Zmagania



Wiem, że świat jest piękny aż dech w piersiach zatyka. Wiem, że nie mam tutaj zbyt wiele czasu więc nie chcę tracić czasu na zbędności. Jestem wdzięczna za to, że jestem. I jestem głodna tego, co mnie jeszcze czeka. To z jednej strony. Płynącej z serca.

Z drugiej strony, płynącej gdzieś z udręczonego mózgu, przez 30 minut nie jestem w stanie podjąć decyzji o 10-minutowym spacerze. W niewygodnej pozycji, na twardym krześle, mogę obserwować jedynie jak przez palce ucieka mi czas.

Wszystko tak strasznie boli.


Nina Simone



Przez przeciągający się czas każdy dzień to ciężka przeprawa. Aż do momentu, gdy wkładając na noc zatyczki do uszu, wszystko się kończy. Obrazy, myśli i dźwięki.  Zostaje tylko jeden głęboki wdech i szumiąca w skroniach krew. Moja.

Za dnia Ona jest moją zatyczką. Nina Simone.
(Dzięki BK)










Zachować twarz



Koncept „zachowania twarzy” w konfucjonizmie trafnie zobrazowany jest anegdotą o koreańskich pilotach. Nie wiem, na ile jest  w tej opowieści prawdy, ale podobno zdarzenie to miało miejsce na którymś z niemieckich lotnisk kilkanaście lat temu. Otóż kapitan, człowiek o długoletnim doświadczeniu, podchodząc do lądowania zapomniał wysunąć kół. Siedzący obok, niższy rangą i wiekiem pilot, nie zwrócił mu na to uwagi. Wytknięcie tak podstawowego błędu osobie „wyższej” byłoby równoznaczne z podważeniem jego kompetencji, a co za tym idzie okryciem przełożonego hańbą. W konsekwencji samolot z setkami pasażerów wylądował na brzuchu. Obyło się bez ofiar.

Mieszkając w Korei spotykam się z tego rodzaju zachowaniami bardzo często. Czasami są to przypadki naprawdę kuriozalne - jak wtedy kiedy vice prezydent mówi, że Kaledonia to stolica Papui Nowej Gwinei, a zgromadzeni z powagą kiwają na zgodę głowami i nawet po spotkaniu nikt nie komentuje gafy. Czasem jednak podejście takie pomaga obu stronom poczuć się dobrze (i człowieczo?) - tak jak wtedy, kiedy starszy już strażnik naklei mi krzykliwie żółte i za nic nie schodzące ostrzeżenie na przednią szybę samochodu za zaparkowanie przy spływie kanałowym, a potem okazuje się, że parkowanie w tym miejscu jest jak najbardziej dozwolone. Strażnik zdaje sobię sprawę ze swojego błędu, ja przepraszam i mówię, że nie będę już tutaj parkowała, on czuje ulgę, ja czuję się dobrze ze swoim zachowaniem, a potem, za każdym razem jak przyjeżdżam na parking, strażnik przyjaźnie macha do mnie ręką i  szerokou śmiecha się resztkami zębów. 

Nigdy nie myślałam jednak, że w pewnym momencie to ja będę tą starszą osobą, która popełnia błąd i której nikt tego błędu bezpośrednio nie wytknie chcąc zachować jej twarz. To była dla mnie nowość.

Od jakiegoś czasu, raz w tygodniu, daję lekcje języka polskiego przemiłemu piętnastolatkowi (nazwijmy go JH), który zakochał się w Polsce. Lekcje te sprawiają mi ogromną frajdę, a że wymagają ode mnie ogromnego wysiłku (ktoś probował uczyć języka polskiego po koreańsku?) traktuję je jako sport wyczynowy~~. Tak czy owak pewnego dnia JH poprosił mnie o pomoc w zapisaniu go na letni kurs języka polskiego w Polsce. Znalazłam mu fajny program we Wrocławiu, pomogłam w formalnościach, skontaktowałam się z odpowiednimi osobami celem dogadania detali. W kalendarzu zapisałam datę wyjazdu – 13 sierpnia. Wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik. W zamyśle miałam tylko jeszcze plan przygotowania dla JH informacji odnośnie transportu z lotniska do akademika, ciekawych miejsc, dobrych pubów etc. JH odwołał zajęcia więc w ostatni weekend spokojnie udałam się ze znajomymi na wyprawę nad rzeczkę, odkładając wcześniej wspomniane przygotowania na nadchodzący tydzień. Do domu wróciłam w niedzielę wieczorem i dopiero wtedy do ręki wzięłam telefon. A tam wiadomość: „Właśnie wyjeżdżam. Napiszę do Pani już z Polski, jak będę miał jakieś pytania”. Na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Sprawdziłam wysłane do niego emaile – wszystkie wyraźnie mówiły o wyjeździe w sierpniu, a nie w lipcu! Telefonu nikt nie odbierał - JH był już dawno w powietrzu - a do rodziców kontaktu nie miałam. Zaczęłam rozważać spacer na pobliski posterunek policji celem ustalenia ich numeru telefonu albo przynajmniej nawiązanie kontaktu z Ambasadą Korei w Polsce. No bo gdzie on będzie spał? Kto się zajmie zdezorientowanym, nie mówiącym po angielsku (czy po polsku), snującym się po pustych korytarzach Uniwersytetu Wrocławskiego piętnastolatkiem z Korei? Wtedy też dopiero zdałam sobie sprawę ze znaczenia ostatnio nasilonej częstotliwości wysyłanych do mnie przez JH smsów. „Czy Jelenia Góra jest daleko od Wrocławia?”, „Czy we Wrocławiu można uprawiać boks?”, „Jak się nazywa osoba, do której mam się zgłosić, bo gdzieś zagubił mi się email?”, „Jak mam dojechać z lotniska do akademika?”... Do tego jeszcze odwołanie lekcji w sobotę... No jak ja mogłam się nie domyśleć, że mu się coś pomyliło?

I wtedy sprawdziłam raz jeszcze stronę szkoły językowej.
Kurs języka polskiego zaczyna się od 14... lipca...


Lwia grzywa



Lubię romantycznie puszyste, lekko kręcone, blond włosy. Zupełnie bezzasadnie za nimi przepadam.

W Korei, gdzie panuje niezachwiana niczym moda na połyskujące, ulizane i nudnie proste włosy (prostowalnica jest nawet dostępna do publicznego użytku w naszej firmowej toalecie), preferowany przeze mnie wygląd wzbudza dziwne poruszenie (a może to po prostu kolor?). Wygląd ten również wymaga ode mnie zakupu szamponów w Europie. Te koreańskie mianowicie, w jakiś zadziwiający sposób powodują, że włosy smutnie opadają na ramiona niczym zmoknięte gałązki płaczących wierzb (żeby nie straszyć piórami przemokniętych kur...).

Dzisiaj przyszłam do pracy w rozpuszczonych włosach. A że od rana przyjemnie mżyło, moje włosy napompowały się miękką mgiełką tworząc lekkie fale.

I tak na wejściu usłyszałam, że wyglądam jak... „bajeczny lew” („fabulous lion”)~~. To od jednego z moich ulubionych koreańskich współpracowników, który skadinąd też stwierdził, że odgłos, który wydaję odgryzając kawałek jabłka jest „cool” (ten mało wyszukany przymiotnik był prawdopodobnie wynikiem ubogiego słownictwa ale zdecydowanie nawiązywać miał do skojarzeń ze świata zwierzęcego). Jak widać mam w sobie nie tylko dzikość serca ale też i wyglądu!  

No to mi chyba tylko pozostało potrząsnąć lwią grzywą na prawo i lewo, ryknąć przeciągle ukazując zdrowe, ostre ząbki i udać się na jakiś pyszny obiad. Jakiś bawołek może?


Porzygać się z wrażenia



W tym miesiącu na zajęcia z języka koreańskiego dołączyła do nas Szwajcarka. Nauczycielka, mimo swojej, nie tolerującej niejasności lub niezrozumienia, błyskawicznej metody nauczania, zdecydowała się na „small talk”. W kilku oszczędnych słowach (byle nie marnować za dużo czasu) podzieliła się z nami swoim wrażeniami z wyprawy w szwajcarskie Alpy.

Patrzę, a tu przede mną przepiękna góra. Idę dalej, a tam jeszcze piękniejszy widok. Gdzie nie spojrzę to dech zapiera. Zezłościło mnie to wszystko, rozbolał mnie brzuch i mało co nie zwymiotowałam. Zbyt ładnie.”...


Trupy na ścieżce zdrowia



Jest niedzielny wieczór. Wracam do domu po partii scrabble u Brytyjki (jakież ona ma dwa przecudne kociaki!) i kolacji u teściowej. Korek. Puszczam hamulec, naciskam, puszczam, naciskam. Rozmyślam...

Okna otwarte, przyjemny wietrzyk, muzyka z radio (w Korei jest tylko jedna znośna radiostacja – ta amerykańskiej bazy...). Nagle moje prawe ucho rejestruje jakieś jednostajne pobrzękiwanie dochodzące od strony rzeki. Jakby przepalające się co chwila żarówki.

Spoglądam w bok i widzę poustawiane w odległości 10 metrów od siebie fioletowe lampy z kuszącą, delikatną siateczką... pod prądem. I rzucające się na nie w euforii światła ćmy, muchy, muszki, komary i inne robaczki. Tylko po to, żeby niespodziewanie dla siebie paść trupem na przebiegającą pod lampami ścieżkę zdrowia dla ludzi. 

Nawet rąk nie trzeba umywać.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...