Do Malezji po raz pierwszy zawitałam podczas mojej
podróży solo po Azji w 2004 roku. Z powodu napiętego harmonogramu udało mi się odwiedzić
jedynie Kuala Lumpur oraz wyspę
Tioman, na którą dostałam się autobusem i łódką z Singapuru. Malezja wywarła na mnie już wtedy bardzo dobre wrażenie mimo licznych zaczepek ze strony meżczyzn (typowe w krajach muzułmańskich jeżeli kobieta podróżuje sama). Wydawała mi
się krajem bogatszym (ale też i droższym) na tle innych krajów Azji Południowo-Wschodniej,
z bardzo różnorodną populacją (np. skąpo odziani transwestyci obok kobiet w
czarnych, wszystko zasłaniających burkach), o bardzo ciekawej architekturze (pozostałość
kolonialnego wpływu Portugalii, Holandii i Wielkiej Brytanii wymieszana z
nowoczesnymi budynkami) i niesamowitą przyrodą – do dzisiaj pamiętam ogromnego,
starego warana z niebieskim językiem, wielkie żółwie pływające w turkusie
przybrzeżnych wód, czy ciekawskie małpki zerkające zza gałęzi lasów deszczowych.
Pamiętam też trudności w kupnie orzeźwiającego wieczór piwa (alkohol zakazany
jest dla muzułmanów, czyli ok. 58% społeczeństwa) i niedowierzanie na widok muzułmańskich
kobiet taplających się w morzu w zestawach snorkellingowych nałożonych na... odkrywające
jedynie oczy szaty.
Od tego czasu odwiedziłam Malezję kilka razy i za każdym razem powracałam z tego kraju z bardzo dobrymi wspomnieniami. Spodobało mi się tam do tego stopnia, że w 2007 roku wybrałam się w podróż poślubną na KotaKinabalu (Borneo), a tydzień temu spędziłam swoje wakacje na Langkawi. To były jedne z najpiękniejszych podróży w moim życiu – nie ma jak wypoczynek na łonie tak wspaniałej natury.
Od tego czasu odwiedziłam Malezję kilka razy i za każdym razem powracałam z tego kraju z bardzo dobrymi wspomnieniami. Spodobało mi się tam do tego stopnia, że w 2007 roku wybrałam się w podróż poślubną na KotaKinabalu (Borneo), a tydzień temu spędziłam swoje wakacje na Langkawi. To były jedne z najpiękniejszych podróży w moim życiu – nie ma jak wypoczynek na łonie tak wspaniałej natury.
Mówiąc z pozycji osoby, która zna Malezję jedynie na podstawie krótkotrwałych odwiedzin, wydaje mi się też, że Malezyjczycy to raczej wyluzowany naród. W przeciwieństwie do Koreańczyków wśród ludzi nie czuć pośpiechu, jakiegoś wewnętrznego przymusu, żeby szybko gdzieś dojść, czy coś zrobić; wszystko toczy się tutaj swoim własnym, naturalnym rytmem podporządkowanym sile wyższej. Takie podjeście nie jest jednak równoznaczne z lenistwem, czy nieróbstwem. Ani razu nie zdarzyło mi się, żeby coś było źle lub nie na czas zorganizowane. Wręcz przeciwnie – odniosłam wrażenie, że Malezyjczycy poważnie podchodzą do swoich obowiązków; co więcej wkładają w pracę część swojego serca. Malezyjczycy ujęli mnie również swoją uprzejmością i wielkim, połyskującym uśmiechem.
Tak, jak
za każdym razem powrót z zielonych krajobrazów do betonu Korei był bardzo
trudny. Nawet kimchi smakowało trochę ostrzej niż zwykle. Dobrze było jednak wejść
w progi własnego domu, wykąpać się w znajomej łazience i przez cały dzień
głaskać stęsknionego i spragnionego miłości kota.
2013.08.03-13_Langkawi and Rebak Island (Malaysia) |
Jak tak piszesz o tych podróżach, to aż się chce spakować walizkę i wyjechać gdzieś na "spontana" :). Śliczne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńWOW! Zazdroszczę takiej wyprawy :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne widoki! I tak ciepło piszesz o Malezyjczykach, że tak jak Luśka mam chęć złapać za plecak i jechać...
OdpowiedzUsuńEch... marzenie. :)
Zazdroszczę :-)
OdpowiedzUsuń