Wrażenie



Czasem mam wrażenie, że to dla mnie za dużo.
Koreański mąż. Praca w koreańskim koncernie. Tutaj życie.


Muzyka ważniejsza



Jak mi się naładuje mp3 player to jadę do tego muzeum. Jak nie to pierdolę - muzyka ważniejsza”.

Do Korei przyleciał Głupi Fiut. Już trzeci raz po przeprowadzce z Seulu do Brukseli, a potem do Londynu. I znowu sycę się jego pokładami energii bez dna, nieposkromioną szczebiotliwością, optymizmem i uwielbieniem dla ostatnich trendów Świata Sztuki. Na nowo zawitała świeżość. 

Chłopak zagarnął Matiza z parkingu przed moim domem i ładuje właśnie swojego mp3, co by wyruszyć w dalszy podbój Seulu przy akompaniamencie bardzo głośnej jak podejrzewam Muzyki.  Mam nadzieję, że Matiz to przetrzyma...

Ale Muzyka ważniejsza przecież jest.


Wykopane z szafy



Płaszcz czarny ze skóry. Lat około trzydziestu.
Mój nieżyjący już dziadek, krawiec, uszył go swojej córce, gdy ta była ze mną w ciąży. Pamiętam, jak mama była koniem, a pasek od tego właśnie płaszcza robił mi za lejce. Pamiętam też gdy w glanach, w brązowej spódnicy do ziemi, w rozpuszczonych długich włosach i z kolczykiem w nosie jechałam w nim na „Fatih no more” do Spodka. 

Kurtka z dżinsu. Lat ponad piętnaście.
Nabyłam ją za grosze w jakimś lumpeksie przy okazji wizyty u kuzynki Magdy. W nocy z kuzynką ześlizgiwałyśmy się z balkonu i biegałyśmy na soczyste czereśnie. Do tej pory pamiętam bunkier, zapach traw, magiczne świetliki, tego chłopca z pełnymi, słodkimi ustami i gwiazdy. Tak jasne, że aż rażące. W ich blasku próbowałam odczytać swój Los. 

Torba z włóczki. Lat ponad piętnaście.
Kiedyś kupiłam sobie niebieską torbę z dziwnego materiału. Po jakimś czasie zdecydowałam się ją uprać a torba ta, która w międzyczasie stała się moją ukochaną, najzwyczajniej na świecie... rozpuściła się. Mama, widząc moją rozpacz, zrobiła mi identyczną na szydełku, wzmocniła dratwą a nawet uszyła wyściełanie z kieszonką. Z torbą tą chodziłam zawsze i wszędzie.

Buty czarne ze skóry. Lat około dwunastu.
Założyłam je jeden jedyny raz. Na studniówkę swojego późniejszego męża. Ciągle pasują mimo że mąż już nie ten.  

To, i wiele innych rzeczy, wykopałyśmy z mamą z przykrytych kurzem waliz. Teraz są w innej walizie. Tej odprawionej już do Korei…

Polski chleb na śniadanie



Znowu jem od kilku dni. 

Czasu tylko tak bardzo za mało. I na wszystko.
Nawet na zwykłą Dobroć. Bo nieuchronność szybkiego powrotu irytacji sprzyja. 

Na pewność, że suknia, którą wybrałam w za szybkim czasie jest TĄ właśnie.
Ważne, bo o ślubnej mówię.


Akt małżeństwa



Nasz koreański ślub miał miejsce 9 czerwca 2007 roku. W Korei sama ceremonia nie ma mocy prawnej (jedynie psychologiczną – po ceremoni bowiem istnieje społeczne przyzwolenie na wspólne mieszkanie) ale byliśmy przekonani, że podczas rejestracji naszego związku to właśnie 9 czerwca będzie brany pod uwagę. O naiwności! 

Do urzędu poszliśmy w październiku. Wtedy dopiero okazało się, że naszą oficjalną datą zawarcia małżeństwa jest dzień wpisania mnie do rejestru rodzinnego PWY – 19 października 2007. Biorąc pod uwagę fakt, że ślub w Polsce będzie miał miejsce 14 czerwca 2008 roku, mogę obchodzić TRZY rocznice ślubu. Romantycznie… 

Mało romantyczny jest jednak sam koreański akt małżeństwa. Dokument ten mianowicie jest zwykłym rejestrem rodzinnym mężczyzny, wydawanym przez odpowiedni organ na każdorazową prośbę petenta (ok. 2PLN), mającym określony okres ważności. Prawdę mówiąc zajęło mi trochę czasu, żeby znaleźć własne nazwisko wystukane bardzo malutkimi literkami gdzieś na samym dole dokumentu. Jedyne dane dotyczące mojej osoby to nazwisko (jedynie po koreańsku!), data urodzenia, narodowość oraz data wpisania mnie do rodziny PWY (właśnie 19 października 2007). Cała reszta to dosyć dokładne drzewo genealogiczne PWY opisujące członków jego rodziny włączając w to nawet adres zamieszkania każdego z nich… Co więcej każde imię i nazwisko spisane jest pogrubioną, dużą czcionką i każdy ma jedną stronę dokumentu tylko i wyłącznie dla siebie…


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...