Koreańczyk w Polsce - wywiad








Jeden z Czytelników bloga, Łukasz Wi, poddał mi świetny pomysł, żeby zrobić wywiad z  jednym z moich ulubionych Koreańczyków. Jun Hyung to młody mężczyzna, którego kiedyś uczyłam języka polskiego, a który obecnie mieszka w Polsce. Zaciekawiło nas jak postrzega nasz kraj, co myśli o Polakach, co Mu się u nas podoba, a co mniej.


Jun Hyung obecnie

Pytania do Jun Hyunga współtworzyli Czytelnicy bloga (w kolejności komentarzy na fejsbukowym fanpejdżu "W Korei i nie tylko": Joanna Anacka, Anna Kagurazaka Jastrzębska, Ida Staszczuk, Jolanta Milke, Agata Coleman, Andrzej Bober, Maya Misztal, Kasia Zielińska, Leszek Moniuszko, Łukasz Wi, MarTgot XG, Manuela Luiza, Arwen Eveningstar, Justyna Ko, Daria Kanters, Agnieszka Sylwestrzak, Paulina Żółta, Izabela Waluś) - dziękuję za zaangażowanie i ciekawość.

Odpowiedzi pozostawiłam bez edycji, w formie, w jakiej otrzymałam je od Jun Hyunga (podobno pomagała Mu trochę koleżanka). Wydaje mi się, że świetnie oddają Jego charakter. Przyjemnego czytania i zapraszam do komentarzy.


A.S.: Po raz pierwszy Polskę odwiedziłeś przy okazji swojej podróży do Czech. Ile miałeś wtedy lat i z kim podróżowałeś? Jakie miasta w Polsce wtedy zwiedziłeś?

Jun Hyung: Miałem wtedy 15 lat. Przed podróżą nie wiedziałem dokąd pojadę. Podróżowałem z kolegami do Niemiec, Czech, Polski, Austrii, Słowacji, Słowenii i Węgier. W Polsce byliśmy w Krakowie. To była końcówka gimnazjum, więc chcieliśmy mieć dobre wspomnienie.


A.S.: To raczej w Korei niespotykane, żeby tak młodzi ludzie sami wypuszczali się tak daleko. Rodzice nie obawiali się o Was? Jak ich przekonaliście do swojej wyprawy?

Jun Hyung: Na spokojnie, nie było większych problemów. Mieliśmy kierowcę, przewodnika i zarezerwowany hotel, więc wszystko było fajnie zaplanowane.


A.S.: Dlaczego zdecydowaliście się na Czechy i Polskę, a nie na przykład Francję, Wielką Brytanię czy Włochy?

Jun Hyung: To nie był mój wybór. Mój przyjaciel planował całą podróż. Kiedy miałem 13 lat podróżowałem już po Francji, WB, i Włoszech, razem z nim i jego mamą.


A.S.: Jakie było Twoje pierwsze wrażenie o Polsce i co spowodowało, że zacząłeś myśleć o tym kraju w kontekście zadomowienia się tam?

Jun Hyung: Byłem w szoku. Francja, WB i Włochy były takie same jak myślałem, więc nie byłem nimi zainteresowany. Ale Polska całkowicie odbiegała od moich wyobrażeń. Była lepsza. Ludzi są pomocni, mili – zupełnie jak koreańskie babcie, które mieszkają na wsi. Bardzo mi się podobała i nadal podoba.


A.S.: Dlaczego w ogóle rozważałeś wyjazd z Korei? Chciałeś coś zmienić w swoim życiu?

Jun Hyung: Moje życie zaczęło się zmieniać od czasu wizyty w Krakowie. Nasz kierownik był Polakiem. W trakcie wizyty zaprosił nas do swojego pokoju: piliśmy i dużo rozmawiali. Nauczył mnie kilku zwrotów po polsku. np. Dzień dobry, piękna. Spodobał mi się język... i Żywiec też ;)


A.S.: Po swojej podróży zdecydowałeś się rozpocząć naukę języka polskiego. Co było dla Ciebie najtrudniejsze w nauce? Jaka jest według Ciebie największa różnica między językiem koreańskim i polskim?

Jun Hyung: Miałem szczęście, spotkałem bardzo zdolną nauczycielkę, więc nauka nie sprawiała mi większych problemów. Jednak gramatyka nadal jest trudna. Tu właśnie jest największa różnica pomiędzy koreańskim, a polskim. W moim ojczystym języku używa się Hangul, a w polskim łacińskiego alfabetu. I jeszcze wymowa – jest zupełnie inna.


A.S.: Kilka razy wyjechałeś do Polski na letnie kursy językowe. W jakich miastach mieszkałeś i co Ci się tam podobało, a co mniej?

