[Zakorkowani] Mniej zamożni i ubóstwo w Korei


Korea uważana jest za kraj, w którym żyje się całkiem przyzwoicie. To państwo podziwiane przede wszystkim za bezprecedensowy rozwój gospodarczy – w okresie zaledwie kilkudziesięciu lat Korea z kraju slumsów nad rzeką Han przeistoczyła się w jedną z najbardziej liczących się potęg na świecie. Spacerując po ulicach Seulu oko z przyjemnością zawiesić można na szykownie ubranych, zadbanych kobietach z markowymi torebkami na ramieniu oraz mężczyznach w dobrze dopasowanych garniturach i starannie dobranych zegarkach. Po ulicach jeżdżą dobre samochody, a upakowane wzdłuż nich domy handlowe kuszą ostatnimi kolekcjami z Mediolanu i Paryża. Na pierwszy rzut oka Korea to kraina mlekiem i miodem płynąca.

Statystyki ten różowy obraz Korei poważnie odbarwiają. Okazuje się, że 20% bogatszej części społeczeństwa zarabia aż 5 razy więcej niż  20% najbiedniejszych. Ta przepaść z roku na roku powiększa się. Ubóstwo absolutne (czyli krańcowa bieda) zachowuje trend spadkowy, ale do tej kategorii ciągle należy jeszcze aż 1 milion Koreańczyków. Ubóstwo względne (definicja obowiązująca w Korei: „odsetek populacji żyjącej za mniej niż połowa średnich dochodów") od lat 90-tych wykazuje już tendencję zwyżkową: w roku 2012 do tej grupy należało 15% społeczeństwa, czyli ok. 7,5 miliona ludzi.

W Korei aż połowa ludzi starszych żyje we względnym ubóstwie. To największy odsetek w rankingu wszystkich krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OWGR). Wynika to między innymi z bardzo słabego systemu opieki społecznej - tradycyjnie za dobrobyt osób starszych odpowiedzialna jest najbliższa rodzina, przede wszystkim dzieci, a już w szczególności najstarszy syn. Administracja rządowa przerzuca emerytalny ciężar również na sektor prywatny (Narodowy System Emerytalny powstał dopiero w 1988 roku), obligując firmy do odkładania dla pracownika jednej miesięcznej wypłaty za każdy przepracowany rok. W zamian jednak firma ma prawo posłać takiego człowieka na "prywatną" emeryturę na 10-15 lat przed osiągnięciem przez niego wieku emerytalnego. Jak łatwo sobie wyobrazić dla wielu "prywatne składki" nie są wystarczające, żeby przeżyć do czasu i tak niskiej emerytury państwowej. Jeżeli się więc dobrze przyjrzeć to pomiędzy drogimi torebkami i lśniącymi garniturami dostrzec można przygarbione babinki i wysuszonych dziadków, którzy pracowali na taką Koreę, jaką jest ona dzisiaj, a teraz cały dzień zbierają makulaturę na sprzedaż, ciągnąc jej całe sterty na rozlatujących się wózkach. Kolejna mało chlubna statystyka: wśród tych właśnie staruszków odsetek samobójstw jest znowu najwyższy we wszystkich krajach OWGR...

W Korei na ulicach bezdomnych raczej nie widać, co wcale nie oznacza, że ich nie ma. Rządowe statystyki podają, że w latach 2010-2012  liczba bezdomnych wzrosła o 17,5% do 4921 osób. W tym samym czasie liczba osób, które spały bezpośrednio na ulicy urosła aż o 66,2%. Niezależne organizacje twierdzą jednak, że statystyki te są bardzo zaniżone, a faktyczna liczba bezdomnych w Korei to ok. 4 miliony ludzi. Skali tego zjawiska na co dzień nie daje się jednak odczuć, ponieważ bezdomnych przegania się do specjalnych enklaw odizolowanych od oczu zwykłego przechodnia... 

Więcej na temat sytuacji ludzi mniej zamożnych i ubóstwa w Korei Południowej w kolejnej audycji "Zakorkowanych" do odsłuchania poniżej:





Moja "Pieśń o miłości"


Na pierwszych zajęciach nauczycielka zapytała, dlaczego chcę uczestniczyć w nauce śpiewu pansori. Odpowiedziałam, że chciałabym kiedyś zaśpiewać „Pieśń o miłości” („Sarangga”) dla mojego męża. To jeden z najbardziej popularnych, ale też i mój ulubiony fragment pieśni „Chunhyangga”.

Ja i "Pieśń o miłości" na świeżym powietrzu.


Pansori fascynowało mnie od dawnaale nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że będę miała okazję zmierzyć się z tą formą sztuki twarzą w twarz. Jak wiele znaczących w moim życiu styuacji (wliczając w to wyjazd do Korei), również ta miała charakter zupełnie przypadkowy. Pewnego dnia zadzwoniłam do dawno niewidzianej koleżanki z propozycją wspólnej kolacji. Okazało się, że właśnie wracała z pierwszej lekcji darmowego kursu pansori dla obcokrajowców...

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam talentu do śpiewania. W dzieciństwie siostry zakonne nie zakwalifikowały mnie do kościelnego chóru, a na jednym z wystąpień solo zapomniałam języka w gębie, co skutecznie zniechęciło mnie do dalszych prób. Po latach najróżniejszych doświadczeń w Korei uzmysłowiłam sobie jednak, jak niesamowicie ważne jest wychodzenie poza strefę własnego komfortu – szczególnie jeżeli czuje się do czegoś pasję. Zamiast z żalem zamiatać swoje słabostki pod dywan trzeba się z nimi wziąć za bary. Najlepiej z żartobliwym dystansem do samego siebie i zawsze z podniesionym czołem. A jak coś nie wychodzi to próbować aż do upadłego. To jedyny sposób na przekonanie się o swoim prawdziwym potencjale (czyt. czy faktycznie ma się „jaja”). Ograniczanie się do działania w ramach swoich mocnych stron zamyka możliwość zadziwienia samego siebie. A zadziwienie samego siebie to przecież jedno z najpiękniejszych uczuć w życiu.


W czerwcu ukończyłam trzymiesięczny kurs pansori. Na inauguracyjnym wystąpieniu tradycyjnie już zapomniałam słów. Nie poddałam się jednak. Zdecydowałam się pójść na całego i wziąć udział w w konkursie pansori dla amatorów podczas Międzynarodowego Festiwalu Sori w Jeonju. Przygotowywać musiałam się praktycznie sama. Na szczęście okazało się, że mam bardzo wyrozumiałych sąsiadów. Bez jednego komentarza znosili moje późnowieczorne wrzaski. PWY, jak to PWY, mało że również znosił wszystko nadspodziewanie mężnie, to również podtrzymywał mnie na duchu dozując oszczędnie, ale w najbardziej właściwych momentach zagrzewające do walki słowa.

Na konkursie miałam śpiewać jako 25 osoba. :)

Po występie PWY powiedział mi, że denerwował się 
chyba bardziej niż ja...

Na festiwalu wystąpiłam z rozpoczynającym się właśnie przeziębieniem i... dogorywającym już półpaścem. Byłam wykończona nie tylko nauką śpiewu, ale też własną pracą w korporacji i przygotowaniami do intensywnej wizyty w Polsce. Zaśpiewałam gorzej niż mogłam, ale i tak uczucie dokonania czegoś, co wcześniej pozostawało jedynie w sferze niewyraźnych marzeń, niesamowicie uszczęśliwiło mnie. Mimo że śpiewałam dla PWY i przyjaciół, którzy dopingowali mi na miejscu, tak naprawdę najwięcej wniosłam tym wystąpieniem dla samej siebie...


Otrzymałam nawet nagrodę z rąk dosyć sławnej Kolleen Park.

Prawdziwy bambusowy wachlarz z ręcznie malowanym rysunkiem oraz żeńszeniowa równowartość ok. 100USD - to były moje nagrody.



Oto „Pieśń o miłości” dedykowana dla mojego PWY:




[Zakorkowani] Koreańskie przesądy i tematy tabu.


Sny najlepiej pamięta się tuż po przebudzeniu. W Korei jednak przynajmniej do południa o snach rozmawiać nie należy. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy PWY wpadał w ponury nastrój za każdym razem, kiedy podekscytowana chciałam się z nim podzielić swoimi nocnymi wizjami. Mierzył mnie wtedy ponurym wzrokiem, jakbym popełniła największe faux pas i pytał, czy ja naprawdę muszę rano rozmawiać o snach. Pytania wtedy zupełnie nie rozumiałam.

W Korei sen o świni lub... kupie uznawany jest  za dobry omen. Im więcej tej drugiej tym lepiej! Bezzwłocznie trzeba się wtedy udać do kolektury, zakupić los i absolutnie nikomu o niczym nie wspominać aż do czasu trafienia upragnionej „szóstki”. Co ciekawe, jeżeli ktoś śni o własnej śmierci, to według Koreańczyków również oznacza to nadchodzące szczęście. W snach nie należy jednak rozmawiać z umarłymi, ani nigdzie z nimi iść, bo może się to bardzo źle dla śniącego skończyć.

W koreańskich zabobonach śmierć jest tematem dominuącym. Lepiej więc zdawać sobie sprawę z tego, że napisanie czyjegoś imienia w kolorze czerwonym lub położenie łyżki brzuszkiem do góry podczas zastawiania stołu jest równoznaczne z życzeniem danej osobie rychłego zejścia z tego świata. To przydatna wiedza szczególnie jeżeli ma się w zwyczaju pisanie kartek urodzinowych do swoich koreańskich teściów (lub co ważniejsze - teściowych!) lub przygotowuje się dla nich niedzielny obiad. Do tej pory w wielu windach czwarte piętro oznacza się literką „F” lub w ogóle pomija w ciągu cyfr. Czwórka bowiem jest homonimem (wyraz o takim samym brzmieniu, ale innym znaczeniu) chińskiego znaku oznaczającego „śmierć”. Nie dziwi więc, że w Korei czwórka to pechowa liczba. Dla Koreańczyków śmierć fizyczna kogoś z otoczenia może również nieść za sobą szkodliwe konsekwencje dla żywych. Na pogrzeby nie chodzą więc kobiety w ciąży (w ich obecności tego tematu w ogóle raczej się unika), a uczestnikom stypy zaleca się po przyjściu do domu posypanie progu solą w celu odstraszenia ducha zmarłego. Nieboszczyka ogląda również jedynie najbliższa rodzina i to tylko w momencie przenoszenia zwłok do trumny, tuż przed jej zamknięciem.


Współtwórcy Audycji "Zakorkowani"

Tak jak wszędzie na świecie w Korei są ludzie, którzy w przesądy wierzą, ale są też i takie osoby, które nic sobie z nich nie robią. To kwestia osobistych preferencji. Inaczej jest z tematami, które można w Korei poruszać, a tymi, które najlepiej omijać szerokim łukiem. W tak rygorystycznym społeczeństwie jak koreańskie na te drugie trzeba szczególnie zwracać uwagę.

Po pierwsze i chyba najważniejsze z punktu widzenia obcokrajowca jest to, że Korei się nie krytykuje. Nawet Ci najbardziej liberalni Koreańczycy potrafią brać negatywne uwagi bardzo do siebie (również te konstruktywne!), traktując je gdzieś w środku jako osobisty docinek nawet jeżeli tego nie okazują. Wynika to z tego, że Koreańczycy szczerze kochają swój kraj, traktują siebie jako jego spójny element. Każdy „przytyk” powoduje więc u Koreańczyków poczucie wstydu, jakby dana sytuacja była ich bezpośrednią winą. Stąd Koreę krytykuje się dosyć często, ale jedynie ustami samych Koreańczyków.

Między samymi Koreańczykami istnieje również wiele tematów tabu. Zdarzają się sytuacje, że nawet najbliższych osób nie powiadamia się o problemach w rodzinie (przemoc małżeńska itp.), samobójstwie jej członka, czy własnym rozwodzie. O rozejściu się mojej teściowej i jej męża przez długie lata nie wiedziały nawet jej siostry. Dzieje się tak dlatego że Koreańczycy są przekonani, że z taką rodziną, czy osobą musi być jednak coś nie tak. Fakty usprawiedliwające daną decyzję to według nich tylko jedna strona medalu. Dla przykładu osoby przy kości (a wszyscy chyba wiemy jakie rygory piękna się w Korei promuje), nawet te które są otyłe na tle chorobowym, uważa się za leniwe i o słabym charakterze. Ma się zrozumienie dla choroby, ale już nie dla słabości charakteru.

W Korei nie kwestionuje się również zdania osób straszych lub wyższych rangą, co w skrajnych przypadkach doprowadzić może do tragicznych rezultatów: jako jedną z przyczyn rozbicia się samolotu Korean Air na Guam w 1997 roku cytuje się hierarchiczne relacje między koreańską załogą – kapitan statku zupełnie zlekceważył uwagi młodszego oficera uznając je za panikę żółtodzioba. Zginęło wtedy 228 osób.



Można nas znaleźć na audio-blogu "Zakorkowani"
lub fanpejdżu FB. Zapraszamy!


Poniżej zapraszam do odsłuchania kolejnego odcinka audcycji "Zakorkowani", w której razem z Leszkiem bardziej szczegółowo wyjaśniamy koreańskie przesądy i tematy tabu.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...