Psy na rzeź i pionowe przepaście w Kaew Neua


Wtorek, 6 lipca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
W drodze z Vientiane / Laos  do Hanoi / Wietnam


Mimo bardziej niż parszywego samopoczucia zdecydowałam się na długą w założeniu, bo 24-godzinną, jazdę „autobusem” do Hanoi. W rzeczywistości skończyło się na ponad 40-godzinnym horrorze. Zanim wyjechaliśmy z Vientiane 4(!) godziny zbieraliśmy po drodze ludzi razem z ich dobytkiem mierzonym w wiatrakach, lodówkach i żywym inwentarzu. Co się dało pakowane było na dach autobusu, który z powodu ciężaru ledwo co wyrabiał się na zakrętach. Kilka dodatkowych godzin spędziliśmy na próbach wydostania zakopanego w błocie pojazdu, a następne kilka na granicy w Kaew Neua.

To było naprawdę jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu, kiedy to naprawdę myślałam, że albo umrę na trawiącą mnie chorobę zanim dotrę do Hanoi, albo po prostu zginę w przeciążonym autokarze. I wszystko było mi jedno.

W Kaew Neua czekały nas kolejne atrakcje. Długa kolejka pojazdów zdawała się nie mieć końca a tuż obok naszego autobusu stała ciężarówka ledwo zipiących psów (część już nieżywych, bądź z połamanymi gnatami) przeznaczonych na rzeź w Wietnamie. Te trochę żwawsze psy ostatnimi siłami wyły w niebogłosy… Żal, smutek i oślepiający wręcz smród zwalały z nóg moje ciało trawione dodatkowo przez gorączkę… Za nic nie byłam w stanie obmyślić planu wypuszczenia psów na wolność…

Psy wiezione do Wietnamu na rzeź

Po odpowiedniej (czyt. nielegalnej) opłacie udało nam się przejechać granicę. Jak okazało się później, granica ta otwarta być jeszcze nie powinna, gdyż drogi po górskich serpentynach nie mają żadnych zabezpieczeń… Ba! Nie są nawet pokryte asfaltem, wokół trwają roboty budowlane, a nawet słychać odgłosy wysadzanych w powietrze części gór. 

To cud, że to przeżyłam...

Powiedzieć, że miałam duszę na ramieniu to stanowczo za mało. Czując jak na zakrętach przeciążony autobus chyli się ku przepaści, moja dusza dawno negocjowała już ze Świętym Piotrem… Naprawdę tego nie da się opisać…



1 komentarz :

  1. Mi od samego czytania Pani relacji z wyprawy "wlos sie jezy".Jazda nad Przepascia(rany ja ledwo winda wjezdzam przez swoj lek wysokosci, a wspinanie po gorach owszem nie ma problemu bylebym nie widziala przepasci:))Skad Pani brala tyle odwagi na samodzielna wyprawe??Widac od razu, ze ogromna z Pani milosniczka przygod:)Najwazniejsze, ze wszysko dobrze sie skonczylo:)Fakt wszystkie wspomnienia dla Pani beda zawsze BEZCENNE:)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...