Jun Hyung: Kursy językowe miałem we Wrocławiu, 2 razy w Warszawie i w Łodzi. Każde z tych miast ma własną atmosferę, więc trudno je do siebie  porównywać. Jednak gdybym musiał wybrać, zdecydowałbym się na Łódź. Świetnie bawiłem się tam ze znajomymi – ciągle mile to wspominam. Minusem jest to, że miasto wygląda strasznie smutno. Na szczęście jest tam manufaktura, która mi to rekompensowała. ;)


A.S.: Uczyłeś się też języka rosyjskiego. Dlaczego?

Jun Hyung: Tak, mój kolega Andrzej uczył mnie rosyjskiego w Łodzi. Na kursie językowym miałem zajęcia z Białorusinami. Dzięki nauce rosyjskiego mogłem co nieco zrozumieć z ich rozmów. Od tego się zaczęło. Jeśli będę miał jeszcze szansę, chcę jeszcze raz spróbować z nauką rosyjskiego.


A.S.: Masz może jakąś ciekawą historię do opowiedzenia z tego okresu? Jedna z Czytelniczek bloga wspominała, że kiedyś udałeś się na pocztę w klapkach i w krótkich spodenkach przy 20-stopniowym mrozie…

Jun Hyung: Tak, zdarzyło mi się ;) Poczta była niedaleko, maksymalnie 10 minut w jedną stronę. Naprawdę lubię klapki i krótkie spodenki. Są wygodne. Wolę czuć  wygodę, niż ciepło. Nadal często tak chodzę, dlatego babcia czasami upomina mnie, żebym kupił i nosił ciepłe ubrania.


A.S.: Wiem, że przed wyjazdem na studia do Polski zrezygnowałeś z uczęszczania do liceum w Korei. Maturę otrzymałeś na podstawie ogólnego egzaminu. Dlaczego?

Jun Hyung: Kiedy zacząłem uczyć się polskiego, pytałem sam siebie, na jakim poziomie będę za rok. Na początku 2. roku nauki zauważyłem, że umiem już więcej i może uda mi się rozpocząć studia w Polsce. Zacząłem wypytywać nauczycielkę i szukać w internecie informacji na ten temat. Dowiedziałem się, że w Polsce semestr zaczyna się od października. Wtedy policzyłem ile mam jeszcze czasu. Gdybym normalnie kończył liceum, straciłbym aż półtora roku. Musiałem z niego zrezygnować.


A.S.: Co robiłeś w wolnym czasie?

Jun Hyung: Cały pierwszy miesiąc odpoczywałem, ale od drugiego zacząłem się już uczyć. Od o 09 do 16 uczyłem się przedmiotów na egzaminy. Potem od 17 do 22 trenowałem brazylijski jiu jitsu. W szkole nie miałem czasu na sport, więc nie byłem w najlepszej kondycji.


A.S.: W 2010 rozpocząłeś przygotowawczy kurs języka polskiego, a w 2011 roku dostałeś się na Wydział Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Co było dla Ciebie najtrudniejsze po rozpoczęciu studiów?

Jun Hyung: Nie było nic trudnego, ale w zamian za to przeżyłem szok. Jestem wyjątkowym Koreańczykiem i nigdy wcześniej nie widziałem tak wielu dziewczyn. U nas w szkole zawsze było więcej chłopaków. Czasami zdarza mi się przeklinać po koreańsku, ale one na szczęście nie rozumieją i nadal myślą, że jestem wyjątkowym Koreańczykiem.

A.S.: Jak traktują Cię inni studenci? A profesorowie – dają Ci fory, bo jesteś obcokrajowcem? Ciekawi są Korei?

Jun Hyung: Nie wiem jak postrzegają mnie inni studenci, bo nie wiem co o mnie myślą. Natomiast moje obserwacje wskazują, że są oni mili, pomocni, zaj**ści. Zawsze mi pomagają, w czasie sesji jeszcze bardziej intensywnie. Muszę powiedzieć, że na 1. roku nie zdałbym egzaminów bez ich pomocy. Niektórzy profesorowie sprawiają wrażenie niemiłych, ale zawsze na końcu egzaminu pokazują mi swój ładny uśmiech.

A.S.: Popularność Korei, w szczególności koreańskiej pop kultury rośnie w postępie geometrycznym nawet w Polsce. Jak myślisz dlaczego? Lubisz piosenkę „Gangnam Style”?

Jun Hyung: Cieszę się, że koreańska pop kultura jest coraz bardziej popularna w Polsce. Nie wiem jednak dlaczego, bo się tym nie interesuję. Myślę, że koreańska kultura nie jest jeszcze znana, a zawsze to co jeszcze niepoznane daje większą radość. Co do Gangnam Style – nie lubię, ale nie nienawidzę. Po prostu neutralnie.


A.S.: Co myślisz o poziomie nauczania w Polsce w porównaniu do systemu koreańskiego?

Jun Hyung: Jeżeli mówimy tylko o poziomie, to koreański jest trochę wyższy. Koreańczycy nie traktują jak człowieka kogoś, kto nie ukończył studiów. Więc Koreańczycy uczą się ekstremalnie. Ale nauka to nie jest najważniejsza w życiu.


A.S.: Wielu cudzoziemcom podoba się u Polaków ich gościnność. Też uważasz, że Polacy są życzliwi?

Jun Hyung: Zgadzam się, nawet bardzo.


A.S.: Podczas swojego pobytu w Polsce spotkałeś się z przejawami rasizmu, nie za miłymi uwagami na swój temat? Jak sobie z tym radzisz?

Jun Hyung: Czasami spotykam się z tym na ulicy. Dawno temu przeklinałem do ich. Ale teraz po prostu ignoruję.


A.S.: Masz prawdziwych przyjaciół wśród Polaków?

Jun Hyung: Tak. Mam nawet siostrę.

A.S.: Co sądzisz o Polkach?

Jun Hyung: To jest najtrudniejszy temat, ponieważ to zależy od osobowości. Ale bardzo je lubię. Zawsze uczą mnie postawy w życiu. np. jak mogę oszczędzać, jak muszę się zachować itp. Generalnie są mega fajne.


A.S.: Czy jest coś w Polsce lub Polakach, czego ciągle nie potrafisz zrozumieć lub zaakceptować? Co było dla Ciebie największym szokiem kulturowym?

Jun Hyung: Szoku nie był, ale nadal nie mogę zaakceptować picia ciepłej wody. W Korei zawsze piłem zimną. Jest pyszna. Ale w Polsce w sklepie 1.5L wody rzadko są w lodówce. Więc kupuję 1.5L wody i 0.5L wody z lodówki. Nie lubię też, gdy ktoś chodzi w butach po moim mieszkaniu. Jestem zbyt leniwy, nie lubię pracować w domu. A jeśli ktoś nosi u mnie buty, muszę sprzątać i myć podłogę.

A.S.: Jeżeli miałbyś jednym słowem scharakteryzować Polaków, jakie byłoby to słowo?

Jun Hyung: Gościnność, bo jak Polacy mnie zapraszają, zawsze dają mi coś do jedzenia lub picia, itd. Są mili jak babcia i wygodni jak stary przyjaciel.


A.S.: Jak postrzegasz koreańską architekturę w porównaniu do budownictwa w Polsce?

Jun Hyung: Trudno to ocenić, nie znam jej tak dobrze. Ale wolę bardziej stary, niż nowoczesny budynek. Stare budynki wydają mi się bardzo urocze.


A.S.: Lubisz polską kuchnię? Jakie jest Twoje ulubione danie? Czego nie potrafisz przełknąć?

Jun Hyung:  Lubię zupą pomidorową, bigos, kaszankę, golonkę, pierogi  ruskie i rosół. Białą kiełbasę też lubię. Ale to już nie jest polska kuchnia. Nie jestem zbyt wymagający, więc jeżeli inny człowiek może coś zjeść i ja mogę to przełknąć.


A.S.: Nie tęsknisz za koreańskimi potrawami? Masz kimchi w swojej lodówce? Ramyeon w szafce?

Jun Hyung: Tęsknie tylko za kurczakiem  z  sosem chilli bez kości (뼈 없는 양념치킨). Od dawno nie mam Kimchi w lodówce, ale za to zawsze mam Ramyeon.


A.S.: Podobno bez golonki, pizzy i muffinów Twój świat byłby pusty. W jaki sposób utrzymujesz dobrą kondycję fizyczną?

Jun Hyung: Jem naprawdę dużo. Kilka dni temu zacząłem jeść hot dogi. Są pyszne. Zawsze próbuję trenować BJJ 4 razy w tygodniu i latem dodatkowo biegałem codziennie minimalnie 10km. Ale teraz jest za zimno. Od marca zaczynam znowu.

A.S.: Jak znosisz rozłąkę z rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi? Często się z nimi kontaktujesz?

Jun Hyung: Z rodzicami raz na tydzień kontaktuję się przez kakaotalk. Z przyjaciółmi rozmawiam codziennie, a z bratem kontaktuje się kilka razy w roku .

A.S.: Czy wyobrażasz sobie życie, swoją przyszłość w Polsce? Masz plan, żeby osiedlić się tutaj na stałe?

Jun Hyung: Mam jeszcze dużo czasu. Mogę myśleć o tym po wojsku.


A.S.: Wiem, że już niedługo w Korei czeka na Ciebie dwuletnia służba wojskowa. Nie myślałeś, żeby się jakoś od tego obowiązku uchylić?

Jun Hyung: Przed studiami bardzo nie chciałem pójść do wojska. Byłem pewny, że to strata czasu. Ale służba jest obowiązkiem i wydaje mi się, że po niej będę mógł dobrze napisać pracę magisterską. Myślę, że doświadczenie wojskowe będzie w tym bardzo pomocne. Więc teraz bardzo chcę pójść do wojska, chociaż mogę przez to zapomnieć trochę języka polskiego.

A.S.: Jaką radę dałbyś Koreańczykom, którzy przyjeżdżają do Polski po raz pierwszy?

Jun Hyung: Chcę powiedzieć tylko tyle: „nigdy nie jedź tramwajem bez biletu, nawet jeśli jesteś ciekawy jak to jest”. Musisz wtedy zapłacić mandat, nawet jeśli nie rozumiesz polskiego. Natomiast jeśli jest to osoba paląca, musi zabrać z Korei dużo papierosów.

A.S.: A Polakom odwiedzającym Koreę?

Jun Hyung: Chcę tylko polecić kurczaka z sosem chilli bez kości (뼈 없는 양념치킨).

A.S.: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!

Jun Hyung: Dziękuję bardzo:)




Blog Roku 2012


Minęło już prawie 10 lat od kiedy rozpoczęłam swój romans z blogiem "W Korei i nie tylko". Początki były nieporadne pod względem zawartości, wyważenia emocjonalnego, ale też i graficznie - wszyscy mieli dość wszechobecnej zieleni na mojej stronie. Z czasem wyszłam chyba jednak na ludzi; udało mi się nawet zrealizować wielkie marzenie - na podstawie blogowych wpisów z lat 2003-2007 "Kwiaty Orientu" wydały moją książkę pt. "W Korei".

Nie wiem, czy mój blog zasługuje na tytuł Bloga Roku. Wiem jednak, że w jego prowadzenie wkładam wiele wysiłku i że jest ważną częścią składową mojego życia tutaj w Korei.

Bez niego byłabym o wiele mniej.

Zapraszam do głosowania. :]



SMS na numer: 7122
TREŚĆ: A00825


KOSZT: 1,23 (z VAT) 
DOCHÓD Z SMS ZOSTANIE PRZEKAZANY NA INTEGRACYJNO - REHABILITACYJNE OBOZY DLA DZIECI Z UBOGICH RODZIN I DZIECI NIEPEŁNOSPRAWNYCH. 

ZAMKNIĘCIE GŁOSOWANIA: 31 stycznia 2013


Ja i moje życie w Korei



Do 30 stycznia głosować można również na moją książkę w konkursie "Książka Roku 2012". Oddanie głosu nic nie kosztuje - wystarczy wejść na tę stronę portalu granice.pl i wybrać pozycję "W Korei" w kategorii "Podróże literackie". Na razie jestem na drugim miejscu i żeby dogonić prowadzącego potrzeba mi dużo wsparcia.

Z góry dziękuję za wszystkie oddane głosy!



Niebieska foliówka



Początkowo nie zwracam uwagi na przedłużający się postój metra gdzieś w połowie drogi do pracy. Rano, kiedy pociągi kursują w bardzo krótkich odstępach czasu zdarza się, że kilkunastosekundowe opóźnienie jednego z nich powoduje na torach korki. Jak co dzień słucham Trójki, przeglądam wiadomości, w końcu zamykam oczy oddając się ostatnim chwilom półsnu.

Z drzemki wyrywa mnie ostry głos konduktora. Napiętym tonem ogłasza, że z powodów niezależnych odjazd metra opóźni się. Spieszących się pasażerów uprasza się o zmianę środka lokomocji. Część pasażerów szybko ulatnia się, ja postanawiam poczekać na naprawę pociągu. Najprawdopodobniej chodzi o jakąś usterkę, z którą sprawni Koreańczycy poradzą sobie w mgnieniu oka. Ponownie zamykam oczy.

Po dziesięciu minutach w sufitowych głośnikach ponownie rozbrzmiewa natarczywy głos motorniczego. Przeprasza za sytuację i ponownie sugeruje spieszącym się zamianę metra na autobus. Tym razem jako powód postoju podaje... wypadek.

Jak zawsze siedzę w pierwszym wagonie. Dzisiaj z jakiegoś pwoodu usiadłam jednak prawej stronie tak, że widzę koniec ogrodzonego peronu. Szarpią mną złe przeczucia. Nagle nadbiegają strażacy oraz ratownicy pogotowia. Rozkładają przed bramką łóżko – jest tuż przede mną: brązowy materac na zimnych metalowych stelażach i gumowych, dużych kółkach. Odwracam wzrok.

Kilku zaciekawionych pasażerów wychodzi na zewnątrz. Wokół noszy tworzy się mała grupka gapiów. Serce bije mi coraz mocniej. Spoglądam na współpasażerów. Większość z nich ciągle zatopiona jest w swoich ksiażkach, gierkach i muzyce. Niektórzy wykorzystują dodatkowy czas na sen. Jakaś kobieta krzyczy, że takie rzeczy nie powinny zatrzymywać pracy metra i że należy znaleźć jakieś zastępcze rozwiązanie.

