Środa, 14 lipca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
Tam Coc & Ninh Binh / Wietnam
Tam Coc & Ninh Binh / Wietnam
O piątej rano w Hanoi życie powoli budzi się ze snu. W parku ludzie kolektywnie ćwiczą lub grają w badmintona, na ciągle pustych chodnikach kobiety przygotowują składniki do sprzedawanych później dań, zaspani staruszkowie orzeźwiają się zimną szklaneczką kawy. Wszystko jeszcze tak senne, niemrawe. Idę ponownie spać, żeby za trzy godziny wyruszyć do Ninh Binh i Tam Coc.
Pada. A właściwie leje. Z obawą, na ułamek sekundy wysuwam aparat by zrobić zdjęcie jednej z tutejszych pagód wbudowanych we wnękę jaskini. Trzy posągi Buddy, jeden obok drugiego (symbolika przeszłości, teraźniejszości i przyszłości) otoczone są poświatą magii.
Idziemy odwiedzić pagodę w Ninh Binh |
I w końcu Tam Coc, które mimo strug deszczu, robi na mnie większe wrażenie niż Ha Long Bay. Pakuję się z Japonką na maleńką łódkę napędzaną siłą rąk (lub, jak się również później okazało, nóg!) przez opłaconą Wietnamkę.
Wiosłowanie nogami przez Tam Coc |
Widoki odebrały mi mowę. Pionowe, wysokie skupiska skalne wyrastające prosto z pól ryżowych, czasem w pojedynkę ,czasem parami, czasem w liczniejszym towarzystwie. Wokoło zieleń, rybacy, pływające chatki, cisza tulona kroplami deszczu, mącona odgłosem zanurzanych wioseł. Bardzo blisko natury, wręcz namacalnie.
Przepływamy pod skałami |
Przepływamy przez naturalne tunele wyżłobione w górach – trzy jaskinie Tam Coc. W oddali majaczy się wyjście przesłane co chwila wynurzającymi się z ciemności stalaktytami. Próbuję przejąć wiosła. Okazuje się to być trudniejsze niż przypuszczałam. Wzbudzam zadowolenie lokalnych wioślarzy... zostawiających mnie coraz bardziej w tyle... „to do zobaczenia za 5 godzin!”. Przestaje padać, wychodzi słońce.
To wcale nie jest takie łatwe |
Wkraczamy w ciemności |
Powitanie |
Wieczorem przemiła kolacja na koszt pary przemiłych francuzów. Bo dongi mi się wyczerpały...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz