Weekend 2006.10.28-29
Spływ kajakowy pod koniec października brzmi dosyć karkołomnie. Pogoda jednak, podobnie jak humory, zdecydowanie dopisały. Cała wyprawa okazała się niezapomnianym wydarzeniem. Tym bardziej, że był to mój pierwszy spływ.
Nie przypuszczałam, że w Korei można znaleźć tak wyludnione a zarazem piękne miejsca. Budzę się rano w pachnącym domku z drewna, wychodzę na balkon i jedyne co słyszę to szum rzeki i kołyszących się drzew na spiętrzonych wierzchołkach gór. I przypominam sobie te gwiazdy poprzedniego dnia, na czarnym jak węgiel niebie, i parę w świeżości przymrozku, tworzącą się przy łapczywym oddychaniu...
A potem śniadanie w doborowym towarzystwie przyszłych niedobitków (survivors^^).
Po śniadanku przygotowujemy osprzęt.
I bardzo, ale to bardzo, cieszymy się na burzącą się wodę.
Gotowi do boju.
Rzeka okazała się na tyle łaskawa, że w kilku momentach mogłam wyciągnąć aparat. Tylko raz spiętrzyła się na tyle groźnie, że przy bardzo gwałtownym spadku o mało kilku osób nie pogubiliśmy. Nabraliśmy wody, aparat wraz z innym bagażem wypłynął gdzieś daleko i już w te kilka sekund zaczęłam się godzić z jego utratą. Torbę jednak wyłowiliśmy, a ta, jak się na szczęście okazało, nawet nie przepuściła wody...
Było jak w dzieciństwie. Tak lekko, przyjemnie i niewinnie. Też radośnie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz