Mama opowiadała mi, że urodziłam się w czasie panoszącej się bezlitośnie zimy stulecia. Tato nocami pracował przy przeładunku węgla na kolei (za dnia studiował), a ona dźwigała z dołu wodę w wiadrach, żeby mnie wykąpać i móc położyć spać przy wielkim, ciepłym piecu. Było tak zimno, że znajdujące się na zewnątrz toalety przez długi czas stały po prostu zamarznięte… Wysiłek, żeby nadać mojemu życiu jakiś sens.
Dzisiaj, po raz pierwszy od wielu tygodni, znowu zaczął padać śnieg. Tutaj w Korei. W dniu moich urodzin. Błędnie przeczuwające wiosnę ptaki zamilkły zażenowane. Ludzie raz jeszcze poowijali się szalikami i ponakładali kaptury zastanawiając się, kiedy wreszcie zima ustąpi, a wiosna da im poczuć swój zapach.
Minęło trzydzieści lat. Dwadzieścia lat dorastania i dziesięć lat typowania dalszej drogi. Mniej więcej wiem kim jestem. I wiem, kim chcę być. Właśnie od dzisiaj.
Trzeba było tylko wsłuchać się w siebie i nadać właściwą wartość temu, co się usłyszy. Odzwyczaić się od nigdzie nie prowadzących ambicji. Zapomnieć o nich bez żalu, z odwagą. No i umiejętności potrzeba, żeby to nowe wdrożyć w dotychczasową rzeczywistość bez zbyt wysokich kosztów osobistych.
W dniu moich trzydziestych urodzin większość z tego to już odrobione zadanie domowe.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz