Klonowy organizm


Budynki kanadyjskich miast połączone są ze sobą tętnicami pulsującymi maszerującymi nimi ludźmi. Szklane tunele żył wiją się ponad ulicami i pod ziemią łącząc miasto w jeden żywy organizm. Przepływające tunelami człowiecze krwinki chronią się ciepłymi rękawami przed sezonowym zimnem. Serce miarowo bije.


Buraczki



Czasem bardzo nie lubię Koreańczyków. Na przykład wtedy, kiedy z obrzydzeniem wypluwają buraczki z ćwikłą w polskiej restauracji w Montrealu, wyłuszczając przy tym swoje światłe opinie o rzeczach, o których nie mają zielonego pojęcia. Podbudowując swoje ego kolejną okazją do bezspornego besztania (moje usta są zamknięte bo jem, jem, jem…).

W takich momentach nie potrafię pojąć ich braku zrozumienia, że przynajmniej raz w roku chcę się do cholery tymi buraczkami w spokoju nacieszyć. Nie mieści mi się w głowie, że ludzie, którzy bez kimchi nie są w stanie wytrzymać trzech dni, potrafią być aż takimi ignorantami jeżeli chodzi o osoby trzecie. 

Wieczorem w koreańskiej restauracji nie tknęłam ani listka kimchi, nie zmoczyłam nawet ust w szklance soju. Nie mogłam się zmusić. Był tylko kufel Rickard’s Amber i les haricots verts…


To, co naprawdę ważne


Korea na pewno nie jest krajem, gdzie promuje się kreatywny sposób wyrażania własnych uczuć. Ogólnie przyjęty standard zachowań, jakkolwiek żenujący on by czasem nie był, bezwględnie rządzi każdą minutą dnia Koreańczyków. To dosyć smutne podjeście do życia jest spuścizną konfucjańskiego kolektywizmu, gdzie indywidualizm tratkowany jest jedynie jako niebezpieczne wynaturzenie zagrażające dobru ogółu.


Patrząc na mojego siedemnastoletniego ucznia, który biega w koszulce z napisem „Polska”, marzy o studiach we Wrocławiu i karierze przewodnika po Polsce, który chce być tak dobry w judo, jak Paweł Nastula, który rzuca szkołę średnią, żeby samemu się uczyć tego, co naprawdę warto, i który jednej soboty przychodzi na lekcję języka polskiego w dread’ach a drugiej w afro, nabieram jednak otuchy. Takiej przez wielgachne „O”.

Jeszcze głebiej oddycham, kiedy słucham Sungha Jung (정성하), koreańskiego trzynastolatka bosko po prostu interpretującego na gitarze znane kawałki (niektórzy opisują swoją reakcję na jego wystąpienia jako „eargazm”) oraz, po zaledwie trzech latach samo-nauki podczas przerw w szkole, komponującego swoje własne utwory. 

Mam wrażenie, że jeżeli tacy ludzie istnieją, to ludzkość (a w tym szczęśliwie i Korea^^) po prostu nie może duchowo wyginąć.



  
"Come Together" - The Beatles (Sungha Jung, 12 lat)




 
 "Billy Jean" - Michael Jackson (Sungha Jung, 13 lat)




  
"With or without you" - U2 (Sungha Jung, 12 lat)




 
 "Mission Impossible Theme" (Sungha Jung, 12 lat)




  
"Hit the road Jack" - Ray Charles (Sungha Jung, 11 lat)



Północ - Południe


O pociskach lądujących w głębinach Morza Wschodniego (jak Koreańczycy nazywają Morze Japońskie) czytam jakby miało to miejsce bardzo daleko i nie dotyczyło mnie bezpośrednio. W ciągu dnia nie poświęcam tematowi zbyt wiele czasu. Upodobniłam się w tym do Południowokoreańczyków. W Korei Południowej nikt nie rozprawia o możliwości nagłego ataku z Północy. Nikt nie prowadzi publicznej dyskusji, nikt nie rozprawia o tym „gorącym temacie” przy porannej kawie, nikt nie rozważa ewentualnej ewakuacji lub konieczności zbrojenia, nikt nie zaprząta sobie głowy lokalizacją najbliższego bunkra. Mieszkańcy Południa przyzwyczajeni są do politycznych gierek Północy i jakąkolwiek demonstrację siły z jej strony traktują jedynie jako pożywkę dla zagranicznych mediów i głów państw kilku wybranych mocarstw. Mimo że technicznie ciągle w stanie wojny z Północą, na moje pytania odnośnie obecnego stanu rzeczy, Południowi Koreańczycy reagują jedynie pobłażliwym uśmiechem. A następnie rozpoczynają dyskusję o sytuacji ekonomicznej kraju, kursie koreańskiego wona, cenach nieruchomości, i o tym, jak bardzo nie znoszą obecnego prezydenta. Reszta to tylko szum medialny i niepotrzebne zaprzątanie ludziom głowy.

Wyobrażam sobie siebie po drugiej stronie. Wiem, że gdybym ciągle mieszkała w Polsce i nie miała z Koreą wiele wspólnego, wszystko wyglądałoby dla mnie bardzo poważnie. Z zacięciem śledziłabym artykuły, czytała naukowe rozprawki i światłe analizy oraz prowadziła ożywione dyskusje na ten temat. Z perspektywy, w której dało mi się znaleźć, wszystko wygląda jednak jak cyrk, na arenie którego grana jest sztuka pod rozgrzaną z oburzenia publiczność. Teatr jest tak naprawdę kiepski, ale że główni aktorzy są ogólnie rozpoznawani i w jakiś sposób egzotyczni, to przedstawienie ciągle jest na afiszu.  Ku uciesze większośći z tychże aktorów...



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...