Kobieta naprzeciw mnie robi duże oczy, zapowietrza się i ucieka wzrokiem w sufit. Siedzący obok niej mąż oraz nasz kolega z pracy na chwilę milkną, chowając spojrzenia we wnętrzu kufli z Heinekenem. Jesteśmy w Hadze, gdzie do swojego tymczasowego domu zaprosił nas wysłany za granicę współpracownik.
Kobieta wraca na ziemię i odpowiada, że nigdy
się nad tym tak naprawdę nie zastanawiała; że to była normalna kolej rzeczy po
zamążpójściu, a na dodatek jej mąż jest najstarszym synem w rodzinie, więc nie
za wiele miała do powiedzenia. Jest jej ciężko, czasem czuje się samotna,
uwiązana, ale nie wyobraża sobie już życia bez swoich pociech.
To dosyć typowa odpowiedź Koreanek około
czterdziestki na pytanie, dlaczego zdecydowały się na posiadanie dziecka.
Odpowiedź ta przeraża mnie na kilku
poziomach. W Korei decyzja o posiadaniu dziecka podejmowana jest bardziej pod
wpływem nacisku społeczeństwa (rodziny, współpracowników, kolegów, przyjaciół) niż jako wynik przemyślanego i niezależnego wyboru.
Uważam, że jest to podejście mało odpowiedzialne, a w niektórych przypadkach może
i nawet krzywdzące dla samych dzieci - wokół mnie są osoby, które na pięć dni
roboczych oddają swoje dzieci pod opiekę babć argumentując zimno, że „chciała
wnuka to niech się zajmuje”. Sami uciekają z powrotem do pracy, żeby mieć po
prostu święty spokój(jest to coraz częstszy powód, dla którego kobiety po
urlopie macierzyńskim chcą wrócić do firmy).
Nowożeńcy nie zastanawiają się nad tym,
jakiego człowieka chcą wychować, kogo chcą dodać do puli ludzkości. Koreańczycy
po trzydziestce rodzą dzieci i z biegu dodają je do asortymentu głów, które
dreptają po utartej ścieżce bezwzględnego wyścigu szczurów. Koreańscy rodzice,
a w szczególności matki, potrafią poświęcić się dzieciom całkowicie. Poświęcenie
to polega jednak przede wszystkim na dostarczaniu środków finansowych na jak
najlepszą edukację dziecka oraz kierowanie nią tak, żeby potomek miał w
przyszłości jak najintratniejszą pracę. Dzieci uczą się średnio 13 godzin na
dobę, matki nauką tą komenderują, ojcowie pracują po nocach, żeby zarobić na
wychowanie dziecka, prawie w ogóle w tym wychowaniu jednak nie uczestnicząc –
na tym według Koreańczyków polega miłość rodzicielska. Po raz kolejny przerzuca
się w ten sposób arcyważną odpowiedzialność na kolektyw, posiłkując się
zapodanym przez niego, jedynie słusznym modelem życia. Brakuje mi w tym wszystkim
fundamentu, jakim jest - w moim osobistym odczuciu - świadomy i mądry wysiłek
włożony w tworzenie kogoś większego od siebie samego na poziomie jednostki.
Wysiłek, który zajmuje mnóstwo czasu i energii oraz wymaga ciągłego
samodokształcania się, rewidowania własnych przekonań. Dla mnie rola i osobista
odpowiedzialność rodzica w formowaniu nowego życia są przytłaczające,
Koreańczycy zdają się spoglądać na te kwestię z o wiele bardziej funkcjonalnej
perspektywy...
Z czego to wynika? Wszystko rozpoczyna się w
okolicach trzydziestki, kiedy to młodzi ludzie zaczynają doświadczać ogromnej
presji ze strony rodziców, współpracowników i ludzi zupełnie postronnych,
którzy ciągle wypytują się o datę ślubu, nawet jeżeli dana osoba nie ma nawet
jeszcze chłopaka czy dziewczyny. Na osobę, która w okolicach 35 lat jest
jeszcze wolna, patrzy się już w podejrzany sposób – coś na pewno musi być z nią
nie tak, skoro nikt nie chciał się z nią związać. Niewiele zmienia się po
ślubie. W Korei wejście w związek małżeński jest niemal równoznaczne z
koniecznością wydania na świat potomka. Jest to kolejny etap, jaki każdy
Koreańczyk musi przejść, żeby zostać uznanym za pełnoprawnego członka tego
wymagającego społeczeństwa. W jakiś czas po ceremonii zaślubin rozpoczynają się
więc najpierw delikatne, a następnie coraz bardziej natarczywe pytania o dzieci
– znowu od rodziców, teściów, szefów, sąsiadów i od kogokolwiek, kto się akurat
napatoczy. Stąd też bezdzietne związki w Korei to prawdziwa rzadkość, z
wyjątkiem par, które z różnych względów nie mogą zajść w ciążę, choć i tu w
sukurs przychodzi niezwykle rozbudowany system zapłodnień pozaustrojowych.
Koreańczycy, którzy szczęśliwie przebrnęli przez te dwa kroki milowe narzucone przez
niebylejaką presję społeczeństwa, oddychają w końcu z ulgą przyznając, że
ważniejsze rzeczy w życiu mają już „odhaczone”. Symptomatyczna jest tutaj
postawa mojej koleżanki z pracy, która stwierdziła, że po urodzeniu dziecka
może się w końcu zachowywać jak prawdziwa „ajumma” – nie ma już oporów przed
komentowaniem zachowania innych osób, wyrażania na głos własnych opinii i dopominania
się o swoje. Dzięki urodzeniu dziecka automatycznie otrzymała akredytację swojego
społeczeństwa, stała się pełnowartościową osobą. Teraz, jeżeli tylko przyjdzie
jej ochota, może już sama powielać schemat mentalnego nacisku w stosunku do
swoich juniorów...
Moi bratankowie: Sue i Geon. |
Mimo tego, że wydanie potomstwa na świat to
ciągle niepisany obowiązek Koreanki, liczba dzieci przypadająca na jedną kobietę
w Korei wyniosła w 2013 roku jedynie 1,24 (Polska: 1,32). Bezdzietne Koreanki
(przeważnie singielki) lub takie, które mają tylko jedno dziecko to coraz
częstsze zjawisko. W ostatnich latach widać bardzo duże odejście od tradycji
wielodzietności, która przy braku odpowiedniej opieki medycznej miała zapewnić
przeżycie przynajmniej części potomstwa. Co więcej dzieci już w coraz mniejszym
stopniu uważa się za inwestycję w swoją własną przyszłość. Koreańczycy stają
się stopniowo pod tym względem coraz bardziej niezależni. Dotyczy to zarówno
rodziców, którzy na wszelkie sposoby próbują zabezpieczyć się finansowo, ale
także i dzieci, które wzorem Zachodu nie chcą łożyć na utrzymanie swoich
rodziców, a inwestować w samych siebie lub własne potomstwo. Niski przyrost
naturalny to też wynik postępującej emancypacji Koreanek - coraz więcej kobiet
pragnie realizować się zawodowo, czy też robić coś poza wyłącznym zajmowaniem
się gospodarstwem domowym i dziećmi. Do tego dochodzą (a jakże!) względy
pragmatyczne – edukacja dzieci w Korei jest niesamowicie kosztowna i coraz
mniej rodzin może pozwolić sobie na wychowanie więcej niż jednej pociechy. Sam
poród to też ogromny wydatek – kobiety wolą rodzić w prywatnych klinikach,
często korzystając z cięcia cesarskiego na życzenie, na co przeznaczyć trzeba
nawet 10tys. USD i więcej.
Pojawienie się nowej osoby w rodzinie to na
pewno dla każdego ogromne przeżycie. W Korei przyszły rodzic przygotowuje się do
tego wydarzenia bardzo szczegółowo – niczego nie oddaje się tutaj w ręce
przypadku. Kobieta w ciąży rygorystycznie przestrzega diety, ćwiczeń, prowadzi
niezwykle wnikliwy rekonesans wśród znajomych matek odnośnie każdego najmniejszego
aspektu swojego stanu, często nawet odwołuje się do tradycyjnych nauk (tzw. „teakyo”).
Z okresem ciąży, połogiem i pierwszymi dniami po porodzie wiąże się również wiele
ciekawych zwyczajów i wierzeń, o czym wspominamy z Leszkiem w audycji „Zakorkowanych” załączonej
na końcu niniejszego wpisu. Mimo tego, że decyzja o posiadaniu dziecka nie do
końca jest ich niezależnym wyborem, Koreańczycy na pewno stają na wysokości
zadania, jeżeli chodzi o zapewnienie swojemu potomkowi jak najlepszego startu w
przyszłość. Wydaje mi się jednak, że to owcze podążanie za trendem nawet w tak
ważnej kwestii jak posiadanie dzieci, strach przed zatrzymaniem się na chwilę, żeby
to i owo przemyśleć, to wszystko powoduje, że Koreańczycy gubią po drodze coś bardzo
wartościowego. Coś, dzięki czemu ludzie mieliby szansę na zrobienie dużego kroku
naprzód. Zamiast tego Koreańczycy (i pewnie nie tylko) drepczą w jednym
miejscu. Coraz sprawniej, ale jednak drepczą.
„Narodziny dziecka w Korei” – audycja „Zakorkowani”:
Miedzy wierszami wyziera Twój pogląd na dzieci.
OdpowiedzUsuńWiększości uważnie czytających bloga znany.
Ciekaw jestem, ile tym razem dostaniesz komentarzy w stylu"nie ma Pani dzieci?? Błąd! Nie wie pani, co traci!"
Poniekąd bardzo odkrywcze, jak ma się wiedzieć, co się traci, skoro się tego nie doświadcza :D
A jakiż to ja mam ten pogląd na dzieci ? :P:-]
UsuńNo jak to- że dzieci są dobre, ale się długo gotują ;)
UsuńA przynajmniej ja tak to odbieram :)
Nie każdy przecież musi mieć dzieci. Jednak wszystkie te sprawy społeczne -ogólnie mówiąc,są dziwne,podyktowane jakimiś naciskami,schematami. Po prostu to inna kultura.
OdpowiedzUsuńW Polsce jest przecież identyczna presja na posiadanie dzieci. Mam 33 lata, nie mam męża ani dzieci (i nie zamierzam mieć ani tego ani tego) i na każdym kroku spotykam się jak nie z pytaniem o zamążpójście i plany na dziecko to z komentarzami - "lesbijka!". Oczywiście słyszę też komentarze typu "to po co jestem kobietą jeśli nie chce mieć dzieci?" (to ze strony ludzi w starszym wieku), " jeszcze zmienię zdanie, zobaczę!", "a kto mi poda szklankę wody na starość?". Na całym świecie ludzie lubią wciskać nos w nie swoje sprawy, niestety. Pod tym względem Korea nie różni się od Polski. Powody do posiadanie dziecka też podobne, nie znam nikogo kto ma dziecko z innego powodu niż "bo tak". Co z tego, ze w domu bieda aż piszczy, pracę ma tylko mąż, dwoje dzieci musi być bo tak!
OdpowiedzUsuńto prawda, w Polsce jest presja i to taka... bezmyślna. No bo jak to tak bez dzieci. Sama wychodzę w przyszłym roku za mąż, a moja mama już zaplanowała kiedy będzie miała wnuka (nie wnuczkę!) i jak będzie miał na imię. Moi rodzice uważają ludzi, którzy z wyboru nie chcą mieć potomstwa za nienormalnych, a bezdzietne związki skazane na niepowodzenie "bo prędzej czy później się człowiek sobą znudzi, a dziecko trzyma ludzi razem". Strasznie to smutny pogląd moim zdaniem. Skoro się wychodzi z założenia, że "w końcu i tak się sobą znudzimy", to po co w ogóle zaczynać związek...
UsuńZgodzę się, że w Polsce presja na wchodzenie w związek małżeński i posiadanie dzieci jest bardzo duża. Jesteśmy krajem katolickim i to najprawdopodobniej wynika właśnie z tej spuścizny. Co ciekawe w Korei presja ta nie ma nic wspólnego z wiarą (polecam wpis: Religijny spacer po Korei) i między innymi z tego powodu jest chyba trudniejsza do przeciwstawienia się. Pani ma 33 lata i jest Pani ciągle sama i bez dzieci mimo nacisku ze strony bliskich. W Korei kobiety, które nie chcą wychodzić za mąż i nie mieć dzieci niestety w takim schemacie i tak lądują. Nie oznacza to, że są "słabsze" tylko że presja jest tak ogromna (wydaje mi się ona bez porównania o wiele większa w porównaniu do Polski). Proszę wyobrazić sobie, że każdego dnia w pracy podczas spotkania z grupą trzeba publicznie tłumaczyć się szefowi z postępu co do znalezienia partnera, czy posiadania dzieci. Tego rodzaju pytania to nie tylko prawo szefa, ale każdej osoby w firmie (nie tylko najbliższych!), więc jest to sprawa wszechobecna. Do tego dochodzą czasem ogromne dramaty rodzinne, szczególnie nacisk ze strony teściowej, która zazwyczaj ma niesamowity wpływ na swojego syna, a przez to wygląd związku między dwojgiem osób. W Korei decyzja o zamążpójściu i posiadaniu dzieci to decyzja do jakiegoś stopnia kolektywna a nie indywidualna. Jeżeli ktoś próbuje być inny wyrzucany jest poza nawias społeczny, co bezpośrednio przełożyć się może na jego/jej dobrobyt.
UsuńTemat osób wyrzuconych poza nawias koreańskiego społeczeństwa wydaje mi się dość interesujący... Znasz może kogoś, kogo to spotkało? Jak to jest z samodzielnym myśleniem poszczególnych jednostek w Korei? Ilu z nich decyduje się na pójście inną drogą?
UsuńStrasznie smutne to co Pani pisze Pani Aniu. Ja mam 32 lata i na tę chwilę jestem sama, ale moja rodzina jak widzę jest nie typowa bo nikt się mnie nie czepia. Nikt. Pewnie dlatego też że w rodzinie były (są) osoby samotne - nikt nie uważa ich za dziwaków - moja ciocia "urodziła sobie" dziecko, a mama chrzestna miała 35 lat jak wyszła za mąż. Znam jednak sytuacje kiedy babcia mojej koleżanki, która przez całe życie uważała że najważniejsze dla kobiety to wyjść za mąż (nie ważne za kogo) zmieniła zdanie bo bardzo ciężkim rozwodzie swojej ukochanej wnuczki. I dziś głosi tezę, że lepiej być samemu szczęśliwym niż z kimś ale być nieszczęśliwym. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńHm... w Polsce bylo bardzo podobnie w pokoleniu moich rodzicow. Teraz, mimo tez nadal naciskow (ilez to ja sie nie nasluchalam, zanim nie wyemigrowalam) sytuacja zaczyna sie zmieniac, i to sporo.
OdpowiedzUsuńAle dla mojej matki i kolezanek po prostu nie bylo innych opcji. Kobieta niezamezna i bezdzietna byla odstawiona poza spoleczny nawias, nawet bardziej niz "panna z dzieckiem".
Podobny nacisk na slub i potomstwo jest w kazdym konserwatywnym spoleczenstwie - pare dekad temu bylo tak samo w USA i EU, tak jest nadal w Indiach i wielu innych panstwach...
Od tej strony Korea nadal jest konserwatywna i tym bardziej, coz, podziwiam za trwanie w stanie bezpotomkowym.
Kilka razy zdarzyło mi sie zostać zapytaną przez obcych Koreańczyków: " Ile ma Pani dzieci? "
OdpowiedzUsuńI nie był to ciąg dalszy rozmowy o potomkach, tylko zaczepka na zasadzie rozmów o pogodzie, jakie mają miejsce np.w poczekalniach u lekarza. Znamienna ta tematyka, zwłaszcza, że nic wokół się nie działo, co mogłoby zainspirować akurat taki temat. Czułam się jakby mnie egzaminowano, oceniano, by móc gdzieś umieścic, na właściwej półeczce. Przy czym nie zapytano, czy w ogóle mam dzieci, tylko od razu: ile! Jakby nie było innej dopuszczalnej opcji...
Skoro powyzej byla mowa o statytyce to ja tez cos dorzuce. Otoz z moich obserwacji wynika, ze liczba dzieci przypadajcych na jedna Koreanke w porze lunchu w kazdej kawiarni w Korei wynosi co najmniej 3. Kawiarnie zamieniaja sie wtedy w mini zlobko-przedszkola. O ile koreanskie dzieci w pojedynake sa urocze to w grupie stanowia mase krytyczna. Wiekszosc z nich moglaby spokojnie sluzyc do testowania aparatry HI-FI jako generator czestotliwosci akustycznych o natezeniu co najmniej 130 dB.
OdpowiedzUsuńJesli chodzi o mlodych Koreanczykow to jest jedna prawidlowosc, ktora rowniez zaobserwowalem.
Stala praca, 3-4 tygodnie pozniej ozenek i natychmiast rozpoczecie produkcji przyszlych pracownikow Samsunga czy DSME. Minimum dwa strzaly a bardzo czesto trzy rok po roku i koniec produkcji.
Czytałam, że urodzenie dziewczynki w Korei jest czymś w rodzaju hańby. Jej matka ma czuć się winna, że nie urodziła syna i nawet posunąć się do przeprosin rodziny za "niespełniony obowiązek" jakim jest urodzenie chłopca. Ile jest w tym prawdy? czy w ogóle jakaś jest?
OdpowiedzUsuńByć może do jakiegoś stopnia było tak dawniej dlatego że syn był jedynym zabezpieczeniem rodziców na starość (do tej pory córki wypisywane są z rejestru rodzinnego w momencie swoich zaślubin). Obowiązkiem najstarszego syna była (i jest odrobinę nadal) opieka nad rodzicami. Do pewnego czasu zakazywano lekarzom ujawniać płci dziecka do czasu narodzin z powodu plagi aborcji dziewczynek. Obecnie jednak rodzice robią wszystko, żeby nie obciążać swoich dzieci i zabezpieczyć własny dobrobyt na starość. Do tego kobiety również coraz częściej zarabiają pieniądze i nie kierują się skostniałymi tradycjami, które nakazują dbanie przede wszystkim o rodziców męża. Między innymi z tych powodów obecnie sytuacja wygląda zupełnie inaczej (mówię o pokoleniu wczesnych czterdziestolatków i młodszych osób) i raczej przypomina to, co dzieje się u nas. Na pewno nikt za dziewczynki nie przeprasza, a posiadanie córki nie uważa się absolutnie za hańbę, czy niespełniony obowiązek.
UsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń