[Zakorkowani] Święta w Korei


Wszystkim Czytelnikom bloga "W Korei i nie tylko" oraz Słuchaczom audycji "Zakorkowani" chciałabym życzyć radosnych i spokojnych Świąt oraz wyjątkowego Nowego Roku 2014.

Pamiętajmy, że szczęście zależy w jakiejś mierze od nas. Wystarczy na chwilę zatrzymać się i z zastanowieniem rozglądnąć, żeby poczuć, jak wiele prawdziwej radości potrafi przynieść docenianie tego, co się ma na wyciągnięcie ręki. Może to być gorący prysznic po przyjściu z mrozu, może to być nowy listek na łodyżce kwiata, którego hodujemy, może to być w końcu zimny nos kota na policzku...

Dziękuję wszystkim za śledzenie wpisów, za komentarze oraz za dzielenie się moim blogiem z innymi.

Wesołych Świąt! :)





[Zakorkowani] Koreański system edukacji


Gwarancją „jakości” dziecka jest pieniądz na niego wydany. Im bardziej ekskluzywny szpital, w którym przyszło na świat, czym droższy żłobek i przedszkole, do którego uczęszczało, tym większa ma być miłość rodziców i ich zaangażowanie w przyszłość swojego potomka. Takie właśnie dzieci dostają więcej punktów w swoim życiowym Curriculum Vitae pnąc się kolejno po szkolnych szczeblach aż przychodzi czas na College Scholastic Ability Test - egzamin determinujący przyjęcie na dany uniwersytet w Korei.

Egzamin ten jest chyba najbardziej dramaturgicznym doświadczeniem w całym życiu Koreańczyka. Dostanie się do jednego z uniwersytetów SKY (Seoul University, Korea University, Yonsei University) otwiera furtkę do względnie pomyślnej przyszłości. Dyplom uniwersytetu, do którego się uczęszczało jest szczególnie ważnym kryterium nie tylko w walce o pracę w dobrej firmie, ale również może wpłynąć na jakość kariery zawodowej. Absolwenci tych samych uniwersytetów tworzą wewnątrzfirmowe „kliki” (od czasu do czasu odbywają się potajemne spotkania takich klubów) wspierając się nawzajem w różnego rodzaju przepychankach. Alma Mater jest liczącym się kryterium przy wręczaniu promocji, delegowaniu pracowników za granicę, przemieszczaniu się między najatrakcyjniejszymi działami w firmie. Ukończenie uniwersytetu z pierwszej trójki dodaje też społecznego prestiżu.

Życie koreańskich dzieci i nastolatków podporządkowane jest więc nauce. Rodzice wypruwają sobie żyły, żeby posłać swoje pociechy do jak najlepszych instytucji wychowawczych – co roku słyszy się o takich, którzy w namiotach koczują na chodniku celem zapisania swojego dziecka do renomowanego przedszkola; a przyjemność taka potrafi kosztować kilkanaście tysięcy dolarów! Po standardowych zajęciach rodzice muszą dodatkowo opłacić prywatne „hakwony”. Dzieci potrafią spać 4-5 godzin dziennie, nie mają czasu na nawiązanie poprawnych relacji ze swoimi rówieśnikami, każdy dla każdego jest potencjalnym konkurentem w tym ślepym wyścigu szczurów. A na tych, którzy mają inny pomysł na spędzanie swojego czasu w ławce czekają kary cielesne.

Koreański system edukacji sieje postrach wśród społeczności globalnej. Dochodzi do takich absurdów, że wierzy się nawet, iż koreańscy rodzice przed snem czytają swoim pociechom Talmud. Nic bardziej mylnego. W Korei najważniejsza jest punktacja na wspomnianym już College Scholastic Ability Test w związku z czym Koreańczycy nie skupiają się zanadto na kreatywnym rozwiązywaniu problemów, czy zastosowaniu zdobytej wiedzy w praktyce. Liczą się wykute na pamięć fakty oraz jak najefektywniejsza metoda wyboru właściwej odpowiedzi na testach. W tym Koreańczycy zdecydowanie przodują. Sytuację tę świetnie obrazuje fakt, że niektórzy Koreańczycy mają jedną z najwyższych punktacji w międzynarodowych testach z języka angielskiego, a nie potrafią się w tym języku komunikować nawet na poziomie podstawowym.


Zdjęcie: Gość specjalny „Zakorkowanych” – Olga,
nauczycielka języka angielskiego w koreańskim hakwonie.


W kolejnym odcinku audycji "Zakorkowani", kórą przygotowuję razem z Leszkiem Moniuszko (aka "Yellowinside) mam ogromną przyjemność gościć Olgę, która jest nauczycielką języka angielskiego w hakwonie niedaleko Seulu. Dzieli się ona z nami swoimi własnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami dotyczącymi nie tylko systemu edukacyjnego, ale też tym, jak to jest być nauczycielem w Korei. Wywiad z Olgą i audycja dotycząca koreańskiego systemu edukacji do odsłuchania poniżej:






[Zakorkowani] Koreańska rodzina


Rodzina to jedna z podstawowych wartości w filozofii konfucjańskiej. Konfucjusz nauczał, że państwo może prosperować tylko wtedy, gdy rodzina żyje w miłości i harmonii. Harmonię tę zapewnić miały określone reguły zachowania pomiędzy jej członkami np.: ojciec kieruje synem, mąż kieruje żoną, kobieta niezamężna ma być posłuszna ojcu, kobieta po ślubie mężowi, a po śmierci męża – najstarszemu synowi.  Na koniec wszyscy podwładni muszą podporządkować swoje życie władcy, który ze swojej strony wykazać się musi mądrością i sprawiedliwością.

W Korei już wieki temu konfucjanizm przybrał specyficzny, bardziej surowy odcień w porównaniu do Chin, co w dużej mierze odcisnęło piętno na sposobie funkcjonowania współczesnego społeczeństwa, w tym i rodziny. Agresywna industrializacja przyczyniła się do dalszego uwydatnienia cech koreańskiego konfucjanizmu doprowadzając przez to do stworzenia ostrej konkurencji na poziomie indywidualnym i korporacyjnym. Nakaz samodyscypliny, pracowitości, bezwględnego posłuszeństwa wobec przełożonych i starszych, poświęcenie dla dobra większości – to wszystko stało się zarzewiem wzrostu gospodarczego w Korei, ale z czasem przeobraziło się też w podstawowy wymóg, którmu każdy musi sprostać, żeby godnie przeżyć. Do tej pory jedną z podstawowych zadań koreańskiej rodziny jest zapewnienie konkurencyjności jej członków. To właśnie konkurencyjność na rynku pracy determinuje sposób, w jaki koreańska rodzina dzisiaj funkcjonuje.

Rodzinę w Korei zakłada się z zamysłem posiadania dzieci. Dzieciom należy zapewnić najlepszą możliwą przyszłość i ten priorytet przesłania kwestie takie jak miłość, czy partnerstwo między małżonkami. Kobieta i mężczyzna często żyją życiem rozłącznym, według własnej odrębnej rutyny, całkiem dobrze się w tym odnajdując. To na pewno inny model rodziny niż ten propagowany na Zachodzie. W koreańskim, bardzo rygorystycznym systemie rodzina staje się prężnie działającą spółką, w której każdy z pracowników ma jasno określoną funkcję do spełnienia: kobieta (osoba „domowa”) ma zająć się domem, dzieckiem oraz zarządzaniem finansami domowymi, a mężczyzna (osoba „na zewnątrz”) ma zapewnić takiej „firmie” regularne dochody. Misją takiej spółki jest zapewnienie jak najlepszego startu dla swojego potomka poprzez zapewnienie mu jak najlepszej edukacji. Mordercza konkurencja powoduje, że dzieciaki uczą się całymi dniami  najpierw w szkole publicznej, a potem w prywatnych instytucjach edukacyjnych (włączając w to weekendy), śpiąc jedynie kilka godzin na dobę.

Od koreańskich rodziców oczekuje się jak największego poświęcenia. Bardziej zamożni ojcowie wysyłają swoje żony i dzieci za granicę (najczęściej do USA), żyjąc w rozłące latami – określa się ich mianem „ojców gęsi”, czyli takich, którzy migrując pokonują ogromne odległości. „Ojciec orzeł” to ten, którzy może pozwolić sobie na częste odwiedziny (orłowi wystarczy kilka razy machnąć skrzydłami, żeby wznieść się w powietrze), a „ojciec pingwin” to ten, którego wynagrodzenie nie wystarcza, żeby odwiedzić rodzinę za granicą (pingwiny nie potrafią fruwać). Jeszcze biedniejsi ojcowie, tzw. „ojcowie wróble” wynajmują mieszkanie żonie i dzieciom w bogatej części Seulu, Kangnam, sami mieszkając w kawalerce niedaleko pracy - jednym z podstawowych warunków zapisania dziecka do lepszej szkoły jest zameldowanie w określonej dzielnicy.

Poświęcenie rodziców to poniekąd osobliwa inwestycja we własną przyszłość – od dzieci wymaga się bezwzględnego szacunku dla swoich rodzicieli (też i przodków), wspomogi finansowej, a nawet utrzymywania na starość. Największy ciężar spoczywa tradycyjnie na najstarszym synu i jego żonie (stąd kobiety nie chcą wychodzić za mąż za pierworodnego), co przyczynia się często do wielu konflików, szczególnie na linii teściowa – synowa.

W Korei gwałtowne uprzemysłowienie w dużej mierze utowarowiło człowieka. Jednostka stała się jedynie trybikiem w doskonale pracującej maszynie, który z łatwością można wymienić na inny, równie sprawny. Niestety wydaje się, że ta niesamowita, wręcz nieludzka skala utowarowienia jest częściowo winą samych Koreańczyków. Zamiast zatrzymać się i przez chwilę zastanowić nad kierunkiem, w którym to wszystko zmierza, Koreańczycy ślepo zanurzyli się w odmętach zabójczej konkurencyjności we wszystkich dziedzinach życia. Mimo że Koreańczycy doskonale zdają sobie sprawę z bolączek trawiących ich społeczeństwo, tworząc własną rodzinę podążają tym samym, wytartym szlakiem nie widząc żadnych alternatyw. To dosyć przygnębiające, błędne koło, z którego bardzo trudno będzie się wyrwać. 

W audycji "Zakorkowani" razem z Leszkiem rozmawiam o typowej, koreańskiej rodzinie - zapraszam do odsłuchania poniżej:






[Zakorkowani] Obcokrajowiec w Korei


Korea Południowa to pod względem etnicznym ciągle jeden z najbardziej homogenicznych krajów na świecie. Bardziej zjawiskowy napływ cudzoziemców nastąpił dopiero po 2002 roku, kiedy to Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej rozpromowały ten kraj na całym świecie. Korea poszła za ciosem i rozpoczęła skomasowaną promocję swojego kraju jako głównego celu turystycznego w Azji. Jednocześnie rozpoczęto intensywne działania marketingowe mające na celu rozpowszechnienie za granicą koreańskiej popkultury. Silna gospodarka, dobre zarobki przy niskich podatkach i wysoki poziom życia przypieczętowały znaczenie Korei jako jednego z ciekawszych krajów imigracyjnych.





Mimo swojej początkowej atrakcyjności Korea nie jest najłatwiejszym miejscem do osiedlenia się na dłużej. Pomijając kompleksowość języka, czy zupełnie odmienne realia życia to właśnie poczucie wyższości narodowej i kulturowej Koreańczyków jest tym czynnikiem, który może najbardziej zniechęcać cudzoziemców. Etnocentryzm to jeden z najgłębiej zakorzenionych paradygmatów w świadomości Koreańczyków, co wychodzi sporadycznie i bez szkody dla żadnej ze stron podczas niezobowiązujących kontaktów, ale już bardziej bezpośrednio doskwiera jeżeli chodzi o życie zawodowe.

Kwestia koreańskiej ksenofobii przeplata się dosyć często w konwersacjach między obcokrajowcami; praktycznie każdy z cudzoziemców jej w jakimś stopniu doświadczył. Może to być zakaz wejścia do klubu albo sauny dla obcokrajowców, albo niezapraszanie pełnoetatowego, ale cudzoziemskiego pracownika na firmową kolację, czy spotkania dotyczące jego projektu. Zdarzają się też bardziej dosadne sytuacje, których między innymi i ja doświadczyłam np. pytanie, czy mam zamiar mieć dziecko z moim koreańskim mężem, bo przecież krew Koreańczyków od pokoleń jest taka „czysta”. To jednak nic w porównaniu do traktowania obywateli innych krajów azjatyckich – tutaj rasizm Koreańczyków przejawia się w bardziej widoczny i bezpośredni sposób. W niektórych przypadkach są to sytuacje naprawdę bardzo przykre.  

Jednocześnie warto podkreślić, że światopogląd Koreańczyków nie ma charakteru siłowego (nikt nikogo nie gania z kijami baseballowymi), nie jest aktywnie i publicznie promowaną ideologią nienawiści; jest natomiast głęboką wiarą Koreańczyków, że ich naród pochodzi z jednej linii krwi (wspomniana „czysta krew”), co według niektórych predysponuje nawet do uznania Koreańczyków za osobną rasę człowieka. W przekonaniu tym Koreańczycy nie widzą żadnej niedelikatności tak, jakby ich wyższość była powszechnym i uznawanym na całym świecie faktem. Homogeniczność i odrębność całej spuścizny kulturowej jest dla Koreańczyków powodem do ogromnej dumy, ale już nie do aktywnego narzucania jej ludziom spoza kraju. Odwiedzając Koreę nie należy się więc raczej obawiać o jakiekolwiek zagrożenie natury fizycznej – Koreańczycy są przeważnie niezmiernie uprzejmi (co prawda troszeczkę bardziej dla osób białych), a także coraz bardziej „poprawni politycznie”. Widać tutaj efekt starań rządu koreańskiego oraz mediów, które pośrednio (opery mydlane z udziałem obcokrajowców itp.) lub bezpośrednio (programy dedykowane rozmowom o Korei, w których uczestnikami są cudzoziemcy) informują o właściwej etykiecie oraz edukują społeczeństwo co wolno, a co jest niedopuszczalne.

O podejściu Koreańczyków do obcokrajowców jako odrębnej grupy społecznej rozmawiam szczegółowo z Leszkiem (Yellowinside) w naszej audycji „Zakorkowani”. Zapraszam do odsłuchania poniżej:




Przez ostatnie dziesięć lat Korea stała się krajem o wiele bardziej przyjaznym dla obcokrajowców, co znajduje swoje odzwierciedlenie w liczbach – w roku 2002 w Seulu mieszkało ok. 600 tysięcy cudzoziemców, ale już w roku 2012 liczba ta urosła do 1,5 miliona. Obcokrajowcom zaproponowano bogatszy wachlarz rozwiązań wizowych, rozbudowano usługi w języku angielskim zarówno w sektorze publicznym jak i prywatnym, stworzono dedykowane ośrodki pomocy we wszelkich sprawach dnia codziennego, wyodrębniono specjalne centra medyczne w obrębie szpitali ogólnych, a nawet wprowadzono szereg bezpośrednich korzyści wynikających jedynie z tytułu posiadania obcego paszportu (zapomogi, ulgi podatkowe itp.). W ciągu dekady Korea uległa pod tym względem godnej naśladowania transformacji.

Mimo wielu udogodnień systemowych życie w Korei może okazać się bardzo wymagające. Znalezienie pracy bez dyplomu z rozpoznawanej na świecie uczelni, bez znajomości języka koreańskiego i angielskiego to syzyfowa praca. Firmy preferują kandydatów, którzy są bezpośrednio obeznani z koreańską kulturą i którzy mają unormowane stosunki wizowe. Szczęśliwcy, którym uda się już wejść w poczet koreańskiej kadry pracowniczej muszą następnie stawić czoła bardzo specyficznej kulturze korporacyjnej. Uwiarygodnienie swojej osoby w oczach koreańskich współpracowników, uzyskanie ich akceptacji i zaufania, a także pełnoprawne włączenie do kręgu osobistych i zawodowych relacji to kolejny orzech do zgryzienia.





Wielu obcokrajowców musi również radzić sobie w Korei z głębokim uczuciem osamotnienia. Trudno jest nawiązać wspólny język z Koreańczykami na tyle, żeby swoją relację z nimi można było określić mianem prawdziwej przyjaźni (Koreańczykom też niełatwo przychodzi bratanie się z cudzoziemcami). Na myśl przychodzi mi przykład mojej bliskiej przyjaciółki, która pomimo znajomości języka koreańskiego i niezwykłej gracji, z jaką poruszała się po meandrach kultury koreańskiej nie mogła dostosować się do jednego - biurowej izolacji pracowników. Ania potrzebowała rozmowy, pogaduszek, zwykłej ludzkiej interakcji, a w koreańskiej firmie zamiast życia słychać było jedynie stukanie w klawiaturę odizolowanych przegrodami pracowników.

Ci, którzy pozostają z Koreańczykami w relacji mąż - żona muszą borykać się z bagażem roli, jaką kultura koreańska narzuca na barki danej jednostki w komórce rodzinnej. Od kobiety wymaga się nie tylko opieki nad domem i dziećmi, ale również aktywnej pomocy teściom, włączając w to przekazywanie na ich konto określonej sumy pieniędzy; na mężczyźnie spoczywa obowiązek zarobienia na wszelkie wydatki rodziny. Wielu obcokrajowców nie radzi sobie z tak kategorycznym podziałem funkcji w rodzinie, z czego wynika wiele konfliktów.

W drugim odcinku audycji „Zakorkowani” pt. „Obcokrajowiec w Korei” podchodzę z Leszkiem do opisywanego zagadnienia od strony jednostki i spraw praktycznych. Jak znaleźć pracę w Korei? Jak przeżyć w osobliwej kulturze korporacyjnej? Czy możliwa jest prawdziwa przyjaźń z Koreańczykiem? W jaki sposób funkcjonować w ramach koreańskiej rodziny? Opowiadamy z Leszkiem również o tym, jak nam samym żyje się w Korei. Zapraszam do odsłuchania poniżej.






Okresowe badania


Leżę na na plecach w zaciemnionym, ciepłym pokoju. Przede mną, na zawieszonym ekranie, bije moje własne serce. Widzę je po raz pierwszy w życiu. Wydaje mi się niesamowicie duże, ale też i bardzo zdrowe. Równomiernymi skurczami pompuje krew nie wahając się ani przez moment. Słucham jak z ogromnym ciśnieniem wyrzuca ciecz do obiegu i nie mogę opanować uczucia wzruszenia. Właśnie obserwuję organ, który bez ustanku pracuje po to, żebym każdego dnia mogła dokonać czegoś nowego. Wpatrując się w monitor czuję się jakbym obserwowała swoje własne życie; mam jego namacalny dowód. To lepsze niż wiele filmów, które miałam okazję ostatnio oglądać.

Po echu serca przychodzi czas na USG wszystkich narządów wewnętrznych i krtani, tomografię płuc, mamografię, cytologię i na koniec gastroskopię w uśpieniu. W międzyczasie pobranie krwi, moczu, badanie ciśnienia, wzroku, pomiary fizyczne. Biegam za Koreanką od jednego gabinetu do drugiego w rytm „ppalli, ppalli” („szybko, szybko”), dzięki czemu całą wizytę w gabinecie kończę w przeciągu 2,5 godziny.






Sponsorowane badania okresowe to jeden w wielu przywilejów pracowania w koreańskiej korporacji. W zależności od firmy oferowany jest innej wartości pakiet, a jego rozpiętość zależy również od wieku pracownika. W mojej firmie osoby poniżej 40 lat mają dosyć standardowe, coroczne badanie, które przeprowadzane jest zazwyczaj późną jesienią. Do firmy przyjeżdża wtedy przenośny szpital, w audytorium ustawia się tymczasowe „gabinety” (jest nawet USG narządów wewnętrznych), a na parkingu stoi autobus z aparaturą rentgenowską. Chętni mogą zaszczepić się przeciwko grypie. Firma PWY z kolei podchodzi do sprawy bardziej kompleksowo wysyłając swoich pracowników na niesamowicie szczegółowe badania o wartości przekraczającej setki USD. Identyczne badanie oferowane jest za połowę ceny dla rodziny pracowników – stąd moja dzisiejsza wizyta w klinice.

Koreańczycy bardzo dbają o swoje zdrowie. Kiedy tylko mogą ćwiczą (bieganie, basen, jeżdżenie na rowerze sala gimnastyczna, itp.) chodzą na saunę, rozprostowują się, masują i zażywają zdrowotne mikstury. To wszystko żeby przeciwdziałać stresowi oraz konsekwencjom ciągłego siedzenia przed komputerem i nadużywania alkoholu podczas obowiązkowych hwesików (kolacje firmowe). Koreańczycy chodzą też dosyć często do lekarza i wykonują profilaktyczne badania.

Bardzo mi się to podejście podoba.
Dzięki niemu odkryłam, że moje serducho jest przesympatyczne.



Miesiąc z życia "W Korei i nie tylko"


Obok pracy, która pochłania lwią część mojego dnia robię mnóstwo innych pozaprogramowych rzeczy. W sumie mogłabym odpocząć, w końcu porządnie wyspać się, może nawet najzwyczajniej w świecie poleniuchować, ale jakiś czas temu obudziła się we mnie bestia, której głodu nie potrafię zaspokoić. To bestia koreańska. Pcha mnie do co rusz to nowych przedsięwzięć, stawia oryginalne wyzwania. Nie popuszcza ani na chwilę, ale jest mi z tym dobrze, bo przecież tak mało zostało mi czasu.

Ostatni miesiąc rozkwitnął pozazawodowymi wydarzeniami. Rozpoczęło się od 3 października, kiedy to wzięłam udział na Międzynarodowym Festiwalu Sori w Jeonju. Mimo półpaśca i rozpoczynającego się przeziębienia bez większych potyczek udało mi się zaśpiewać „Pieśń o miłości” dla PWY. Dokonałam czegoś, czego rok temu nie byłam sobie w stanie wyobrazić w najśmielszych snach. Zaskakiwanie samej siebie i udowadnianie sobie, że można jeszcze więcej to uczucie warte każdego wysiłku.




Rihua Lee i ja jako laureatki konkursu pansori.

Nazajutrz po występie wyleciałam do Polski, żeby po kilku dniach wystąpić w jednym z cyklu reportaży o Korei, przygotowanym przez Anetę Cyrnek, Marcina Sawickiego oraz Pawła Siwka dla programu „Dzień Dobry TVN”. Przed wejściem na wizję miałam okazję poprzyglądać się, jak wygląda kręcenie takiego programu i jak prezentują się takie osoby jak Katarzyna Skrzynecka, Piotr Gąsowski, Tomasz Jacyków, czy Zbigniew Lew-Starowicz. Bardzo ciekawe doświadczenie, które uzmysłowiło mi jak bardzo odległa jest już dla mnie polska rzeczywistość. Tuż po rozmowie z p. Jolantą Pieńkowską udałam się na przemiłe spotkanie z pracownikami polskiego oddziału Samsunga, żeby poopowiadać o Korei. A potem już  był czas tylko dla rodziców.



Studio "Dzień Dobry TVN" od strony kamer.


Polska jesień, rodzice i szesnastoletni Pirat.

W kilka dni po powrocie do Seulu, wspięłam się na moją ulubioną górę Dobongsan, po czym udałam się na kolejne niebanalne spotkanie – tym razem w rezydencji ambasadora Polski witaliśmy Prezydenta Komorowskiego, który gościł w Korei z trzydniową wizytą. W pamięci utkwiła mi pogawędka z Ministrem Januszem Piechocińskim, który okazał się nieprzeciętnym, przezabawnym charakterem. Bezpośrednie spotkania tego rodzaju w jakiś sposób uczłowieczają wcześniej odległe postacie ze świata telewizji; powodują, że człowiek czuje się bardziej znaczącą częścią układanki.


Wspinaczka na górę Dobong na północy Seulu.


Wizyta Prezydenta Bronisława Komorowskiego w Seulu.

Sam początek listopada to bardzo męczacy wywiad w radio Gugak.fm. Męczący, bo produkować musiałam się w języku koreańskim, który nie należy jeszcze do moich mocniejszych stron.  Rozmawialiśmy o pansori, o festiwalu w Jeonju, o zajęciach śpiewu w Narodowym Teatrze Korei. Prowadząca wywiad kobieta oczarowała mnie swoim głosem, którego niskie brzemie naoliwiało konwersację niczym masło ciepły jeszcze chlebek. W studio radiowym gościłam po raz pierwszy i ponownie było to niesamowite przeżycie.


Wywiad w Gugak Radio.

Dzisiaj w nocy również nie próżnowałam. O godzinie 1:30 na ranem koreańskiego czasu miałam przyjemność połączyć się z Warszawą, żeby odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących Korei. W klubie „Znajomi Znajomych” zebrali się zainteresowni tematyką koreańską i mam wrażenie, że razem spędziliśmy całkiem ciekawe półtora godziny – relacja poniżej.






Co dalej? W kolejce do połowy 2014 roku poustawiane mam już kilka projektów do realizacji; w planie jest ukończenie drugiej książki o Korei i praca nad dwoma kolejnymi oraz montaż kilku video o tematyce koreańskiej.  Do marca razem ze Yellowinside skupiam się na nagrywaniu audycji dla naszego wspólnego przedsięwzięcia „Zakorkowani”– to tak na zapas, w razie wyjazdu (tfu, tfu!) Leszka z Korei.

I chyba tyle jeżeli chodzi o to, co dzieje się u mnie ostatnimi czasy. Zainteresowanych tym, co piszczy w koreańskiej trawie zapraszam na fanpejdż „W Korei i nie tylko” – tam dzielę się urywkiem każdego koreańskiego dnia.



[Zakorkowani] Mniej zamożni i ubóstwo w Korei


Korea uważana jest za kraj, w którym żyje się całkiem przyzwoicie. To państwo podziwiane przede wszystkim za bezprecedensowy rozwój gospodarczy – w okresie zaledwie kilkudziesięciu lat Korea z kraju slumsów nad rzeką Han przeistoczyła się w jedną z najbardziej liczących się potęg na świecie. Spacerując po ulicach Seulu oko z przyjemnością zawiesić można na szykownie ubranych, zadbanych kobietach z markowymi torebkami na ramieniu oraz mężczyznach w dobrze dopasowanych garniturach i starannie dobranych zegarkach. Po ulicach jeżdżą dobre samochody, a upakowane wzdłuż nich domy handlowe kuszą ostatnimi kolekcjami z Mediolanu i Paryża. Na pierwszy rzut oka Korea to kraina mlekiem i miodem płynąca.

Statystyki ten różowy obraz Korei poważnie odbarwiają. Okazuje się, że 20% bogatszej części społeczeństwa zarabia aż 5 razy więcej niż  20% najbiedniejszych. Ta przepaść z roku na roku powiększa się. Ubóstwo absolutne (czyli krańcowa bieda) zachowuje trend spadkowy, ale do tej kategorii ciągle należy jeszcze aż 1 milion Koreańczyków. Ubóstwo względne (definicja obowiązująca w Korei: „odsetek populacji żyjącej za mniej niż połowa średnich dochodów") od lat 90-tych wykazuje już tendencję zwyżkową: w roku 2012 do tej grupy należało 15% społeczeństwa, czyli ok. 7,5 miliona ludzi.

W Korei aż połowa ludzi starszych żyje we względnym ubóstwie. To największy odsetek w rankingu wszystkich krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OWGR). Wynika to między innymi z bardzo słabego systemu opieki społecznej - tradycyjnie za dobrobyt osób starszych odpowiedzialna jest najbliższa rodzina, przede wszystkim dzieci, a już w szczególności najstarszy syn. Administracja rządowa przerzuca emerytalny ciężar również na sektor prywatny (Narodowy System Emerytalny powstał dopiero w 1988 roku), obligując firmy do odkładania dla pracownika jednej miesięcznej wypłaty za każdy przepracowany rok. W zamian jednak firma ma prawo posłać takiego człowieka na "prywatną" emeryturę na 10-15 lat przed osiągnięciem przez niego wieku emerytalnego. Jak łatwo sobie wyobrazić dla wielu "prywatne składki" nie są wystarczające, żeby przeżyć do czasu i tak niskiej emerytury państwowej. Jeżeli się więc dobrze przyjrzeć to pomiędzy drogimi torebkami i lśniącymi garniturami dostrzec można przygarbione babinki i wysuszonych dziadków, którzy pracowali na taką Koreę, jaką jest ona dzisiaj, a teraz cały dzień zbierają makulaturę na sprzedaż, ciągnąc jej całe sterty na rozlatujących się wózkach. Kolejna mało chlubna statystyka: wśród tych właśnie staruszków odsetek samobójstw jest znowu najwyższy we wszystkich krajach OWGR...

W Korei na ulicach bezdomnych raczej nie widać, co wcale nie oznacza, że ich nie ma. Rządowe statystyki podają, że w latach 2010-2012  liczba bezdomnych wzrosła o 17,5% do 4921 osób. W tym samym czasie liczba osób, które spały bezpośrednio na ulicy urosła aż o 66,2%. Niezależne organizacje twierdzą jednak, że statystyki te są bardzo zaniżone, a faktyczna liczba bezdomnych w Korei to ok. 4 miliony ludzi. Skali tego zjawiska na co dzień nie daje się jednak odczuć, ponieważ bezdomnych przegania się do specjalnych enklaw odizolowanych od oczu zwykłego przechodnia... 

Więcej na temat sytuacji ludzi mniej zamożnych i ubóstwa w Korei Południowej w kolejnej audycji "Zakorkowanych" do odsłuchania poniżej:





Moja "Pieśń o miłości"


Na pierwszych zajęciach nauczycielka zapytała, dlaczego chcę uczestniczyć w nauce śpiewu pansori. Odpowiedziałam, że chciałabym kiedyś zaśpiewać „Pieśń o miłości” („Sarangga”) dla mojego męża. To jeden z najbardziej popularnych, ale też i mój ulubiony fragment pieśni „Chunhyangga”.

Ja i "Pieśń o miłości" na świeżym powietrzu.


Pansori fascynowało mnie od dawnaale nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że będę miała okazję zmierzyć się z tą formą sztuki twarzą w twarz. Jak wiele znaczących w moim życiu styuacji (wliczając w to wyjazd do Korei), również ta miała charakter zupełnie przypadkowy. Pewnego dnia zadzwoniłam do dawno niewidzianej koleżanki z propozycją wspólnej kolacji. Okazało się, że właśnie wracała z pierwszej lekcji darmowego kursu pansori dla obcokrajowców...

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam talentu do śpiewania. W dzieciństwie siostry zakonne nie zakwalifikowały mnie do kościelnego chóru, a na jednym z wystąpień solo zapomniałam języka w gębie, co skutecznie zniechęciło mnie do dalszych prób. Po latach najróżniejszych doświadczeń w Korei uzmysłowiłam sobie jednak, jak niesamowicie ważne jest wychodzenie poza strefę własnego komfortu – szczególnie jeżeli czuje się do czegoś pasję. Zamiast z żalem zamiatać swoje słabostki pod dywan trzeba się z nimi wziąć za bary. Najlepiej z żartobliwym dystansem do samego siebie i zawsze z podniesionym czołem. A jak coś nie wychodzi to próbować aż do upadłego. To jedyny sposób na przekonanie się o swoim prawdziwym potencjale (czyt. czy faktycznie ma się „jaja”). Ograniczanie się do działania w ramach swoich mocnych stron zamyka możliwość zadziwienia samego siebie. A zadziwienie samego siebie to przecież jedno z najpiękniejszych uczuć w życiu.


W czerwcu ukończyłam trzymiesięczny kurs pansori. Na inauguracyjnym wystąpieniu tradycyjnie już zapomniałam słów. Nie poddałam się jednak. Zdecydowałam się pójść na całego i wziąć udział w w konkursie pansori dla amatorów podczas Międzynarodowego Festiwalu Sori w Jeonju. Przygotowywać musiałam się praktycznie sama. Na szczęście okazało się, że mam bardzo wyrozumiałych sąsiadów. Bez jednego komentarza znosili moje późnowieczorne wrzaski. PWY, jak to PWY, mało że również znosił wszystko nadspodziewanie mężnie, to również podtrzymywał mnie na duchu dozując oszczędnie, ale w najbardziej właściwych momentach zagrzewające do walki słowa.

Na konkursie miałam śpiewać jako 25 osoba. :)

Po występie PWY powiedział mi, że denerwował się 
chyba bardziej niż ja...

Na festiwalu wystąpiłam z rozpoczynającym się właśnie przeziębieniem i... dogorywającym już półpaścem. Byłam wykończona nie tylko nauką śpiewu, ale też własną pracą w korporacji i przygotowaniami do intensywnej wizyty w Polsce. Zaśpiewałam gorzej niż mogłam, ale i tak uczucie dokonania czegoś, co wcześniej pozostawało jedynie w sferze niewyraźnych marzeń, niesamowicie uszczęśliwiło mnie. Mimo że śpiewałam dla PWY i przyjaciół, którzy dopingowali mi na miejscu, tak naprawdę najwięcej wniosłam tym wystąpieniem dla samej siebie...


Otrzymałam nawet nagrodę z rąk dosyć sławnej Kolleen Park.

Prawdziwy bambusowy wachlarz z ręcznie malowanym rysunkiem oraz żeńszeniowa równowartość ok. 100USD - to były moje nagrody.



Oto „Pieśń o miłości” dedykowana dla mojego PWY:




[Zakorkowani] Koreańskie przesądy i tematy tabu.


Sny najlepiej pamięta się tuż po przebudzeniu. W Korei jednak przynajmniej do południa o snach rozmawiać nie należy. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy PWY wpadał w ponury nastrój za każdym razem, kiedy podekscytowana chciałam się z nim podzielić swoimi nocnymi wizjami. Mierzył mnie wtedy ponurym wzrokiem, jakbym popełniła największe faux pas i pytał, czy ja naprawdę muszę rano rozmawiać o snach. Pytania wtedy zupełnie nie rozumiałam.

W Korei sen o świni lub... kupie uznawany jest  za dobry omen. Im więcej tej drugiej tym lepiej! Bezzwłocznie trzeba się wtedy udać do kolektury, zakupić los i absolutnie nikomu o niczym nie wspominać aż do czasu trafienia upragnionej „szóstki”. Co ciekawe, jeżeli ktoś śni o własnej śmierci, to według Koreańczyków również oznacza to nadchodzące szczęście. W snach nie należy jednak rozmawiać z umarłymi, ani nigdzie z nimi iść, bo może się to bardzo źle dla śniącego skończyć.

W koreańskich zabobonach śmierć jest tematem dominuącym. Lepiej więc zdawać sobie sprawę z tego, że napisanie czyjegoś imienia w kolorze czerwonym lub położenie łyżki brzuszkiem do góry podczas zastawiania stołu jest równoznaczne z życzeniem danej osobie rychłego zejścia z tego świata. To przydatna wiedza szczególnie jeżeli ma się w zwyczaju pisanie kartek urodzinowych do swoich koreańskich teściów (lub co ważniejsze - teściowych!) lub przygotowuje się dla nich niedzielny obiad. Do tej pory w wielu windach czwarte piętro oznacza się literką „F” lub w ogóle pomija w ciągu cyfr. Czwórka bowiem jest homonimem (wyraz o takim samym brzmieniu, ale innym znaczeniu) chińskiego znaku oznaczającego „śmierć”. Nie dziwi więc, że w Korei czwórka to pechowa liczba. Dla Koreańczyków śmierć fizyczna kogoś z otoczenia może również nieść za sobą szkodliwe konsekwencje dla żywych. Na pogrzeby nie chodzą więc kobiety w ciąży (w ich obecności tego tematu w ogóle raczej się unika), a uczestnikom stypy zaleca się po przyjściu do domu posypanie progu solą w celu odstraszenia ducha zmarłego. Nieboszczyka ogląda również jedynie najbliższa rodzina i to tylko w momencie przenoszenia zwłok do trumny, tuż przed jej zamknięciem.


Współtwórcy Audycji "Zakorkowani"

Tak jak wszędzie na świecie w Korei są ludzie, którzy w przesądy wierzą, ale są też i takie osoby, które nic sobie z nich nie robią. To kwestia osobistych preferencji. Inaczej jest z tematami, które można w Korei poruszać, a tymi, które najlepiej omijać szerokim łukiem. W tak rygorystycznym społeczeństwie jak koreańskie na te drugie trzeba szczególnie zwracać uwagę.

Po pierwsze i chyba najważniejsze z punktu widzenia obcokrajowca jest to, że Korei się nie krytykuje. Nawet Ci najbardziej liberalni Koreańczycy potrafią brać negatywne uwagi bardzo do siebie (również te konstruktywne!), traktując je gdzieś w środku jako osobisty docinek nawet jeżeli tego nie okazują. Wynika to z tego, że Koreańczycy szczerze kochają swój kraj, traktują siebie jako jego spójny element. Każdy „przytyk” powoduje więc u Koreańczyków poczucie wstydu, jakby dana sytuacja była ich bezpośrednią winą. Stąd Koreę krytykuje się dosyć często, ale jedynie ustami samych Koreańczyków.

Między samymi Koreańczykami istnieje również wiele tematów tabu. Zdarzają się sytuacje, że nawet najbliższych osób nie powiadamia się o problemach w rodzinie (przemoc małżeńska itp.), samobójstwie jej członka, czy własnym rozwodzie. O rozejściu się mojej teściowej i jej męża przez długie lata nie wiedziały nawet jej siostry. Dzieje się tak dlatego że Koreańczycy są przekonani, że z taką rodziną, czy osobą musi być jednak coś nie tak. Fakty usprawiedliwające daną decyzję to według nich tylko jedna strona medalu. Dla przykładu osoby przy kości (a wszyscy chyba wiemy jakie rygory piękna się w Korei promuje), nawet te które są otyłe na tle chorobowym, uważa się za leniwe i o słabym charakterze. Ma się zrozumienie dla choroby, ale już nie dla słabości charakteru.

W Korei nie kwestionuje się również zdania osób straszych lub wyższych rangą, co w skrajnych przypadkach doprowadzić może do tragicznych rezultatów: jako jedną z przyczyn rozbicia się samolotu Korean Air na Guam w 1997 roku cytuje się hierarchiczne relacje między koreańską załogą – kapitan statku zupełnie zlekceważył uwagi młodszego oficera uznając je za panikę żółtodzioba. Zginęło wtedy 228 osób.



Można nas znaleźć na audio-blogu "Zakorkowani"
lub fanpejdżu FB. Zapraszamy!


Poniżej zapraszam do odsłuchania kolejnego odcinka audcycji "Zakorkowani", w której razem z Leszkiem bardziej szczegółowo wyjaśniamy koreańskie przesądy i tematy tabu.


[Zakorkowani] Kuchnia koreańska



„Jadłeś ryż (posiłek)?” to zwyczajowe powitanie Koreańczyków. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu pytanie to zadawano w sensie dosłownym, ponieważ miska ryżu była wtedy dla wielu luksusem. Do tej pory ryż – jedzony z indywidualnej miseczki – wyjadany jest raczej do końca. Wielu Koreańczyków nie pozostawia nawet jednego ziarenka w solidarności ze swoimi głodującymi braćmi z Północy.

Posiłek w życiu Koreańczyka odgrywa niezmiernie ważną rolę między innymi ze względu na dużą uwagę przykładaną do jego wpływu na kondycję zdrowotną człowieka. Koreańską kuchnię charakteryzuje oszałamiająca obfitość warzyw i sposobów ich przyrządzania, regularna konsumpcja owoców morza, znikome użycie olejów (z wyjątkiem sezamowego, który uważany jest za korzystny dla zdrowia), ostry smak potraw doprawianych sosem z papryczek oraz zawsze i wszędzie towarzyszące temu wszystkiemu kimchi. Koreańczycy doskonale wiedzą, jaka potrawa udobrucha ich żołądek po nadmiernej ilości wypitego alkoholu, co pomoże odzyskać męski wigor, co jest dobre na wzmocnienie kości, gładkość skóry, niedobory żelaza, czy nadpotliwość. Kuchnia jest podstawowym elementem dbania o swój wygląd i tężyznę.


Koreański pajeon (nazywany czasem 
"koreańską pizzą"), czyli "placek", 
w którym zasmaża się warzywa,
owoce morza itp.


Rytuały związane z jedzeniem stanowią również nieodzowną część przełomowych wydarzeń w życiu Koreańczyka takich jak ślub, zdawanie egzaminów, czy otwieranie nowego biznesu. Towarzyszą też pielęgnowaniu koreańskich tradycji: obchodzenia Nowego Roku, Świąt Dziękczynienia, czy czczenia przodków – na każdą z takich okazji przygotowuje się szczególny rodzaj posiłku. Co ciekawe, w zależności od pogody (np. gdy pada), czy pory roku (np. w najgorętsze dni lata wyznaczane według kalendarza księżycowego) spożywa się również specjalny rodzaj dań. Koreańska kuchnia to też temat kontrowersyjny. Wspomnieć tutaj wystarczy o jedzeniu mięsa z psa, ruszającej się jeszcze ośmorniczki, czy sashimi (kor. „hoe"), które ciągle „łapie powietrze”. W ośrodkach tradycyjnej medycyny zaleca się też niektórym pacjentom regularne picie wywarów z kozy, kota, cykad i tym podobnych.


Od góry: maemil soba (potrawa 
pochodząca z Japonii),
samgyetang (kurczak w zupie), 

przystawki: kabaczek i bakłażan, 
oraz koreański "porridge" z ryżu.



Osobiście zajęło mi trochę czasu, żeby przekonać się do kuchni koreańskiej. Na początku miałam duży problem z jej ostrym smakiem - odnosiłam wrażenie, że z tego względu wszystko smakuje identycznie. Do tego z powodu paprycznego smaku na czoło występowały mi siódme poty, a charakterystyczny zapach koreańskich dań na długo pozostawał w zakamarkach ubrania. Nie za bardzo pasował mi też szybki styl jedzenia Koreańczyków; miałam wrażenie, że wszyscy jedzą na wyścigi. Po kilku dobrych latach spędzonych w Korei moje podejście zmieniło się jednak diametralnie. Uzależniłam się od kimchi, zaczęłam gustować w daniach, których wcześniej nie tknęłabym. Do koreańskiej kuchni przyzwyczaiłam się tak bardzo, ze polskie dania wydają mi się na jej tle raczej ciężkawe...

W kolejnej audycji "Zakorkowanych" (do odsłuchania poniżej) razem z Leszkiem opowiadamy o typowych koreańskich daniach i przystawkach oraz sposobie ich przyrządzania, ale także o koreańskich owocach, napojach i deserach. Dodatkowo, na prośbę jednej z naszych Słuchaczek, Leszek udostępnia swój sekretny przepis na 마가린밥 (magarin bab), czyli szybkie danie, którym posiłkuje się wielu koreańskich studentów, a które względnie łatwo przyrządzić mieszkając w Polsce:


MAGARIN-BAB (ryż z margaryną): 


  • Składniki na 2 porcje: 
- 1 szklanka białego ryżu krótkoziarnistego (쌀 1컵)
- 2 łyżki masła lub magaryny (마기란/버터 2스푼)
- suszone wodorosty (koreański kim, lub japońskie jak do sushi) (김)
- 2 łyżki sosu sojowego (간장 2스푼)
- 2 jajka (계란 2개)
- opcjonalnie: szynka, bekon, cebula (기타: 햄, 베이컨, 양파)

  • Przygotowanie: 
Ryż płuczemy tak długo, aż woda straci swój mleczny kolor. Opłukany i odsączony ryż wsypujemy do garnka i zalewamy wodą (1,5 szklanki wody na 1 szklankę ryżu). Stawiamy garnek na dużym ogniu i czekamy aż woda zacznie wrzeć. Kiedy ryż zaczyna się gotować zmniejszamy ogień do minimum, przykrywamy garnek pozostawiając mały otwór na ucieczkę pary. Gotujemy tak przez 15-18 minut. Wyłączamy kuchenkę i pozostawiamy ryż na 5-10 minut pod przykryciem tak, aby woda całkowicie wchłonęła się w ziarna.

Płaty suszonych wodorostów wkładamy do foliowego worka i kruszymy tak długo aż uzyskają konsystencję niewielkich wiórków.

Jajko smażymy na rozgrzanej patelni tak, aby żółtko pozostało płynne. Posypujemy solą i pieprzem do smaku.

Gorący ryż dzielimy na połowę i wkładamy do dwóch miseczek, gdzie następnie dodajemy łyżkę margaryny lub masła. Polewamy sosem sojowym (1 łyżka na porcję, chyba że ktoś woli mocniejszy posmak soli), a na wierzch kładziemy jajko sadzone. Wszystko posypujemy pokurszonymi wodorostami.

Przed wymieszaniem dodać można również posiekaną i podsmażoną szynkę lub boczek oraz cebulę.

Tak podane danie przed samym jedzeniem mieszamy na w miarę jednolitą konsystencję.

Dobrze smakuje podawane wraz z przystawką kimchi.

Smacznego!





Chuseok


Od jutra w Korei rozpoczyna się Święto Dziękczynienia (Chuseok), co oznacza, że cała Korea będzie, a właściwie już jest w rozjeździe. Wszelkiego rodzaju bilety już dawno wykupione, więc spóźnialscy będą musieli wsiąść w samochód i spędzić kilka lub nawet kilkanaście godzin w trasie, żeby dotrzeć do swoich rodzin na południu. Powrót za kilka dni do prowincji Gyeonggi, gdzie mieszka 25,6 miliona ludzi (prawie połowa koreańskiego społeczeństwa!) będzie równie żmudnym przedsięwzięciem.




W okresie świątecznym, zgodnie z tradycją, młode kobiety odwiedzają rodziców swoich mężów. W domu teściów przeważnie sprzątają, gotują, usługują i szorują naczynia podczas gdy męska część rodziny spędza czas biesiadując przed telewizorem lub grając w karty – to w ramach odpoczynku od pracy ale też i z powodu zmęczenia wielogodzinnym prowadzeniem samochodu.

Jak to zwykle bywa w tego rodzaju sytuacjach, podczas świąt dochodzi do wielu kłótni rodzinnych, szczególnie pomiędzy niewiastami. Bezdzietne kobiety brane są na spytki przez swoje teściowe co do powodów swojego „jałowego” stanu; bez żenady ponagla się je, żeby w końcu spełniły swój obowiązek dopytując się o szczegółowy plan egzekucji takowego przedsięwzięcia. Kobiety, które już dzieci posiadają strofowane są za brak umiejętności kulinarnych i innych, porównywane są do innych białogłów w rodzinie. Cała frustracja młodych kobiet przenosi się na w najlepsze leżakujących mężów i często kończy się to ogólnym zgrzytaniem zębów, błyskawicami w oczach i trzaskaniem drzwiami. Ze zrozumiałych powodów większość świeżo zamężnych Koreanek szczerze świąt nienawidzi. Oczywiście od tej czarnej wizji świąt istnieją też chlubne wyjątki.

W moim przypadku w ogólnonarodowym eksodusie uczestniczyć nie musimy. Mama PWY mieszka 15 minut samochodem od naszego domu, więc możemy do niej podskoczyć w każdym momencie. Tak się też składa, że jest rozwódką, więc wszelkiego rodzaju święta, w tym i Chuseok, spędzamy w kameralnym gronie trzech osób – starszy brat PWY mieszka wraz z rodziną na Filipinach i na święta do Korei nie przylatuje.

  
Ja, teściowa i jej siostra.


Przygotowania do Święta Dziękczynienia dzielimy mniej więcej równomiernie. Zazwyczaj razem z PWY cały dzień pieczemy placuszki buchimgae. Za resztę potraw odpowiada teściowa, która woli, żeby się jej do garów nie mieszać. Wespół z PWY myjemy też naczynia, kroimy owoce itp. Prawdę mówiąc nasze spotkania świąteczne nie mają aż tak odświętnego charakteru ze względu na mocno okrojoną komórkę rodzinną. Wielu z tradycji (niestety?) też nie przestrzegamy – na przykład nie zastawiamy stołu dla przodków, którym w czasie Chuseok należy ukłonami do ziemi podziękować za wszelką w życiu pomyślność. Święta to dla mnie w sumie sama przyjemność: spożywanie domowych posiłków, wspólne gry (np. hwatu) i brzuchy rubasznie wystawione ku górze. Wszystko we właściwych proporcjach. Wspólny czas spędzamy raczej bezkonfliktowo i za ten właśnie przejaw życiowego szczęścia wypada mi chyba podziękować podczas tegorocznego Chuseok...


Prawidłowe zastawienie stołu
dla rytuału uczczenia przodków.

<Źródło>


Przykład zastawionego stołu
dla rytuału uczczenia przodków.

<Źródło>




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...