Europejski ambiance


Poniedziałek, 16 lipca 2004 (Z plecakiem przez Azję)
Makao




Długo zastanawiałam się, czy popłynąć do Makao czy nie. Sama podróż łódką kosztowała 40USD – zabójczo dla mojego bardzo nadwyrężonego już budżetu.

 Deszcz w morskiej drodze do Makao.

Rano padało ale zdecydowałam się popłynąć. Znalezienie wejścia do odpowiedniego portu okazało się nie lada wyzwaniem – przez domy towarowe, plątaninę schodów ruchomych, korytarze, wejścia, wyjścia… Z perspektywy wieczoru mogę powiedzieć, że był to dobry wstęp do chaosu uliczkowego, jaki czekał mnie w Makao.

Kolonialne kamieniczki.

A Makao było cudowne. Małe, często wybrukowane uliczki, portugalskie kamieniczki z drewnianymi okienkami, wielkie zegary, przyportowe kasyna, fort, armaty, kościół, świątynie… Wszystko mające charakter Starego Miasta w Warszawie tyle że zatopione w gorącym słońcu.

Widok z góry.

Samotny dom gdzieś po środku miasta.

Portugalskość bardziej uwidoczniała się we wszechobecnym języku pisanym niż w twarzach. Portugalczyków znalazłam jedynie na cmentarzu St. Michel’s.

Zapomniany na cmentarzru St. Michel's.

Lubię odwiedzać cmentarze. Ludzie nie mówią zbyt wiele, panuje cisza i zaduma. I jest się najbliżej Tajemnicy, którą „nie”obecni już posiedli. Tajemnicę Śmierci. Zawsze zaczyna boleć mnie głowa, kiedy próbuję z fotografii wyczytać jakikolwiek znak. I wtedy, kiedy widzę groby tych, którzy poznali Śmierć nie znając rozkoszy Życia. Boli, bo dotykam Granicy.

Czarny kot - strażnik cmentarza.

No i zgubiłam się. Uliczek od cholery, moja mapa nie nadąża, ja maszeruję wśród charakterystycznych chińskich bazarów i najdziwniejszej żywności. I zjadłam tysiącletnie jajko. Augustin opowiadał mi, że dawno temu Chińczycy opatulali jajka w końskie łajno i zakopywali je na miesiące gdzieś w ziemi. Już gotowe miały cudownie działać na zdrowie. Obecnie robi się je w sposób mechaniczny. Przynajmniej mam taką nadzieję^^. Nie było złe.

Pieniążek w misce z żółwiami ma zapewnić pomyślność.

Wróciłam do Hong Kongu. W windzie spotkałam grubą Murzynkę. 
- What do you do in Hong Kong?
- Business.
- What kind of business?
- Clothes.
- And more precisely?
- Business.
Acha… Po głębszym pociągnięciu za język okazało się, że kobita kupuje ubranie w Azji I sprzedaje w Kenii.
- So there are clothes in Korea?
- Of course.
- Ok. Give me our email, address and phone number. I will come to Korea and you can take me from the airport.

Jakie to wszystko proste…



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...