Środa, 21 lipca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
To był magiczny dzień. Jeden z tych, kiedy wszystko przychodzi tak łatwo, że aż trudno w to uwierzyć. Kiedy człowieka najzwyczajniej w świecie ogarnia szczęście.
Najpierw było ostre słońce i niezwykle błękitne niebo. Do tego czuły wiatr i niska wilgotność. Radość.
Potem była droga do National Palace Museum i niesamowicie pomocni ludzie. Mimo dosyć słabej znajomości angielskiego Tajwańczycy zrobiliby wszystko byle nie zawieść obcokrajowca. Bo przecież wszystko opisane jest w tajemniczych znaczkach (tradycyjna forma chińskiego). Jedna kobieta nawet pojechała za mną na przystanek, na którym miałam się przesiąść w inny autobus. A był on ok.10 przystanków za jej własnym… Dodam, że zapłaciła też za mój przejazd, bo ja nie miałam akurat drobnych. Niesamowici ludzie. Aż mi się głupio zrobiło. Xie Xie.
|
Brama National Palace Museum |
|
Miniaturki wystwione w Muzeum |
Muzeum przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Największa na świecie kolekcja eksponatów starożytnych Chin naprawdę zrobiła na mnie wrażenie... Począwszy od ręcznie wykonanych miniatur oglądanych pod szkłem powiększającym, przez malarstwo, kaligrafię, narzędzia, pieczęcie, naczynia, szaty... wszystko było magiczne, piękne, niezapomniane. Tysiące lat temu ktoś tych rzeczy dotykał, ktoś ich używał, ktoś wlewał w nie swoją duszę. Oglądanie tych eksponatów to jak niewidoczny uścisk dłoni z już nieistniejącymi...
Pół dnia spędzonego w muzeum zaowocowało dużym bólem stawów kolanowych ale to nie powstrzymało mnie przed odwiedzinami przepięknych świątyń, pagód, kapliczek... Na Tajwanie miejsca kultu wyglądają troszkę inaczej, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Wszystko jest o wiele bardziej nasączone detalem, o wiele bardziej bogato zdobione, jakby z większym rozmachem... Dużym plusem jest fakt, że rzadko kiedy miejsca te są sztucznie odnawiane. W wielu miejscach kolory wyblakły, pozłacania zbrązowiały, drewno poszarzało. Zdecydowanie dodaje to autentyzmu...
|
Świątynia męczenników |
|
Ci, którzy walczyli i polegli |
|
Piękne zdobienia dachów świątyni |
W jednej z najstarszych, najbardziej uroczych świątyń przyglądałam się lekcji kaligrafii. Wokoło było cichutko, wiatr delikatnie smagał gałązki porozstawianych dookoła bonsai, a skupieni ludzie sunęli pędzlami po kartach barwiąc je czarnym atramentem. W pewnym momencie jeden z nich wstał i ofiarował mi swoje dzieło...
|
Brama świątynna |
|
Opatulona w zieleń |
|
Lekcja kaligrafii |
Odwiedziłam też memorial Chang Kai Shek’a. Duży plac z mnóstwem schodów (moje kolana!), pomnik, świątynia... Dopisało mi szczęscie, bo akurat miała miejsce zmiana warty oraz spotkałam dwóch dyplomatów Tajwańczyka i Indonezyjczyka, którzy razem zwiedzali Tajpei. Razem poszliśmy od Muzeum Chang Kai Shek’a, gdzie między innymi mogliśmy zobaczyć jego ulubione amerykańskie samochody, których miał sporo...
|
Memoriał Chang Kai Shek'a |
|
Zmiana warty |
Tajwańczyk oprowadzający Indonezyjczyka zaprosił mnie na dalsze wspólne zwiedzanie Nocnego Marketu, gdzie dosyć duże wrażenie zrobiła na mnie słynna Snake Valley. Otóż gromadzone są tam (bardzo często nielegalnie więc nie ma szans na zrobienie zdjęcia) bardzo rzadkie, chronione gatunki węży... Między innymi miałam okazję oglądać pokaz ściągnia jadu z kobry. Kobra następnie została poszatkowana... Brrrr...
|
W zachodzącym słońcu |
Obaj mężczyźni okazali się przemili (a ja akurat byłam w fazie dawania sobie luzu od własnej przezorności i poprawności czyt. kusiłam los^^) proponując mi podwiezienie do hotelu w klimatyzowanej, błyszczącej limuzynie... Zgodziłam się, bo moje nogi naprawdę wołały o litość a z nieba lał się ciągle żar. Wieczorem stało się coś niesamowitego, a mianowicie zostałam zaproszona na uroczystą kolację z szeregiem dyplomatów... Chcieli mi nawet załatwić sukienkę i buty... Było naprawdę przecudownie i bez podtekstów. Muszę przyznać, że uwielbiam towarzystwo inteligentych, otwartych ludzi, wykwitne jedzenie i przecudownie delikatne wino. Zapowiadało się niesamowite zakończenie wakacji...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz