Niekiedy żeby przeskoczyć samego siebie potrzebna jest pomoc mentora. W
dzieciństwie rolę tę naturalnie odgrywają rodzice. Najpierw uczą nas jak
chodzić, a potem jak zawiązywać sobie sznurówki. Z czasem dochodzą bardziej
wyrafinowane lekcje jak wspólne rysowanie komiksów o ruchu robaczkowym jelita,
czy nauka gry w szachy. Rodzice, posługując się swoim własnym doświadczeniem,
formują fundament naszej osobowości, na podstawie której budujemy całe swoje
życie cegła po cegle.
Szachy. Wycinek z gazety z roku 1990. |
W miarę dorastania coraz większy wpływ mają na nas osoby trzecie. Może to
być pani od polskiego, która zaraża miłością do języka ojczystego. Moja,
Elżbieta Łukiewicz, miała kasztanowe, kręcone pukle (piękne!) i po lekturze
„Sachem” kazała mi napisać opowiadanie na temat tego, jak musiał się czuć
indiański wódz tańczący w cyrku dla utrzymania się przy życiu. Nigdy nie
zapomnę jej komentarza: „napisałaś lepiej niż zrobiłby to Sienkiewicz”. Albo
tego, jak zaczęła obściskiwać mnie po zdobyciu trzeciego miejsca w regionalnym
konkursie języka polskiego. Siedziałam zdewastowana „porażką”, a ona
uświadomiła mi, że wygrywanie wcale nie musi być najważniejsze. Do liceum
dostałam się przecież bez egzaminów. W podzięce przytaszczyłam jej kaktusa w
ogromnej donicy, którego wypatrzyłam na tyłach jedynej w mieście kwiaciarni. Sukulent
był tak ciężki, że musiałam przesuwać go metr po metrze po ulicy powodując przy
tym okropny hałas, wzniecając tabuny kurzu i wzbudzając żywe zainteresowanie
ciekawskich sąsiadów. Moja pani od polskiego na zachwyconą nie wyglądała.
Fragment mojego opowiadania SF pt. "Pojedynek mentalny", dzięki któremu zdobyłam 3 miejsce na wojewódzkim konkursie literackim dla młodzieży. Druk popełniony został drukarką igłową. |
Są też zupełne inne panie od polskiego. Na przykład taka, której
nieprzewidywalna surowość powoduje, że podczas przepytki z roli przyrody w
dobie romantyzmu jedyną rzeczą jaką można odpowiedzieć to, że „przyroda w
okresie romantyzmu odgrywała bardzo ważną rolę”. I tak pięć razy pod rząd. A pierwsza
i ostatnia pała w życiu wywołuje na tyle poważną traumę, że człowiek decyduje
się na profil matematyczno-fizyczny byle tylko uniknąć z taką panią od
polskiego dalszych kontaktów. Marzenie o dziennikarstwie pęka wtedy jak mydlana
bańka. Mentorowaniem tego nazwać nie można, ale to równie ważna cegłówka w
konstrukcji mojego życia. Swoją drogą ta akurat pani od polskiego ląduje dużo
później na żółtych papierach.
Jeden z dwóch moich "artykułów" opublikowanych w "Świecie Młodych". Miałam lat 13. |
„Matfiz” niczego sobie, dużo chłopców, ale czegoś jednak brakuje. Jakiś
wewnętrzny ogień każe szukać nowych bodźców. Być może chodzi o powrót na
wcześniej wyznaczony kurs. Konkurs o Stypendium Szkół Zjednoczonego Świata
wygrywa córka senatora, która z powodu wypadku narciarskiego w Alpach i
złamanej nogi nie uczestniczy nawet we wszystkich jego etapach. Nie mam
zielonego pojęcia, co to jest stok narciarski, ale za to daję swój pierwszy
wywiad radiowy. Jestem wniebowzięta. Po jakimś czasie w domu dzwoni telefon.
Ogromny, czerwony, którego nie idzie utrzymać w ręce – to jeden z
dwóch modeli, jakie można dostać w mieście. Pani ma bardzo ciepły głos. Mówi,
że przykro jej, że wyszło jak wyszło, ale za to ma dla mnie propozycję.
Organizuje mi wyjazd na kurs językowy do Plymouth oraz przenosiny do nowego
liceum w Gdynii. Do Anglii jadę autokarem, bo nie stać nas na samolot. To mój
pierwszy wyjazd za granicę. Autobus rozkracza się w szczerym polu gdzieś w
Holandii. Do Plymouth dojeżdżam dzień później, zamartwiając moim niepewnym
losem rodziców – pamiętajmy, że to jeszcze rzeczywistość bez telefonów
komórkowych. Pod koniec sierpnia przeprowadzam się do internatu w Gdynii. Pani
o ciepłym głosie przesuwa przekładnię przekierowując algorytm mojego życia na
zupełnie nowy tor.
Czasem jest też tak, że trzeba stawić czoła okresom mentorskiej posuchy.
Ludzie, którzy inspirują nie zawsze mają czas, nie zawsze odwzajemniają uczucie
zauroczenia. Nie zawsze mamy też wystarczająco szczęścia, żeby kogoś właściwego
spotkać. Czasem jest też tak, że na naszej drodze stają z pozoru zwykli ludzie,
którzy - jak się okazuje w ostatecznym rozrachunku - inspirują do działania w sposób pośredni. Na
studiach marzy mi się mieszkanie we Francji. Uwielbiam język i moją panią od
francuskiego. Wyjeżdżam na stypendium Erasmusa i szybko orientuję się, że
zupełnie do tego środowiska nie pasuję. Spotykam za to Sue Young, pierwszą w
moim życiu Koreankę. Razem mieszkamy, chodzimy do szkoły, opowiadamy sobie o
swoich domach, śmiejemy się ze zdjęcia ślubnego koleżanki Sue – to romantyczny
portret pary: ona obejmuje ręką stojącego za nią wybrańca, a spod jej pachy „a kuku”
robi wielki krzak niezgolonych kłaczków. Płaczemy ze śmiechu. Razem oglądamy
też mniej wesołe obrazki, w szczególności stojące w ogniu Twin Towers. Na
pożegnanie Sue obiecuje mi rice cooker, jak tylko kiedyś przylecę do Seulu.
Oboje śmiejemy się z dobrego kawału. Wracam do Polski. Lata upływają i
nareszcie kończę pracę magisterską. W przerwach przeglądam oferty pracy. Przez
przypadek wchodzę na stronę Samsung Electronics i znajduję tam informację na
temat stypendium. Uśmiecham się pod nosem i aplikuję. Sue sprawdza, czy na
koniec prezentacji poprawnie r y s u j ę
koreańskie słowo „kamsahamnida” („dziękuję”). Przechodzę z jednego etapu do
drugiego, aż pewnego dnia dostaję telefon od kolejnej kobiety, która swoją
decyzją rewolucjonizuje moje życie. Gosia dzwoni do mnie i pyta, czy jestem
gotowa na przynajmniej czteroletni wyjazd do Korei. Pamiętam, że również ma
bardzo ciepły głos. Pakuję manatki, a już na miejscu w Seulu Sue kupuje mi
obiecany rice cooker.
W Korei rozpoczyna się epoka mentorów płci męskiej. Pierwszym z nich jest
PWY. Wchodzę do sali wykładowej, spoglądam na niego i wiem, że od teraz całe
moje życie będzie wyglądało już zupełnie inaczej. Od tego spojrzenia nie ma powrotu.
Spotykam swoją prawdziwą miłość. PWY tłumaczy mi Koreę, siebie. Przez lata
docieramy się i uczymy się od siebie. Nie zawsze jest to łatwa i przyjemna nauka.
Mimo że rdzeń naszej osobowości oparty jest na identycznym fundamencie,
poszczególne cegłówki naszego dotychczasowego życia nie mają wiele wspólnego. PWY
pomaga mi przebrnąć przez pierwsze lata pracy w surowym środowisku największego
koreańskiego jaebola. Studzi
zalewającą mnie od czasu do czasu krew czyniąc ze mnie tym samym lepszego
człowieka. Dzięki niemu zaczynam odzyskiwać wiarę w siebie, po raz pierwszy
doświadczam uczucia, że wiem, kim jestem. Odkrywam, że jest mi dobrze ze samą
sobą.
Przenoszę się do nowej firmy. Tym razem jest to jedna z największych stoczni
na świecie. Pociaga mnie technologia, wielkie projekty i praca typu B2B.
Zatrudnia mnie tam Shin. Kilka lat wcześniej, w 2001 roku Shin ledwo co uchodzi
z życiem w katastrofie firmowego helikoptera. Ginie
wtedy 8 osób. Shin to mentor z prawdziwego zdarzenia. Zabiera mnie wszędzie
ze sobą, każe pracować nad niebanalnymi projektami, cierpliwie tłumaczy i
przekonuje, dzieli się swoimi zawikłanymi filozofiami życiowymi, wypycha na
negocjacje z kanadyjskim rządem, sam zatrzaskując się w hotelowym pokoju z
powodu nagłej choroby (czyt. biegunki), ale też i słodko pochrapuje, gdy zdaję
mu relację ze spotkania. Shin ma wizję, myśli niestandardowo, posuwa do przodu
rzeczy pozornie nieruszalne. Swoją osobowością obraca w popiół najsolidniejsze mury.
Momentalnie dostrzega to, co istotne i wszystko pamięta. Shin wierzy, że każdy,
kogo spotyka, odgrywa w jego życiu jakąś rolę. Dzielę z nim tę wiarę. W firmie
zostaję praktycznie tylko z jego powodu.
Helikopter naszej firmy spadł do morza w 2001 roku. Zginęło wtedy 8 osób. |
Shin kupuje mi tego rodzaju książki i każe czytać. |
W Korei mieszkam już od prawie jedenastu lat. Piszę bloga, wydaję książkę,
a nawet z powodu potyczek na linii Północ – Południe udaje mi się zasmakować
pracy reportera. Spotykam dziennikarzy prasowych, telewizyjnych i radiowych, udzielam
kilku wywiadów, występuję nawet (raz) w telewizji. Dzięki łańcuszkowi ludzi,
których spotykam na swojej drodze powracam na chwilę do marzeń z dzieciństwa.
Realizuję je bardzo pokrętną drogą, ale chyba najlepszą z możliwych. Korea ratuje
mnie na wielu frontach.
Mentor nie musi być mistrzem, czy nauczycielem, jak nakazuje definicja. To
taka osoba, którą się pamięta do końca swoich dni. To osoba, która w jakiś
sposób zmienia bieg naszego życia. Może to być działanie świadome, a może to
być po prostu zwykła obecność, której wspomnienie daje o sobie znać w
późniejszym etapie życia, podczas podejmowania jakiejś ważnej decyzji. Na
spotykane osoby trzeba się otworzyć, trzeba nauczyć się odczytywać i
wykorzystywać subtelne znaki. Też po to, żeby później wiedzieć, jak samemu
takim mentorem zostać.
Świetny wpis! Bardzo lubię Pani bloga. Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńTen wpis wpasowuje się świetnie w moją obecną sytuację. Ładnie napisałaś o takim właśnie "zauroczeniu" drugim człowiekiem w poszukiwaniu autorytetu, inspiracji, wzoru. To są ludzie wyjątkowi, spotyka się ich pewnie kilka razy w życiu, ale tak jak mówisz - nie zawsze ta fascynacja jest w stu procentach odwzajemniona i chyba trudno coś na to poradzić. Jestem tegoroczną maturzystką, za dwa tygodnie oficjalnie kończę szkołę i tym samym urwie mi się kontakt z pewną bardzo wyjątkową osobą, moją nauczycielką. Chciałabym, żeby to trwało dalej i przerodziło się w bliską relację mistrz-uczeń, ale nic na to nie wskazuje - więc może tak jak mówisz, ma to być inspiracja, która zostanie we mnie i będzie dodawać mi kopa we wspomnieniach. Mimo wszystko, szkoda. Chyba niewiele mogę ze swojej strony zrobić, jestem tylko 19-letnim dzieciakiem zapatrzonym fanatycznie w niesamowitą Kobietę: ona mogłaby dużo więcej, ale może nie tak ma być. Trudno - cieszę się, że chociaż mogłam ją poznać i sporo to w moim życiu zmieniło.
OdpowiedzUsuńOd dawna czytam Twojego bloga (trafiłam tutaj poprzez książkę) i nie odzywałam się do tej pory, ale muszę koniecznie napisać, że wydajesz się być bardzo ciepłą i sympatyczną osobą o charakterze nieco zbliżonym do mojego, dlatego chyba dobrze Cię rozumiem :) Trzymam kciuki za dalsze sukcesy dziennikarsko-literackie, życzę wydania kolejnej książki i w ogóle wszystkiego dobrego. Wiedz, że masz sporo nie ujawniających się anonimowych czytelników, dla których też jesteś pewną inspiracją. Pozdrawiam ciepło :)
Natalia
Dziękuję :) Również pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
UsuńSpotkałam w moim życiu dwóch mentorów. Zawsze doceniam ich wkład w budowanie mojej lepszej osobowości. Czekam niecierpliwie na następne takie osoby.
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękny tekst, zmotywowała mnie Pani do samodoskonalenia się. Chciałabym kiedyś stać się wzorem dla kogoś, muszę więc zapracować na to.
Pozdrawiam. Pati.
Zgadzam się z przedpiszcami - pięknie piszesz o mentorach. Tylko pytanie - czy teraz ty jesteś już mentorem dla kogoś innego? Prowadzisz kogoś "za rękę", by się nie zgubił?
OdpowiedzUsuńBardzo uniwersalny wpis, nie musi być o Korei, ale tak czy siak o niej jest. To ten element, który tak bardzo polubiłam w twojej książce - wbrew pozorom to taki sam świat jaki znamy my, może się czymś różni, ale ma wiele wspólnych pierwiastków.
Czytam ten wpis jeszcze raz i cieszę się, że masz dobre, fajne życie. :-)
Aga
Wydaje mi się, że czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że możemy kogoś do czegoś zainspirować. To nie muszą być wcale rzeczy wielkie. Stąd warto przywiązywać uwagę do detali i starać się w każdym, nawet nakrótszym momencie, żeby kogos zrozumieć, wysłuchać, pomóc, doradzić. Ja przynajmniej tak próbuję działać bez zastanawiania się, czy to już mentorstwo, czy zwykła uprzejmość. :) Dziękuję i pozdrawiam. :)
UsuńHmm... teraz przychodzi mi na myśl, że kiedyś jeden z klientów zapytał mnie, czy ja zawsze jestem taka dla wszystkich miła. Powiedziałam, że tak, a przynajmniej się staram, bo to zawsze do mnie wraca albo idzie dalej. Odpowiedział, że musi spróbować. ;)
UsuńTeraz się zastanawiam, czy to było dla niego inspirujące. ;)
Aga
Bardzo ciekawy wpis! Jestem tutaj po raz pierwszy. Przyciągnął moją uwagę ten tutuł wpisu, więc zacząłem czytać. Szczerze mówiąc, nie jestm miłośnikiem czytania blogów, ale jak zacząłem czytać to się pochłonołem. Również mieszkam w Korei i zawsze jestem ciekaw jak inni polacy sobie radzą z tutejszym życiem. Z tego co wywnioskowałem po wpisie, radzisz sobie bardzo dobrze i osiągnełaś sukces (według mojej miarki przynajmniej).
OdpowiedzUsuńWracając do tematu, nie wiem czy kiedykolwiek miałem czy też poznałem typowego mentora. Nikt nie utknął mi w pamięci na tyle, żeby wspominać tą osobę jako owego mentora. W pewnym sensie Ty mogłabyś być insiracją dla mnie! Zaszłaś daleko dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości. Wątpie żeby ta podróż od samego początku byłą łatwą, choć nie znam całej historii.
Wiem, że dla mnie było bardzo ciężko przez pierwsze 3 lata. Byłem zagubiony. Czas i cierpliwość jednak sprawiły, że się odnalazłem i zacząłem żyć pełnią życia. Ciągle jednak poszukuję tego 'czegoś' czego nie potrafię zdefiniować. Mowa o pracy/karierze i celu w życiu i pewna wątpliwość czy Korea zaoferuję mi pomoc w odnalezieniu ich? Jak dotąd Korea odmieniła moje życie! Mam tylko nadzieję, że odnajdę swoje miejsce tak jak Ty odnalazłaś swoje.
Pozdrawiam!
Łukasz