Do pracy spóźniam się czterdzieści minut. Z ciągłym uciskiem na żołądku idę po swoją podwójną dawkę Americano. Znajoma pani w kafejce mówi mi, że trochę inaczej wyglądam i że wie, co jest tego powodem. Podnoszę w zdziwieniu brwi i pytam, skąd wie. Odpowiada, że Twitter. Poranny wypadek na linii numer 1 jest dzisiaj na pierwszym miejscu wyszukiwanych historii.


Wracam do swojego biurka. Przed oczami ciągle widzę mijaną postać, przeniesioną pod ścianę tunelu, przykrytą niebieską foliówką przez którą przebija bordowa plama krwi.



Korea - lubię to!



Kilka dni temu otrzymałam wiadomość od jednej z Czytelniczek bloga. Kamila pisze, że interesuje się Koreą od trzech lat i że regularnie czyta „W Korei i nie tylko”, ale stwierdza też że: „(…) niestety nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w Twoich postach brakuje jakieś radości, optymizmu i zadowolenia z faktu, że tam jesteś. I stąd moja prośba: czy mogłabyś napisać posta o tym co lubisz, kochasz w Korei, to co jest lepsze niż w Europie (wierzę, że coś takiego się znajdzie). Coś totalnie pozytywnego, nad czym nie musisz się zastanawiać i analizować. Ot taki spontaniczny słowotok pod tytułem 'Korea-lubię to'.”

Sugestia Kamilii wydała mi się na tyle ożywcza, że siadłam za biurkiem i dałam sobie 5 minut na spontaniczne wypunktowanie tego, co w Korei lubię. Oto wyniki w oryginalnej, a więc przypadkowej kolejności:

PWY i Nabi
Mąż i kotka. Oboje bardzo, bardzo fajni.

Sauna
Bez koreańskiej sauny nie mogę żyć. Uwielbiam pocić się jak mops, a następnie zajadać świeże ogórki, mandarynki, albo ugotowane w saunie jajka. Kocham lodowate bicze wodne, przepadam za wygrzewaniem kości w gorących kadziach z drewna lub z różnymi dodatkami (np. zieloną herbatą). Lubię też od czasu do czasu zafundować sobie porządny masaż. A b s o l u t n a rewelacja.

Pansori
W muzyce tej odnajduję jakąś pierwotność (pisałam o tym wcześniej), która natychmiast wyrzuca mnie z orbity wszystkiego, co codzienne. Słuchanie pansori jest dla mnie świetną formą relaksu - przywraca właściwy dystans do rzeczywistości. A próby śpiewu to już w ogóle jest niesamowita frajda.

Pragmatyzm i nikła asertywność
Obie te cechy bardzo współgrają z moim charakterem. Koreańczycy działają w rytmie „ppali, ppali”, czyli „szybko, szybko”, co oznacza, że nie marnują czasu na sprawy nie mające (w ich mniemaniu) większego znaczenia („small talk”!). Przeważnie są konkretni, efektywni, świetnie zorganizowani i pracowici. Przejawy arogancji, podkreślanie swoich osiągnięć, ciągłe domaganie się czegoś „co się należy” jest oznaką wypaczonego charakteru. W to mi graj.

Poziom usług
Wszystko jest robione od ręki, za niewielką opłatą, na bardzo dobrym poziomie, z dowozem lub przesyłką prosto do domu (np. pranie chemiczne). Dogłębne zrozumienie sloganu „klient nasz pan” to tutaj podstawa biznesu.

Sangga
Ssanga to skupiska wszelkiego rodzaju usług w pobliżu każdego większego osiedla. W budynkach takich są sklepy, małe przychodnie, apteki, pralnie chemiczne, szkółki (taekwondo, granie na instrumentach muzycznych, nauka języków obcych itp.), restauracyjki, kawiarnie, a czasem nawet sauna. Wszystko ma się więc pod nosem, co pozwala na ogromne oszczędności czasu przy codziennej rutynie.

Transport publiczny
Jedna z najbardziej rozbudowanych sieci metra na świecie, autobusy na gaz, rewelacyjne oznakowania, punktualność. Super szybkie pociągi, niesamowicie wygodne autobusy długodystansowe korzystające z osobnego pasma na szosie. No i ta jakość autostrad!

Góry
Nigdy nie przepadałam za górami, zdecydowanie wolę wodę. W Korei jednak góry są wszędzie i mimo dzikich tłumów polubiłam weekendowe przebieżki przez górskie przełaje – szczególnie na jesień. Widoki są naprawdę przednie!

Jedzenie
Mnóstwo warzyw, to przede wszystkim, ale też i owoce – szczególnie uwielbiam koreańskie gruszki i persymonki (tudzież hurmy lub kaki) pod każdą postacią (świeże i ususzone). Lubię zupy takie jak samgyetang, komtang, seollongtang, budaejjigae… Nie ma nic lepszego niż zjeść sobie z PWY samgyeopsal na świeżym powietrzu, podsmażany na węglu i popijany kieliszkiem soju. Dla osoby mało zaradnej kulinarnie, czyli takiej jak ja, imponująca liczebność restauracyjek w Korei to prawdziwy luksus po studiach spędzonych w większości przypadków przy kanapce z szynką i serem (częściej tylko z serem). No chyba że któraś ze współlokatorek się nade mną zlitowała (gorąco pozdrawiam!)…

Lokalizacja
Korea ma świetną lokalizację jeżeli chodzi o podróże do jednych z najpiękniejszych i najciekawszych miejsc na świecie. Każde wakacje z PWY spędzamy na nurkowaniu.

LeeSsang, Yoon Mi Rea, Kim Ki Duk
To akurat kwestia gustu, a o takowej podobno się nie dyskutuje.

Wynajem
Bardzo podoba mi się system, gdzie mogę wynająć mieszkanie na dwa lata bez konieczności ponoszenia miesięcznego czynszu na rzecz właściciela. To wielka oszczędność finansowa. Więcej we wpisie "Przeprowadzka".

Podatki
Jednolity podatek dochodowy 15% dla obcokrajowców. Tłumaczenie jest chyba zbędne.

Jesień
Słoneczna i niezwykle kolorowa – od niesamowitych barw liści po błękitne niebo. Prawdziwie czarujący okres. Nie ma mnie wtedy praktycznie w domu.


Lubię Koreę. Wydaje mi się, że mieszkanie poza tym krajem byłoby dla mnie już bardzo trudne. Do zbyt wielu rzeczy się przyzwyczaiłam, zbyt wiele trudu włożyłam w to, żeby się tutaj zaaklimatyzować. Z punktu widzenia prawie jedenastu lat ciężko mi jednak o Korei pisać ciągle w tonie zauroczenia. Byłoby to dla mnie nienaturalne, fałszywe. Z młodzieńczą kontestacją opisywałam swoje koreańskie doświadczenia przez pierwsze 2-3 lata mojego tutaj pobytu (odsyłam do mojej książki „WKorei”, gdzie opisuję lata 2003-2007!), ale teraz jestem w zupełnie innym miejscu swojego życia i stąd mój blog ma trochę inny oddźwięk. To tak samo jak z miłością. Ta też przecież przechodzi przez różne stadia rozwoju – od egzaltacji, przez stopniowe wyważenie, aż po przyzwyczajenie i w niej spokój. Dla mnie mieszkanie w Korei to jest już rzecz najzwyklejsza pod słońcem. Tutaj jest mój dom. I z takiej perspektywy do Was piszę.


A oto moje małe radości :]


Zdrowie



Koreańczycy dbają o swoją tężyznę. Zdrowie jest jednym z ważniejszych tematów rozmów, wiadomości telewizyjnych i artykułów. Jest to zagadnienie stale obecne w świadomości koreańskiego społeczeństwa, czasem aż do przesady – zdarzyło się, że w całym Seulu nie można było dostać słoniny po tym, jak w dzienniku telewizyjnym ogłoszono jej cudotwórczy wpływ na skórę (kolagen!). O tak, kwestie piękna i zdrowia często są tutaj ze sobą utożsamiane.

Dzięki uprawianiu sportu, masowym wspinaniu się na góry, chodzeniu na saunę, zdrowemu odżywianiu oraz wzmacniaczom z zakresu medycyny chińskiej (tzw. „hanyak”/한약) Koreańczycy wyrabiają sobie nadwyżkę zdrowotnych punktów, które odhaczają podczas pijackich kolacji oraz wydają na stres związany z nieludzkimi godzinami i sposobem pracy. W ogólnym bilansie prawdopodobnie wychodzą na swoje – według statystyk ONZ z 2010 roku średnia długość życia Koreańczyków to 80 lat (mężczyźni: 76,48 i kobiety: 83,25).
  


Typowa porcja hanyaku – wywaru z ziół, kory drzew,
suszonych insektów (np. cykad), cebuli, czerwonego żeńszenia, a czasem nawet w całości gotowanej kozy lub kota. Hanyak przygotowywany jest zazwyczaj przez ośrodki medycyny chińskiej tzw. haneuiwon/한의원 po uprzednim zdiagnozowaniu problemu zdrowotnego. W haneuiwonie również aplikuje się akupunkturę oraz bardziej tradycyjne formy rehabilitacji jak na przykład pobudzanie prądem, nagrzewanie lampami itd.
<Źródło>

Szafka ze składnikami chińskiej medycyny w ośrodku medycyny orientalnej – haneuiwon/한의원.
<Źródło>

 W Korei koncepcja zwolnienia chorobowego praktycznie nie istnieje. Przez ostatnich 9 lat pracy zawodowej nie spotkałam żadnej osoby, która nie przyszłaby do pracy z powodu „jakiegoś tam” przeziębienia. W przypadkach ekstremalnych, kiedy już trzeba prawie wynosić delikwenta nogami do przodu, pracownicy wykorzystują swój zwykły płatny urlop, żeby dojść do siebie. W międzyczasie jednak gorączkujące, zakatarzone i kaszlące osoby chodzą do pracy zarażając tych o słabszym systemie odpornościowym, po czym wszyscy kolektywnie sobie chorują. Niektórzy mają odrobinę więcej poważania dla swoich kolegów i zakładają ochronne maseczki, które chyba jednak w ostatecznym rozrachunku też nie za wiele pomagają. Gdy przeziębienie nie przechodzi wychodzi się na chwilę do lekarza, który najczęściej aplikuje zastrzyk (nie mam pojęcia, jaka jest jego zawartość, ale poprawa jest niemalże natychmiastowa) oraz wypisuje receptę. Są tacy Koreańczycy, którzy leków na przeziębienie nie uznają – podczas 10-letniej znajomości z PWY nigdy nie widziałam, żeby przyjmował on jakiekolwiek pigułki z wyjątkiem witaminy C połykanej z niejaką irytacją za moim nagabywaniem.

Oprócz prewencyjnych szczepionek Koreańczycy mają wiele wypróbowanych sposobów na zwalczanie sezonowych choróbsk. W przypadku osłabienia organizmu w zwykłym sklepie spożywczym można kupić podgrzaną wodę miodową (꿀물) lub ssanghwacha (쌍화차), gorzkawy wywar z ziół, który ma za zadanie ustabilizować podupadłe zasoby życiowego wigoru („ssang” oznacza energię yin i yang, „hwa” harmonię). Wiele osób z tego samego powodu regularnie zażywa produkty z czerwonego żeńszenia (hongsam/홍삼): esencje, wywary, herbatki, cukierki, żelki, pigułki z koncentratem, zwykłe tabletki i wiele innych (o Festiwalu Żeńszenia i samym żeńszeniu więcej tutaj). Moim ulubionym wzmacniającym napojem jest zdecydowanie sibjeon daebocha (십전 대보차), gorący wywar z dziesięciu różnych składników – bliżej mi nieznanych ziół medycyny orientalnej – z dodatkiem orzechów włoskich i wysuszonych owoców jujuby. Napój dobry jest podobno na stan chronicznego zmęczenia lub właśnie w przypadku przeziębień.

Sibjeon daebocha (십전 대보차) w jednej z moich ulubionych herbaciarni na rynku Namdemun.



Korzeń żeńszenia

 Warto też wspomnieć o „herbatkach marmoladkach” i ich dwóch najważniejszych przedstawicielach: yujacha (유자차), napoju z cytronu/cedratu (przez długi czas święcie wierzyłam, że to pigwa!), oraz saenggangcha (생강차), czyli napoju z imbiru. Herbaty tego rodzaju kupuje się w słoikach, bardzo często z dodatkiem miodu, a ich konsystencja przypomina tę marmolady – wystarczy zalać gorącą wodą kilka łyżek rozrzedzonego dżemu z kawałkami cytronu lub imbiru i voilà. Trunek z cytronu posiada dużo witaminy C, a imbir znany jest ze swojego korzystnego wpływu na procesy trawienne i układ krążenia.


Zalana marmoladka z cytronu/cedratu 
tzw. yujacha/유자차.



Słoik marmolady z imbiru (tzw. saenggangcha/생강차), 
z którego przyrządza się gorący napój. 
Na zdjęciu wersja z miodem.


Rynek medycyny orientalnej.

Powyższe przykłady to jedynie niewielki fragment koreańskiej kultury zdrowia. Na co dzień Koreańczycy rozróżniają też pokarm bardziej odpowiadający danej płci (mnóstwo przykładów poprawiających męską staminę takich jak sfermentowana płaszczka lub węgorz), wiekowi, ale też i w zależności od poziomu „wewnętrznego ciepła” człowieka. Starsze pokolenie, w tym i moja teściowa, zbiera zioła w górach (np. odmianę bylicy ssuk/) lub pije wodę zbieraną z naciętych drzew. W Seulu jest kilka dużych rynków dedykowanych wyłącznie medycynie orientalnej (np. w okolicach Jaegi-dong), gdzie można kupić specyfiki na wszelkie możliwe dolegliwości. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Zamiast tego dla pamięci szybka powtórka z Jana Kochanowskiego z życzeniami Zdrowia ode mnie.


„Na zdrowie”

Ślachetne zdrowie
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie
Ani lepszego,
Ani droższego;
Bo dobre kamienie,
Także wiek młody
I dar urody,
Mieśca wysokie,
Władze szerokie,
Dobre są, ale -
Gdy zdrowie cale.
Gdzie nie masz siły,
I świat niemiły.
Klinocie drogi,
Mój dom ubogi
Oddany tobie
Ulubuj sobie!



Książka Roku 2012


Początek roku to z reguły czas podsumowań i konkursów. Tym razem portal granice.pl organizuje konkurs "Najlepsza książka roku 2012". Książka mojego autorstwa pt. "W Korei. Zbiór esejów 2003-2007" bierze udział w kategorii "Podróże literackie". Głosować można online do 30 stycznia (sprawa jest bardzo prosta), a do wygrania są "cenne nagrody". 

BARDZO proszę Czytelników i nie tylko o głosy na "W Korei". Dobre miejsce na pewno pozwoli dalej wypromować książkę.


GŁOSOWAĆ MOŻNA "TUTAJ". 


Z góry dziękuję za pomoc.



Wizyta u fryzjera


Nie za bardzo wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Bez okularów niewielę widzę; mam nawet wrażenie, że mniej rozumiem. Fakt, że poczułam lekkie ukłucie niepokoju, kiedy wśród rozmazanych plam zidentyfikowałam jedną o wiele bielszą i to wokół mojej głowy, ale doszłam do wniosku, że w tym momencie i tak jest już za późno na piski protestu. Niech się dzieje, co chce – do zmian należy podchodzić z odwagą i pełną determinacją. Moja rezolutność spuchła jak przedziurawiony balon, kiedy założyłam okulary. Moje włosy były zupełnie białe.

Ja w odsłonie wiedźmińskiej 
po jednej z niefortunnych 
wizyt u fryzjera.

Obcokrajowcy mogliby pisać książki na temat koszmarów przeżytych za sprawą koreańskich fryzjerów. Nasze włosy zupełnie inaczej się układają i w odmienny sposób reagują na farby w porównaniu do twardych, mocnych włosów Koreańczyków. Do tego dochodzi kwestia stylu – tutaj szczególnie cierpią cudzoziemcy płci brzydkiej, bo jedną z bardziej powszechnych fryzur Koreańczyków jest przysłowiowy już grzybek. A grzybek - i mówię tutaj o tym tradycyjnym dwuwarstwowym, a nie jego wychuchanej odmianie obserwowanej u K-Popowych pacholąt - nikomu chyba nie schlebia.

PWY pocieszał mnie, jak mógł. Niestety pola do popisu w tym zakresie za wiele nie było więc w końcu wymamrotał, że „mu się podoba, bo... wyglądam tanio” („You look cheap. I like it”). No cóż, przynajmniej mnie rozśmieszył. Moje włosy nie tylko miały kuriozalny kolor, ale na domiar złego były też w tragicznym stanie. Jak się okazało mój oprawca przed nakładaniem farby zastosował wybielacz – tak postępuje się, gdy Koreańczyk chce zafarbować włosy na blond. Włosy na mojej głowie po prostu obumarły; pod prysznicem miałam wrażenie, że myję jakieś gumowe strąki. Po jakimś czasie poszłam do kolejnego fryzjera, tym razem na Kangnam (bogata dzielnica Seulu), gdzie za piękny kolor, odżywki i super ścięcie zapłaciłam... 400USD. Nogi się pode mną ugięły po raz drugi.

Myślałam, że nic gorszego niż wygląd Wiedźmina spotkać mnie już nie może. A jednak. Od czasu mojego ostatniego pobytu w Polsce w maju 2012 roku wyhodowałam już na tyle poważne odrosty, że musiałam udać się do fryzjera. Tym razem jednak poprosiłam o coś łatwiejszego, a mianowicie o zafarbowanie całych włosów na kolor bardziej przypominający mój naturalny, czyli generalnie ciemniejszy blond. Sprawa wydawała mi się prosta. Przed oddaniem się w ręce fryzjera (tym razem zaopatrzyłam się już przezornie w soczewki) objaśniłam mu moje wszystkie wołające o pomstę do nieba doświadczenia łącznie z pokolorowanymi na pomarańczowo odrostami, które to doświadczenie, a jakże, również było moim udziałem. Fryzjer zaśmiał się tylko pogardliwie i stwierdził, że moje perturbacje musiały być owocem pracy osób wybitnie niekompetentnych. Mam się niczym nie przejmować.

Efekt jego kompetencji? Odrosty w kolorze blond i reszta włosów w kolorze zielonkawym (fryzjer jowialnie określił wynik swoich działań jako „khaki brown”). Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że pracownicy zakładu byli zachwyceni rezultatem. „Na włosach obcokrajowców wszystko wychodzi!!!”. PWY na mój widok zaniemówił. Tym razem nie miał nic do powiedzenia.

Płyńcie łzy moje.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...