Koreańczycy na moim nazwisku łamią
sobie język. Widziałam i słyszałam już wiele interesujących wariacji na temat „Sawińska”:
ci z większym talentem osiągają poziom „sałinski”; ci, którzy w ogóle nie mają
pojęcia o językach obcych lub innych kulturach kończą wariacją często dla mnie
nie do rozszyfrowania. Zdarzyło się, że na jakiejś konferencji moja plakietka
identyfikacyjna przybrała formę „Sakiwnaka”. Nie mogłam siebie przez moment odnaleźć,
bo myślałam, że chodzi o Japonkę.
W koreańskiej rzeczywistości występuję
pod przyjaznym uchu, wszystko określającym przydomkiem „Anna” (Koreańczycy
przedstawiają mnie obcokrajowcom) lub „Anna 과장”
(„kwajang”, czyli menedżer) (Koreańczycy przedstawiają mnie innym Koreańczykom).
Mimo że jest to jedno z bardziej popularnych imion i tak każdy wie, o kogo
chodzi więc zbytnio nie wadzi mi to. Wyobrażam sobie, że jestem takim „capo di tutti
capi", tym
jedynym “Corleone”, o którym każdy wie tyle, ile potrzeba.
W sumie mogłabym nazywać się
Anna Park – prosto, dla wszystkich zrozumiale i nawet zmieściłabym się w
koreańskich trzysylabowych rubryczkach formularzy. Niestety po koreańsku „Park
Anna” czyta się dosłownie „pak anna”, a „pak” to tak samo jak angielskie „fuck”,
bo Koreańczycy zamiast „f” wymawiają „p”. Wychodzi z tego raczej mało korzystna
mieszanka. Obstaję przy „Corleone”.
Dobór odpowiedniego imienia to
w Korei sprawa nietuzinkowa. Nawet aliasy w adresach emailowych potrafią powalić
z nóg. W mojej firmie, która sprzedaje platformy wiertnicze, czy największe na
świecie tankowce znalazłam między innymi następujące: „tiger”, „mooninus”, „leader”,
„trueman”, „angel”, czy „princessa”...
Wracając jednak do imion... Rodzice
na długo przed narodzinami dziecka głowią się na dwoma sylabami, które swoim
znaczeniem mogą zaważyć na całej przyszłości pociechy. Radzą się więc rodziny,
radzą się przyjaciół i współpracowników, a po przyjściu dziecka na świat czym
prędzej udają się do namiotowego wróżbity lub innego rodzaju medium, którzy
rekomendują zlepek sylab odpowiednich dla układu gwiazd podczas narodzin („saju”
to wiara, że godzina i data urodzin determinuje przeznaczenie człowieka).
Wszystko dla życiowego sukcesu potomka.
Zdarza się niestety tak, że
pomyślność omija bardziej dorosłe już dziecko szerokim kołem. Rodzic może wtedy
zakomenderować zmianę imienia po to, żeby przechytrzyć mało przychylny los. Z
taką propozycją często wychodzi też sama pociecha zdesperowana swoim położeniem
– zazwyczaj chodzi o znalezienie partnera, którego mimo intensywnych randek w
ciemno usidlić nie sposób. A imię o bardziej znamienitych cnotach lub takie,
które lepiej pasuje do charakteru człowieka może w tym przedsięwzięciu dopomóc.
Do zmiany podchodzi się bardzo poważnie. Często jest to bardzo drobiazgowo
przeprowadzany proces angażujący całą rodzinę tak, żeby zapewnić właściwe
rezultaty.
W ostatnim dziesięcioleciu
imiona zmieniło około 725 000 Koreańczyków. W 2005 roku Sąd Najwyższy uchwalił
ustawę, która w dużym stopniu upraszcza procedurę zmiany imienia. Obecnie
wystarczy jedynie złożyć wniosek podparty racjonalnym uzasadnieniem. Motywacją
mojej koleżanki Kim Seon Mi było to, że w jej firmie pracowało około dziesięciu
dziewczyn o tym samym brzmieniu imienia i nazwiska. Kim Seon Mi figuruje teraz
w moim telefonie jako Kim Min Joo. Min Joo twierdzi, że w końcu czuje się z
samą sobą o niebo lepiej. Za jednym zamachem poddała się też operacji plastycznej
oczu i jest przekonana, że jej zamążpójście to teraz już tylko kwestia roku,
góra dwóch lat.
Ja tam obstaję przy swoim „Corleone”.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz