W Korei ciało kobiety wykorzystywane jest na wiele kreatywnych sposobów. To niesamowite jak na co dzień dosyć przyziemni Koreańczycy w zakresie usług seksualnych wręcz szczytują (ups!) polotem. Być może dlatego że kobieta jest tutaj bardzo chodliwym produktem. Towarem tym dzielą się grupowo businessmani, a tète-â-tète wyposzczeni żołnierze lub mężczyźni, którzy akurat nabrali ochoty, żeby rozerwać się po wieczornej buteleczce soju. Taka wisienka dla dopełnienia dnia.
Burdelowe ulice są na wyciągnięcie ręki - na przykład tuż obok jednej z głównych stacji kolejowych w Seulu i nowoczesnego kompleksu zakupowego z ogromnym kinem, do którego następnego dnia ci sami tatusiowie chadzają za rączki ze swoimi malutkimi pociechami. Kobiety wyeksponowane są tam na wystawach okiennych, podświetlonych różowymi jarzeniówkami jak mięso w sklepie rzeźniczym. Mimo że prostytucja w Korei jest nielegalna, burdelowa ulica rozpoczyna się wielkim banerem zakazującym wstępu nieletnim, a całe miasteczka tego rodzaju służby publiczne ogradzają metalowymi płachtami jak jakąś zabudowę. Takie mydlenie oczu.
Usługi seksualne w Korei świadczone są w najdziwniejszych miejscach poczynając od bikini bars, business rooms i karaoke ze skąpo odzianymi panienkami do towarzystwa, przez salony „masażu”, aż do specjalnych café, czy nawet zakładów fryzjerskich. Szeroki typ i format usług dostosowany jest do wachlarza gotówkowych i fizycznych zdolności chętnych panów. Fizycznych, bo też istnieją knajpki dla starszych mężczyzn (obok mojego domu jest to lokal o wdzięcznej nazwie „Ognisty Motylek”), gdzie razem z podstarzałymi damami zszarganego pokroju można „powspominać” dobre czasy przy szklaneczce wódeczki. Taki klub dla emerytów.
W czasach ekonomicznego kryzysu nową formą zagospodarowania kobiecego ciała stał się kiss bang („bang” to po koreańsku „pokój”), gdzie można powymieniać soki ślinowe z wybraną z rzędu dziewczyną. Wizytę trzeba zarezerwować telefonicznie (na usługi okazał się prężny popyt), a przed kontaktem z wybranką koniecznie umyć zęby. Za około czterdziestu dolarów należy się pół godziny namiętnych pocałunków, a co ważniejsze – bezkarnego obmacywania. Za siedemdziesiąt jest to już cała godzinka. Następnie sprawę załatwia się do kubeczka w trybie rękoczynu lub dzięki usłużnej dłonii kiss partnerki (trzeba dorzucić wtedy odpowiedni napiwek). Takie nastolatkowe randkowanie.
__________________________
Dzisiaj zupełnie bez puenty, bo gdzieś mi uciekła razem z opadniętymi rękami. Może w obawie przed poważną intensyfikacją rosnącej we mnie od jakiegoś czasu mizantropii...
Część rzeczy w Korei Płd. jest dobra i zdecydowanie zasługuje na pochwałę, jednak druga strona medalu jest dla mnie chyba zbyt... (i tu po prostu brakuje mi słów), bym była w stanie ją zaakceptować. Chyba jednak nie byłabym w stanie tam mieszkać, żyć... Dziwny kraj.
OdpowiedzUsuń