Czwartek, 3 czerwca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
Panuba (Wyspa Tioman) / Malezja
Dnia kolejnego zdecydowalam sie na moj pierwszy z zyciu snorkelling. Martin nudno pozostal w "domu".
Bylismy w trzech roznych miejscach. Za pierwszym razem nalykalam sie slonej wody i nie wiedzialam jak z niej oczyscic rurke. No i zaparowala mi maska. Gdy powiedzialam o tym starszej parze Francuzow i mlodszej parze Francuza i Angielki, z pelna powaga oznajmili, ze musze napluc do srodka maski i problem zniknie. Nie przypuszczalam, ze Francuzi moga miec tego rodzaju poczucie humoru. Rozesmialam sie. Oni popatrzyli na mnie, jak na glupia. Naprawde musisz napluc na maske. Nie obawiaj sie. Nie scieka...
Tak wiec wszyscy zgodnie plulismy do maski oraz rozmazywalismy sline palcem po jej calej powierzchni. I niech mnie ges kopnie - podzialalo. Wskakujac do wody wyplukuje sie sline i zaklada maske na oczy. I pary nie ma przez caly czas snorkell'owania. Rewelacja.
Tak wiec za drugim razem przejrzalam na oczy. I malo sie nie poplakalam ze wzruszenia. Ogromne lawice roznobarwnych ryb, korale widoczne na glebokosci okolo 30m (!), zwierzeta, ktorych nie potrafie opisac.
I zobaczylam rekina. Przeplynal tuz przede mna. Black tip shark - nie za duzy, dostojny, szybki. Popatrzyl sie i zniknal. Nigdy nie zapomne tego momentu. Tuz po rekinie dostrzeglam zolwia. Bardzo duzego. Szybowal zawieszony w blekitnej wodzie. Chwila ta wydala mi sie szczegolna. Patrzac na dryfujacego zolwia w absolutnym blekicie, bez zadnego punktu odniesienia, poczulam, ze doswiadczam kosmicznego stanu zawieszenia. Wydalo mi sie, ze jestem w statku kosmicznym, gdzies w odleglej galaktyce. Do tego podwodna cisza znieksztalconych odglosow, majestatycznie niespieszne ruchy pletw zolwia. I on sam. Magiczny. Tajemniczy. Samotny w swej ukrytej wiedzy.
Czesto snia mi sie zolwie. Najczesciej sa to jednak przerazajace sny.
Za trzecim zejsciem znowu wypatrzylam zolwia. Byl tuz pode mna. Wolno przesuwajac sie przypatrywalismy sie sobie nawzajem. Ja jego pieknemu dziobowi, wielkiej skorupie, slodkiemu ogonkowi, madrym oczom. On wielkiej poczwarze o rozowych pletwach i ogromnych oczach. Oplynelismy sie kilka razy po czym delikatnie odplynal ku sobie tylko znanemu przeznaczeniu.
Tego rodzaju doznania nazywam zyciem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz