„W Seulu funkcjonuje kilka wielkich szpitali. Najlepsze to placówki uniwersyteckie,
z których każda przoduje w jakiejś konkretnej dziedzinie medycyny. Podobnie jak
same uniwersytety, szpitale te to bezustannie rozprzestrzeniające się monstra
gmaszysk, które swoją przytłaczającą strukturą i rozmiarem konfundują co poważniej
chorych pacjentów. Wrażenie matni, kolejki i dosyć taśmowe podejście do
zabiegów (wszystko załatwia się w trybie beztchowym „ppalli, ppalli” – „szybko, szybko”) odstraszają tych o słabszych nerwach. Ze szpitalami
ogólnymi konkurują więc małe, specjalistyczne kliniki (ginekologia, dentystyka,
dermatologia, kosmetyka plastyczna, choroby wewnętrzne, ortopedia, itd.),
niekoniecznie droższe, usytuowane zazwyczaj na jednym lub dwóch piętrach ponuro
wyglądających, kwadratowych budynków. Znajdzie się tam miejsce na przytulną
recepcję, gabinet przyjęć, salkę operacyjną i kilka pokoi z łóżkami. Wszystkie
potrzebne badania specjalistyczne, jak na przykład rezonans magnetyczny lub zdjęcia
rentgenowskie, wykonuje się jednak w szpitalach ogólnych. Tam też odwozi się
pacjenta w przypadku komplikacji. Wśród tego najbardziej zelektronizowanego i
internetowo najaktywniejszego społeczeństwa na świecie opinie o klinikach
rozchodzą się z porażającą szybkością błyskawicy. Wybór kilku najbardziej rekomendowanych jest dosyć
prosty” (...)
„Bałam się. Nie mogłam przecież wiedzieć, jak bardzo moje życie będzie
musiało się zmienić. Wszystko „po” było wielkim znakiem zapytania. Zdawałam
sobie sprawę z dosyć brawurowego podejścia koreańskich lekarzy do pacjentów
(pierwszy raz, kiedy wzięłam przepisane pigułki na grypę to przez kilka godzin
byłam w stanie wpatrywać się jedynie bez ruchu w sufitowe majaki). Czułam się sama
jak palec bez rodziny, z kilkoma zaledwie przyjaciółmi przy moim boku.
Przerażały mnie opowieści o koreańskich pielęgniarkach, których jedynym
obowiązkiem jest zmiana kroplówki i opatrunku, podawanie leków i wykonywanie
zastrzyków – dlatego przy łóżku pacjenta zamontowana jest niziutka prycza dla
kogoś bliskiego,kto zajmie się mało atrakcyjną zawartością szpitalnej kaczki, spoconym
ciałem kuracjusza i jego brudnymi włosami.” (...)
„Na kilka minut przed operacją wprowadzono mnie na pogawędkę do gabinetu
doktora. Z prostego zabiegu operacja zmieniła się w wyzwanie z szeregiem
możliwych komplikacji. Lekarz pokazał mi zdjęcia rozpłatanych kolan, dziur w
kościach, śrub i mięśni. Prawdopodobieństwo sukcesu – 70-80%. Zrobiło mi się
słabo. Gdybym stała to ugięłyby się pode mną nogi – na szczęście siedziałam już
w pasiastej, przepastnej piżamie na wózku inwalidzkim. Zacisnęłam zęby tak,
żeby nie rozpuścić się jak płatki śniegu na języku i żeby stojąca za mną mama
nie zorientowała się, o czym peroruje mój przyszły „oprawca”. Drogi na rzeź nie
pamiętam. W malutkiej sali operacyjnej zaaplikowano mi w kręgosłup zastrzyk ze
środkiem znieczulającym. Starałam się zachować spokój, oddychając głęboko i
opróżniając umysł z wszelkich myśli. Ogarnęła mnie apatia – właściwie to
odczuwałam już tylko bierne przyzwolenie na kolejne epizody ze scenariusza
mojego życia. Na drobniutkie kawałeczki rozbiło mnie dopiero przywiązywanie
klatki piersiowej, rąk i lewej nogi do stołu tak, żeby pozostały nieruchome
podczas operacji. Tego się nie spodziewałam. Ciurkiem polały się łzy.
