooooooo ooooooooo
Oooooooo ooooooooo


Piosenka porywa mnie jakaś ogromną tęsknotą. Zapominam o bożym świecie. Zamykam oczy. W geście głębokiego wzruszenia, które mam nadzieję odczuwają również oglądający mnie fani, przyciskam do serca zaciśnięte pięści. Ciekawe, czy sąsiadka jest w domu...

Naj, naj, najpiękniejszą byłaś tam

o jutro nie pytałaaaaaaaaaaś 
oo oo oooonaj, 
naj, najwspanialej było nam 
pisałem wiersze 
naj, naj, najwspanialej caaaaaaaałowałaś

Muzyka gra... i gra... i gra... A ja tańczę w zapomnieniu.

I takim cudem właśnie, jadąc w metrze do pracy, wśiśnięta jak sardynka pomiędzy śpiących Koreańczyków, mam znowu dziesięć lat. A moja story ciągle jest naj.

Ooooooooo ooooooooooo
Ooooooooo ooooooooooo


Papa Dance "Naj Story"


Siódma czterdzieści



Absurd to rzecz powszednia w koreańskiej rzeczywistości. Zjada się go na śniadanie i przeżuwa podczas kolacji. Niedorzeczność goni niedorzeczność i tak w kółko, bez końca. Myślałam, że zdążyłam się juz przyzwyczaić i filozoficznie uodpornić. A tutaj rano powtórka z rozrywki, krew ponownie burzy bieg w mych żyłach. Nie za mocno już, w końcu nie ten wiek, ale zawsze.

Z powodu częstych podróży służbowych co najmniej dwa weekendy w miesiącu spędzam na pakowaniu i rozpakowywaniu, porządkowaniu ubrań, bieganiu do pralni chemicznej. Jeden tydzień dochodzę do siebie po zmianach czasu i kilkunastogodzinnych (a czasem kilkudziesięciogodzinnych) lotach w pozycji kucznej. Puchnie mi z tego powodu operowane kolano i boli kręgosłup o uroczo wypadniętym dysku. Nadgodzin za weekendowe podróże i podczas nich pracę nie otrzymuję, podobnie też za pracę w czasie koreańskich dni wolnych. Jednym słowem, jak dla mnie, jestem bohaterem.

Aż do czasu kiedy dostaję emaila (skierowanego nie tylko do mnie, ale do całej grupy już po raz drugi), że ten kto nie jest w stanie przychodzić do pracy przed 7.40 rano (praca rozpoczyna się o 8.00) nie jest predysponowany do pracy w tym zespole i powinien zastanowić się jeszcze raz nad własnymi priorytetami. Jedynie osoby będące w stanie wykrzesać z siebię odrobinę samozaparcia, osoby czujące powołanie i dążące do maksymalizacji efektywności w pracy kwalifikują się na pozycję członka naszej grupy. A są to właśnie takie osoby, które w pracy pojawiają się co najmniej dwadzieścia minut przed czasem. W związku z tym usilnie prosi się o respektowanie tej reguły. 

No to ja się chyba nie nadaję. 
I z tego, co rozumiem, reszta moich współpracowników również.


Cycek kontra Futro



W dzieciństwie mieszkałam na wsi. Hodowane przez moich rodziców zwierzaki były źródłem jaj, pierza, skór i mięsa. Moja mama miała futro z nutrii uszyte przez dziadka, a mnie w zimie ogrzewał zrobiony przez niego kubraczek z królików. W tamtych czasach z zabitego zwierzęcia wykorzystywało się wszystko, co możliwe. Żyliśmy w pełni posiłkując się darami natury, godnie niczym Indianie. Zmuszały nas do tego skąpe środki do życia, ale też i życiowa zaradność. Aż nastał wiek dwudziesty pierwszy i pojawiła się Joanna Krupa (modelka rodem z Polski) ze swoim przesłaniem przeciwko odzieży z naturalnego futra, uzyskiwanego w niehumanitarny sposób. Cel wzniosły, pod którym podpisuję się bez drżącej ręki. Tym bardziej, że spogląda na mnie moja Nabi, kot rosyjski niebieski -  rasa powołana do życia, aby zastąpić topniejące zasoby szynszylowatych, z których dawno temu rosyjskie matrony kazały hurtem szyć sobie zimowe okrycia (jedno futro = 150 szynszyli).

Joanna Krupa zaskoczyła mnie jednak nietuzinkową metodą swojego gorącego apelu. Otóż dla dodania sprawie rozmachu zdecydowała się uraczyć świat obnażonym widokiem swoich soczystych krągłości. Uwagę na pewno przyciągnęła – nawet CNN się do niej dopchało. Oto filmik, z jak na mój gust zbyt emocjonalnym występem modelki – waga tematu jest zbyt poważna i jeżeli już się go ktoś podejmuje, to nie można pozwalać sobie na tego rodzaju rażące słabostki, które z tematu mogą niechcący zrobić farsę:


Przyznam się, że całej akcji nie pojmuję. Pani Krupa występuje przeciw uprzedmiotowieniu zwierząt sama uprzedmiotowując siebie jako kobietę. Trzęsie się w złości przeciw marnotrawnemu zaspokajaniu żądz ludzi zasobnych w środki, a jednocześnie ochoczo wystawia swoje ciało na pożywkę niskich popędów części naszego społeczeństwa. Coś tutaj stoi w bardzo niesmacznej sprzeczności. Czy na pewno jest to jedynie chwyt marketingowy, mający na celu zwrócić uwagę większej ilości ludzi na problem zwierząt futerkowych? Bo jeżeli do wyboru mamy oglądać jędrne ciało przepięknej dziewczyny oraz żywcem obdzieranego ze skóry zwierzaka, to tak naprawdę wyboru nie mamy. Biedne zwierzęta odchodzą ze swoimi problemami w siną dal. 

Być może pani Krupa miała szczere chęci. Być może w świecie, w jakim przyszło mi żyć, do spraw podłych można przykuć uwagę jedynie kawałkiem gołego cycka, lub obstrzyżonego kobiecego łona (jeżeli tak to na tym świecie niewiele już zostało do ratowania). Wiem jednak jedno – jest się odpowiedzialnym nie tylko za wymierzane zło ale też i dobro. I z tego trzeba sobie bardzo dokładnie zdawać sprawę. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...