Sobota, 24 lipca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
Rano ciągle nie czułam się najlepiej. Było mi bardzo gorąco ale myślałam, że to kwestia ok. 40-stopniowego upału i oślepiającego słońca.
Plan zakładał lenistwo. Miałam wyluzować się ostatniego dnia mojej podróży. Niczego nie podejrzewając poszłam wymienić ostanie pieniądze. Pani poprosiła mnie o paszport. Zamarło mi serce, kiedy otwierając sekretną kieszeń, moja ręka natrafiła na pustkę.
Wracając do domu zrobiło mi się słabo. Przysiadłam na filiżankę kawy wmawiając sobie, że paszport musiałam przełożyć do plecaka. Gdy wróciłam jednak do pokoiku mojego paszportu nie było. Normalnie nie było cholera. Moje oczy nie mogły w to uwierzyć. Zdecydowanie nie chciały przyjąć tego faktu do wiadomości.
Pobiegłam do właściciela guesthouse’u. Ten zachował się rewelacyjnie oferując mi darmowe noclegi do czasu wyjaśnienia sprawy. Pomaszerowałam na posterunek policji. Tam skierowali mnie do innego, zajmującego się obcokrajowcami.
Nafaszerowana dawką adrenaliny zapomniałam o moim fizycznie słabym samopoczuciu. Po drodze zobaczyłam pomidorka. I nagle oświeciło mnie. Byłam pewna, że zostawiłam paszport na komputerze w kafejce. Coś tam sprawdzałam… i gorączkując w roztrzepaniu zapomniałam go zabrać. Jak na skrzydłach wbiegłam do środka. Niestety zmiana była inna i nikt nie kumał, o co chodzi. Powoli traciłam cierpliwość i coraz bardziej byłam świadoma, że coś jest ze mną nie tak. Po telefonicznej konferencji z właścicielem guesthouse’u okazało się, że paszportu nie ma. „Meyo”.
Pobiegłam więc na policję raz jeszcze. Tam przyjął mnie niedowartościowany pan, który zdecydowanie musiał mi udowodnić swoją charyzmę, wiedzę, wyższość. Co chwilę podtrzymywał mnie na duchu orzekając ze srogą miną, że sprawa jest bardzo poważna i że będę miała dużo kłopotów. Wyciągnął formularz z szuflady i kazał mi złożyć raport. Na to ja mu mówię, że może ktoś z klientów kafejki znalazł paszport i oddał go na posterunek policji w okolicy. Czy istnieje jakiś punkt znalezionych dokumentów, gdzie można by to sprawdzić? Pan mi na to wykłada całą procedurę, jaką będę musiała przejść, żeby uzyskać pozwolenie opuszczenia kraju. I że to mnie będzie dużo kosztowało.
Ponoszą mnie nerwy. Mówię mu po raz n-ty, że mam jutro lot i że jak znajdę paszport dzisiaj to nie będzie problemu. A to masz lot jutro? No to będziesz jeszcze miała problem z biletem! Pan wydaje się usatysfakcjonowany wydarzeniami dzisiejszego poranka. W końcu dzwoni do kafejki. Tam mu mówią, że ci, co pracowali wczoraj, wrócą na wieczorną zmianę. Tak więc trzeba poczekać. Halo? Ja nie mam czasu. Czy może pan zadzwonić ponownie i poprosić, żeby obecni w kafejce zadzwonili do nieobecnych świadków wydarzeń i zapytali się o mój paszport. Nie? He? Obecni pracownicy nie są przyjaciółmi pracowników z poprzedniej zmiany. Tak nie można. Mało mnie nie strzela…
Głęboko oddycham. Pomaga. Przypomina mi się, że to Azja więc nie ma szans na sprawne, szybkie załatwienie sprawy. Najpierw należy nawiązać więź z rozmówcą, pokazać mu swoje wnętrze, odkryć odrobinę jego. Siłą zapominam o paszporcie i mojej już widocznej gorączce. Zaczynam konwersację o Korei, o tym, co tam robię, o tym, jaka jest Polska. Przechodzimy do trudności z nauką języków obcych (oczywiście Tajwańczycy mają najgorzej), do konfliktu Tajwan – Chiny i innych duperel.
W końcu pan się rozluzowuje. Delikatnie wracam do nurtującego mnie tematu zagubionego paszportu. Pan decyduje się zadzwonić ponownie do kafejki z prośbą o wypytanie pracowników z poprzedniego wieczoru oraz obdzwania okoliczne posterunki policji. Nie przynosi to żadnego rezultatu ale mam przynajmniej spokojne sumienie. Wypełniam raport. Będzie pani miała dużo kłopotów...
Zagubiony paszport...Tajwan..Pani Aniu aż ciężko uwierzyć, że tyle się u Pani działo. Sama wiem jak ciężko jest gdy pojawia się bariera językowa, a jeszcze do tego dochodzi odmienność kulturowa☺ale do odważnych świat należy☺
OdpowiedzUsuń