Miłość bez róż



Pan Lech Rościszewski nie zawiódł. W grudniu roku 2008 ujął mnie swoimi opowieściami o życiu na Antarktydzie, a teraz – przed spotkaniem autorskim na Targach Książki w Pałacu Kultury i Nauki – pięknymi, bordowymi, oszałamiająco pachnącymi różami. Długie, nie przyozdobione trzy kwiaty, a poczułam się jak królowa. Pan Lech to prawdziwy gentelman, jakich na świecie już niewielu.


Róże od Pana Leszka


Po powrocie do Korei inny już Lech zapytał mnie, czy PWY przywitał żonę czerwonym chodnikiem i kwiatami. Wiadomo – ponad dwa tygodnie rozłąki, debiut literacki, te sprawy...

Było tak. Wylądowałam w poniedziałek po południu. Stęskniona jeszcze w samolocie włączyłam telefon i zadzwoniłam. PWY odebrał i nie dając mi dojść do słowa zakomunikował, że jest na spotkaniu i że oddzwoni. Wpakowałam się więc do autobusu i ruszyłam do domu. Potem przesiadłam się do taksówki, do której bagażnika własnoręcznie musiałam załadować okrutnie ciężką walizę z polskimi skarbami. (Koreańscy taksówkarze nie kwapią się do pomocy, bębniąc ze zniecierpliwienia palcami w kierownicę podczas gdy pasażer samotnie szamoce się z tyłu samochodu.) W domu powitała mnie Nabi, którą przez pół godziny musiałam nosić przewieszoną przez ramię w rewanżu za swoją niczym nieusprawiedliwioną nieobecność. Mruczała tak głośno, że aż kości wibrowały mi w rytm tego mruku. Ogarnęłam siebie i dom tylko przez chwilę zatrzymując wzrok na zeszycie z kotem na okładce. Kot miał zaróżowione policzki i gwiazdki w oczach. Pewnie zostawiła go mieszkająca tutaj podczas mojego wyjazdu koleżanka... Niewiele zastanawiając się wrzuciłam go do szuflady.




PWY wrócił do domu po dziesiątej. Tego dnia przyleciała delegacja z Japonii i nie mógł wyrwać się wcześniej. Leżałam już w łóżku próbując pokonać różnicę czasu. Uściskaliśmy się mocno, w ciszy, bez żadnych zbędnych pisków i łez. Jak bracia, którzy spotykają się po latach rozłąki. Podczas pogaduszek wyszło na jaw, że na firmowej kolacji nie pił tylko po to, żeby wrócić samochodem i żeby rano móc zawieźć mnie na stację metra. (W Korei to oznacza wiele, bo zazwyczaj szklaneczki odmówić nie można, szczególnie jeżeli oferuje ją starsza rangą osoba.) Następnego dnia zapytał, czy widziałam zeszyt, który mi kupił. A kupił, bo kotek był i nawet widniał pod nim napis „Nabi”...

Taki to mój czerwony chodnik i kwiaty Leszku, koreańska miłość bez róż.
Ale może to i dobrze, bo przecież nie ma róży bez kolców...



21 komentarzy :

  1. Takie potraktowanie przez Ciebie owego zeszytu można porównać do wyrzucenia do kosza dopiero co otrzymanego bukietu róż. Musisz się jeszcze sporo nauczyć, jeśli chodzi o koreański sposób okazywania uczuć;)
    Kasia Z.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No najwidoczniej... Dobrze, że wiem, co się za tym wszystkim kryje...

      Usuń
  2. po przeczytaniu tego wpisu od razu zadzwonilam do meza z informacja, ze ma mnie przywitac kwiatami na lotnisku (jako, ze za dwa tygodnie przylatuje na stale) i o dziwo.... powiedzial mi "you don't have to tell me this kind of things":) zobaczymy, zobaczymy:) moze on bardziej jest polski niz ja:) no usmialam sie z tego strasznie - pozdrawiam i do zobaczenia mam nadzieje... a tak a propos... czy Polacy w Korei spotykaja sie razem od czasu do czasu? cos sobie organizujemy?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest grupa na FB "Polacy w Korei", Ambasada RP organizuje spotkania okolicznościowe, jakaś część spotyka się na mszach polskich. Na pewno nie tworzymy jakiejś zwartej grupy...

      Usuń
  3. A ze strony chłopaka: Bardzo trudno jest znaleźć kwiaciarnię w Korei. Nie jest to niemożliwe, ale trzeba się troszkę pomęczyć. Nie to co w Poznaniu miałem. Wychodzisz i za rogiem różyczkę kupujesz.

    tomek D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam absolutnie za złe PWY, że jest, jaki jest. Wręcz przeciwnie - jego specyficzne podejście mnie bardzo wzrusza i zawsze zaskajuje, a zaskakiwana być uwielbiam. To pobudza moją wyobraźnię.

      Poza tym od czasu do czasu PWY kupuje mi żółte frezje, które bardzo lubię (koło naszego domu jest kilka stanowisk przekupek z kwiatami~~). :]

      Usuń
  4. Myślę, że zachowanie PWY jest w jakiś sposób ujmujące. Chyba nawet bardziej od czerwonego chodnika i róż :)

    Trochę abstrahując od tematu, jestem ciekawa: jak to się stało, że wylądowałaś w Korei i zapuściłaś korzonki? Co cię do tego zmotywowało? Sama marzę o podróżach, wyjazdach i wielkim świecie, więc Twoja osoba bardzo mnie inspiruje.
    Pewnie musisz odpowiadać na takie pytania co i rusz, więc zadowolę się jeśli wskażesz mi jakieś posty na blogu, które o tym traktują.

    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nigdy posta o tym nie pisałam tak naprawdę... W 2002 roku otrzymałam Globalne Stypendium Samsunga, które wiązało się z przynajmniej czteroletnim pobytem w Korei. Samsung sponsorował 2 lata studiów i zapewniał dwuletni kontrakt w Głównej Siedzibie firmy. I tak już zostałam...

      Usuń
    2. Wpisuję Globalne Stypendium Samsunga w Google i... pierwsze odnośniki wymieniają Twoje nazwisko. Takie stypendium to nie byle co. Musisz być wybitną osobą!
      Dużo pracy Cię to kosztowało? Wyjazd do obcego kraju to było Twoje marzenie, plan na przyszłość?

      Usuń
  5. Z tą wybitnością to bym nie przesadzała :P. Pierwszy link, który Ci wyskoczył to po prostu biogram do mojej książki.

    Podróże zawsze mnie pociągały, ale jakoś nie miałam konkretnych planów, co do mieszkania za granicą. Korea postawiła mnie jednak przed faktem dokonanym ;). I był to chyba najlepszy traf, jaki zdarzył mi się w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś farciarą :) Nic tylko liczyć, że mnie także się poszczęści. Wielkie dzięki za tego bloga - nawet sobie nie wyobrażasz, jakiego można dostać napędu po krótkiej lekturze. Książka też pewnie ma magiczne właściwości. Jak już ją nabędę, mogę liczyć na autograf? :)

      Usuń
  6. A jak to jest z Koreankami? Chcialyby dostawac kwiaty od swoich facetow czy moze jest to tak nienormalne ze nawet im taka mysl do glowy nie przyjdzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba bardziej zależy od charakteru kobiety niż jej narodowości. Muszą być przecież Koreanki, które uwielbiają kwiaty. Wydaje mi się jednak, że uogólniając Koreanki są o wiele bardziej praktyczne - wolą torebkę, biżuterię, ciuszek lub dobry posiłek. Po ślubie też to inaczej wygląda - liczą się pieniądze na koncie.

      Usuń
    2. dobry posilek lub ciuszek nie wyklucza kwiatow. Tylko pytanie czy uwazaja to za dzwiny wynalazek zachodu czy moze jest to tak samo normalne jak u nas.

      Usuń
    3. Chodziło mi o to, że ten posiłek lub ciuszek sprawią najprawdopodobniej wiecej przyjemności Koreance niż kwiaty. Wręczanie kwiatów to na pewno bardziej zachodni zwyczaj.

      Usuń
    4. Tak wlasnie myslalem. Ale zapytalem jeszcze znajoma Japonke jak to jest i ona mowi ze jej sie podoba ten zwyczaj i chcialaby dostawac kwiaty. Wiec jednak zalezy od osoby.. i na pewno zalezy jak duzo zachodnich filmow sie naogladala dana jednostka bo to chyba glowne zrodlo wiedzy o zachodnich zachowaniach.

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba w wywiadzie z panią wyczytałem że koreańczycy nie są zbyt romantyczni, chodzą na randki w ciemno itd. To skąd taka wielka popularność dram?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Powód jest pewnie taki sam, jak w przypadku ludzi z Zachodu, którzy oglądają podobne produkcje. Bierne uczestniczenie w innym, o wiele wspanialszym żywocie, które zapewnia ucieczkę od szarości dnia codziennego? Łatwość, z jaką dzięki operom mydlanym sami stajemy się jakby "lepsi", bo coś się w "naszym" życiu dzieje? Czysta rozrywka? Opery mydlane rzadko kiedy odzwierciedlają rzeczywistość; na tym właśnie polega ich urok.

      Usuń
  9. To raczej smutne, ale nie spodziewam się niczego lepszego od ciebie.. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Moja mama była by szczęśliwa gdybym kupił jej taki właśnie zeszyt - z kotkiem i napisem MAX,

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...