Wsłuchiwałam się w dźwięk czytnika rytmu mojego serca, skupiając się na
stopniowo zanikającym, chłodnym dotyku wacika z jodyną, którym obsmarowywała
moją nogę pielęgniarka. Operacja zamiast półtorej trwała cztery godziny. Górna
część mojego ciała co chwila ruszała się pod wpływem piłowania, nastawiania i
innych tajemniczych czynności, które dokonywały się za zielonym parawanem.
Mdliło mnie na wszystkie odgłosy, moje demoniczne wyobrażenia o ich źródłach i
z powodu bólu pleców. Przez większość czasu potrafiłam zapanować nad swoim
ciałem, ale już na samym końcu chciało ono wstać i uciekać w buncie przez
mentalnym jarzmem, jakie mu narzuciłam. Zaczęłam się niecierpliwić i wtedy
właśnie założono mi na nos plastikową maskę. Nawet nie wiem, kiedy straciłam
kontakt z rzeczywistością.” (Fragmenty z mojej książki „W
Korei. Zbiór esejów 2003-2007”)
Rok 2005. Po operacji kolana z koszem owoców od firmy. :) |
To działo się dobrych kilka lat temu. Operację kolana przeszłam pomyślnie, po niej następną, jakiś czas później w koreańskich szpitalach czekało na mnie jeszcze kilka innych zabiegów. Doświadczenia mam raczej dobre mimo że za każdym razem musiałam najeść się dużo strachu – bądź to z powodu nader skąpych wyjaśnień lub zwykłego braku wyczucia lekarzy, bądź to z powodu wątpliwości co do ich kompetencji. Modus operandi w trybie „szybko, szybko” też na pewno nie sprzyjał zachowaniu gracji lub trzymaniu nerwów na wodzy. Co tu dużo mówić: Koreańczycy rzadko kiedy się ze sobą patyczkują.
Koreański system opieki
zdrowotnej jest dosyć dobrze przemyślany (strukturą przypomina model kanadyjski),
ale też i przyjazny pacjentowi. Każda osoba może udać się do dowolnego
specjalisty bez konieczności pierwszego kontaktu z lekarzem ogólnym. Przystępność
systemu powoduje, że Koreańczycy chodzą do lekarza bez większych oporów, a
regularna kontrola pozwala z kolei na wczesne wykrywanie również tych
groźniejszych chorób. Pacjenci w Korei nie muszą też obawiać się o jakąkolwiek
biurokrację. Większość formalności jest załatwiana na linii Narodowy Fundusz
Zdrowia - lekarz.
Trzeba przyznać, że w Korei również technologia medyczna stoi na bardzo wysokim poziomie, szczególnie
jeżeli chodzi o okulistykę, operacje kręgosłupa, serca, operacje plastyczne,
leczenie bezpłodności, czy dentystykę. Wysokiej klasy sprzęt, ale również
umiejętności lekarzy (przynajmniej tych polecanych) powodują, że turystyka
medyczna to obecnie jedna z prężniej rozwijających się gałęzi koreańskiej
gospodarki.
Lekarze w Korei, choć zwykle
bardziej zamożni od większości społeczeństwa, nie zbijają jednak kokosów.
Związane jest to z tym, że cennik usług medycznych jest ściśle regulowany przez
NFZ. Lekarze mogą więć zwiększyć swoje zyski na trzy główne sposoby: 1) zbadać
więcej pacjentów, 2) polecać zabiegi droższe lub takie, których NFZ nie pokrywa,
3) znaleźć inne sposoby na większy zarobek – na przykład polecanie zakupu leków
w określonej aptece i otrzymywanie z tego tytułu odsetek od sprzedaży. Tego
rodzaju podejście wysławiło Koreę, jako kraj, gdzie dokonuje się
„pięciominutowej diagnozy”, 43% wszystkich narodzin to cesarki (wiele z nich na
życzenie), a jej mieszkańcy są niezwykle uodpornieni na antybiotyki.
O tajnikach koreańskiego systemu opieki zdrowotnej
opowiadam z Leszkiem Moniuszko
w poniższym odcinku audycji „Zakorkowani”.
Zapraszam do odsłuchania.
Hmmm,
OdpowiedzUsuńpoczułam się przez chwilę jakbym czytała o polskim systemie zdrowia.
Lekarze - coraz częściej brak kompetencji, byle szybciej i byle więcej pacjentów. A najlepiej jak się przyjdzie prywatnie.
Co mi się spodobało we wpisie to ceny uregulowane odgórnie. U nas też by się to przydało. No i większa informatyzacja państwowych placówek a nie tony papierów.
Mam do Pani pytanie co prawda nie w temacie tego posta, ale bardzo nurtuje mnie jedna kwestia związana z rynkiem pracy w Korei.
OdpowiedzUsuńBędąc w ostatnim miesiącu w Seulu, dowiedziałam się od znajomych studentów, że obecnie z trudem można znaleźć pracę po ekonomicznych studiach, głownie przez przesycenie rynku różniej maści ekonomistami i ,,zbyt dużą popularnością tego kierunku na studiach wśród kobiet'' (tutaj cytuję słowa koleżanki Koreanki). Czy to prawda? Czy rzeczywiście ciężko jest z pracą dla ekonomistów dla samych Koreańczyków? A co dopiero dla obcokrajowców...
Ciekawa jestem Pani wiedzy na ten temat :)
W Korei bardzo trudno jest znaleźć pracę szczególnie tuż po studiach i tyczy się to nawet tych najwybitniejszych Koreańczyków. Cierpią tutaj oczywiście najbardziej ogólne kierunki typu ekonomia, marketing itp., mniej inżynieria. Polecam również wpis: "Czy warto studiować Koreanistykę?"
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe zadam pytanie
OdpowiedzUsuńJak zmieniła się Korea Płd , a jak zmieniła się Polska przez te lata . Jacek .
Witam pani Anno
OdpowiedzUsuńMam do pani ogromną prośbę. Czy byłaby taka możliwość, aby napisała pani do mnie e-maila? Mam kilka pytań, które są bardziej osobiste (nie chodzi tutaj o pani życie prywatne, ani nic podobnego), po prostu chciałabym się dowiedzieć kilku rzeczy i bardzo mi na tym zależy. Czekam na odpowiedź, którą mam nadzieję, że otrzymam
To mój adres e-mail:
eliza.zdybel@gmail.com
Mam nadzieję, że do usłyszenia :) Życzę miłego dnia :)
Ja to jestem wielkim zwolennikiem korzystania z systemu rezerwacji https://cmp.med.pl/ gdyż nigdy się na niej nie zawiodłem. myślę, że również w Korei zapewne coś podobnego funkcjonuje. Wybieramy specjalistę, którego chcemy odwiedzić i w bardzo prosty i zarazem przystępny sposób rezerwujemy sobie wizytę.
OdpowiedzUsuńKorea jak wiadomo jest bardzo rozwinięta technologiczna. Nie dziwi więc fakt, że medycyna również w ogromny sposób przeplatana jest ze wszechobecną technologią. Widać to poniekąd po rozwoju usług telemedycznych, które stanowią obecnie w wielu przypadkach, pierwszą i kluczową formę kontaktu pacjenta z lekarzem oraz możliwości udzielania pomocy.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak radzą sobie studencki, którzy wyjdą do Korei na studia. Jak w ich przypadku wygląda taka pomoc medyczna. W Polsce mamy wiele fajnych pakietów dla studentów i takie możecie też znaleźć w https://scanmed.pl/student Ciekawe, czy tam mają coś takiego.
OdpowiedzUsuńKiedyś nasza opieka medyczna była śmieszna.Chociaż z tego co czytałam tutaj https://tech-world.pl/dlaczego-warto-zapewnic-swoim-pracownikom-dostep-do-prywatnej-opieki-medycznej/ to wiele się zmienia. Firmy oferują nam prywatne pakiety medyczne a to lepsze zabezpieczenie dla naszego zdrowia.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń