Manager Yoo, posiadacz tytułu doktora, młody i niezwykle miły mężczyzna, rozmawia ze mną o dzieciach. Przy śniadaniu podczas podróży służbowej kurtuazyjnie zadaję mu pytanie o niedawno narodzonego synka - tuż przede mną wniebogłosy wydziera się jakiś nieukontentowany brzdąc. Pan Yoo z zadowoleniem prezentuje mi telefoniczne ujęcie kolejnego, identycznie wyglądającego niemowlaka. Wyrażam swoją opinię, że ciężko musi mu być z dala od żony i pierwszego dziecka, które przecież zmienia się każdego dnia - na codzień mieszkają oni u teściów.
Manager Yoo kompetentnie tłumaczy mi, że taki układ jest w sumie nie najgorszy. Mężczyzna wszak i tak nie ma żadnych obowiązków przy dziecku, tylko przeszkadzałby. A tak żona i teściowa w spokoju skoncentrować mogą się na opiece nad jego potomkiem. Owszem, słyszał, że to bardzo ciężkie wyzwanie i że w domu panuje wtedy zupełny chaos. Dlatego właśnie zastanawia się, co może zrobić, żeby układ ten jakoś usprawnić - niepokoi się o dobrobyt swojego teścia, któremu całe to zamieszanie może trochę przeszkadzać.
Wątku decyduję się nie kontynuować. Załzawionymi z niewyspania oczami spoglądam za okno na stalowoszare, wzburzone wody portu w Halifax. Wieje dosyć silny, altantycki wiatr - taki, który wdziera się za najgrubsze warstwy ubrania. Popijam gorącą herbatę z miodem i cytryną. O niczym nie myślę.
Czytam Twój blog już od jakiegoś czasu. Bardzo go sobie cenię za takie spokojne, racjonalne spojrzenie na koreańską codzienność. Koreą zainteresowałam się kiedy przypadkowo obejrzałam dramę ich produkcji. Zadziwiło mnie w niej mnóstwo rzeczy. Wiem, że film to nie rzeczywistość, i dlatego szukałam i szukam wiadomości o ich kulturze i zwyczajach. Interesuje mnie coś innego niż można przeczytać w przewodnikach (których w języku polskim nie ma) czyli historia, geografia i atrakcje turystyczne.
OdpowiedzUsuńTo Ten wpis sprowokował mnie do komentarza. Kiedy go przeczytałam to mówiąc potocznie wszystko mi opadło. Właściwie to nie powinnam być zaskoczona, ale jestem. Młody ojciec najbardziej martwi się dobrobytem teścia. Tu nawet słów mi brakuje.
Czy tak jest w każdej rodzinie? Czy zazwyczaj Koreańczyk-ojciec nie interesuje się swoim dzieckiem, tzn. w kontekście, że się nim nie zajmuje?
OdpowiedzUsuńCzy można spytać jak było w przypadku Pani męża?
Przed udzieleniem odpowiedzi należy się pewne wyjaśnienie. W Korei przypisywanie kobietom pewnej roli w większości wypadków nie ma raczej podłoża szowinistycznego, jak to bywa u nas. Żaden mężczyzna nie "zagania kobiety do garów", bo ta "tylko tyle potrafi". Bardzo twardy podział ról między kobietą, a mężczyzną wyryty został konfucjańskim podejściem do porządku, który powinien rządzić relacjami między różnymi "typami" ludźmi (rodzic-dziecko, rządzący-podwładny, mąż-żona, stary-młody). Jest to podejście pedantycznie pragmatyczne i wynikające z naturalnych predyspozycji oraz "karmy", z którą trzeba się po prostu pogodzić. Tak jak w ulu czy mrowisku każdy powinien mieć swoje obowiązki, bo bez tego zapanowałby chaos - nie każdy może być przecież królową.
UsuńTylko kobieta ma możliwość urodzenia dziecka i nakarmienia go własną piersią - to tworzy więź, której mężczyzna nigdy nie dostąpi. Stąd to kobieta powinna zajmować się potomstwem. Mężczyzna, ponieważ jest fizycznie silniejszy i bardziej odporny, powinien troszczyć się o dobrobyt rodziny (czyli "zarabiać" we współczesnej nomenklaturze). Tak rozumiana rola kobiety nie ma jakoś szczególnie pejoratywnego zabarwienia jak to jest u nas (z pogardą: "siedzi w domu i przewija pieluchy") - wręcz przeciwnie: matka jest bardzo ważną figurą, a kobiety bezdzietne nie mają aż takiego poważania, są w jakiś sposób niepełnowartościowe.
Oczywiście problem pojawia się przy współcześnie modnym pojęciu "równości" i "jednakowych szans" dla każdego, niezależnie od płci, pochodzenia, wieku etc. Stoi to w zupełnej opozycji do tego, co głosi konfucjanizm i na tym tle konfucjanizm staje się nagle filozofią ciemnych czasów. Zrozumieć trzeba jednak, że system ten z powodzeniem funkcjonował przez setki lat. Jak długo pożyje "nasza prawda"? - tego nikt nie wie.
Kolejny problem to to, że konfucjański podział ról powoduje dość dużą przepaść w "zasobach władzy" między kobietą, a mężczyzną. Jest to bardzo widoczne szczególnie obecnie, kiedy pieniądz, jego bezwzględna i totalna religia, staje się wyłącznym instrumentem władzy. O nadużycia bardzo łatwo. Sytuacja ta zaburza delikatną równowagę między kobietą i mężczyzną; psuje między nimi szacunek dla swoich obowiązków; wartościuje/przelicza te obowiązki. I w ten sposób rodzi się poczucie niesprawiedliwości.
Trochę się rozpisałam, a tak naprawdę chciałam tylko napisać, że koreańskiego społeczeństwa naprawdę nie można oceniać według swoich własnych kulturowych wzorców. Jako piewcy demokracji, indywidualizmu i bezwzględnej równości mamy tendencję do uważania swoich poglądów za ostateczne. A tak wcale nie jest - nikt nie ma przepisu na to, jak powinno się żyć "właściwie". Kto wie, jak to wszystko będzie wyglądało za kilkaset lat?
Ja i PWY nie mamy dzieci więc jak na razie ciężko mi odpowiedzieć na zadane pytanie. Na pewno PWY również uważa, że dziecko to "sprawa kobiety" (raz jeszcze: trzeba zrozumieć, co kryje się za tym stwierdzeniem). Jednocześnie doskonale zdaje sobie sprawę z mojego podejścia do życia (wiele, wiele dyskusji za nami). Jak zawsze będziemy musieli spotkać się gdzieś po drodze. Na to przecież zgodziliśmy się wstępując w związek małżeński.:)
Pozdrawiam.
Brawo Aniu za komentarz.
OdpowiedzUsuńTo jest cos co tak bardzo trudno jest zrozumiec wielu z nas - Europejczykow, ale tez Amerykanow, ktorzy w sumie podobnie jak my - Europejczycy uwazaja, ze zachodnia kultura czy demokracja to szczyt szczescia w wszyscy zachowujacy sie inaczej... czesto traktowani sa jak dzikusy...
I nie dotyczy to tylko zwyklych, przecietnych ludzi, ale tez przedstawicieli naszych krajow... tzw "dyplomatow" :/ :(
vis,
Gdyby w zdaniach napisanych przez Konfucjusza zamienić słowo "kobieta" na "żółty" a słowo "mężczyzna" na "biały" - byłby to rasizm nie do zaakceptowania.
OdpowiedzUsuńNiestety niezależnie od rasy i narodowości mężczyźni nadal akceptują "rasizm płci" czyli mizoginizm - ponieważ jest to wypracowany przez nich system (tu: konfucjański) utrzymywania pełni władzy w rękach mężczyzn przy jednoczesnym przerzucaniu pełni odpowiedzialności na barki kobiet. Nie ma znaczenia czy jest wyrażany ordynarnie w inwektywach "wszystkie baby do garów" czy poprzez utrzymywany w danym kraju system w którym "od wieków" funkcjonuje społeczeństwo. To ta sama dyskryminacja.
To, że kobiety mogą rodzić dzieci nie oznacza, że są tylko od rodzenia dzieci.
To, że mężczyźni nie mogą rodzić dzieci nie oznacza, że nadają się jedynie na reproduktorów i kompletnie nie nadają się na ojców, bo nawet pieluchy nie potrafią zmienić. Potrafią. Ale nie chcą. I ten brak obowiązków umożliwia im "kultura" i "tradycja" przekazywana świadomie przez ich ojców i dziadków.
Systemy budujące hierarchię społeczną na podstawie wartościowania ludzi w oparciu o biologiczne cechy - a nie o wartości przez ludzi wypracowane - tak naprawdę szkodzą wszystkim:
"Urodziłaś się kobietą? Trudno. Mężczyźni są lepsi... bo są mężczyznami."
"Urodziłeś się żółty? Trudno. Biali są lepsi... bo są biali."
Nie idealizuję demokracji. Ale obecnie to jedyny system jaki znamy, w którym ludzie zdają sobie sprawę, że wszyscy - niezależnie od płci, rasy, pochodzenia, wieku, etc. - mamy mieć równe prawa i obowiązki oraz że hierarchia powinna wynikać z wypracowywanych przez daną jednostkę wartości, a nie tych z którymi ktoś się po prostu urodził - koloru skóry, płci, oczu, włosów, etc. ; ]