Ta dzisiejsza młodzież


Istnieje ogromna przepaść mentalna między młodym pokoleniem Koreańczyków, a ludźmi starszymi tj. tymi przed czterdziestką. Po prawie dziewięciu latach spędzonych w Korei, metodą wytrwałych prób i licznych błędów, nauczyłam się dosyć przyzwoicie manewrować po tradycyjnych zaułkach tutejszego świata. Wiem doskonale jak radzić sobie z konserwatywnym, rygorystycznym i patriarchalnym podejściem reprezentowanym przez starsze pokolenie. Nagłe zetknięcie z młodym, dosyć prześmiewczym spojrzeniem na zastany układ wywołuje we mnie uczucie lekkiego zaskoczenia. Czuję jakąś taką niepewność. A przecież jeszcze kilka lat temu to ja właśnie burzyłam się przeciwko i kontestowałam tę zaszczutą rzeczywistość. Być może tak właśnie tworzy się mechanizm reguły zakładającej, że im wyżej w hierarchi tym większy nacisk na jej utrzymanie. Bo ona właśnie przynosi komfortowe poczucie niepodważalności autorytetu bez względu na poziom reprezentowanej przez siebie wiedzy, umiejętności, czy charakteru. W skrócie – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tak czy owak koreańska kultura nie zmieni się z dnia na dzień, czego dowód otrzymałam podczas przeprowadzki do nowego budynku. Otóż własnych szpargałów nawet nie tknęłam. Dwie dziewczyny, na szpileczkach, w spódniczkach i na glanc pomalowanych paznokciach przeniosły mi wszystko, łącznie z komputerem i dokumentami, nie zgadzając się nawet na inicjujące popchnięcie przeze mnie wózka. Bo nowicjuszki niby. Tak więc z jednego budynku do drugiego przeparadowałam jedynie z kwiatkiem w ręku, a połacie mojego płaszcza tańczyły na wietrze niczym ten w kropki własności Cruelli de Vil (filmu nie oglądałam, ale porównanie wydaje mi się zgrabne).

Dwie nowicjuszki to też ewenement. Przez ostatnie kilka dobrych lat pracowałam wyłącznie z mężczyznami, co – muszę się przyznać – przyjmowałam z dużą ulgą – Koreanki pozostają dla mnie wielką zagadką, której o dziwo ciągle nie mam ochoty jakoś bliżej zgłębiać. A jak już dostałam swój własny team to – no i masz babo placek – akurat w 100% płci subtelniejszej. I tutaj wielka niespodzianka. Obie dziewczyny są odważne, dowcipne, inteligentne, pracowite, przedsiębiorcze i aktywne. To już nie to pokolenie nowicjuszy (obu płci) typu „japońska gejsza”, które nie odezwie się słowem gdy nie pytane, wykona każde zadanie bez najmniejszego znaku zapytania lub kontestacji, które będzie służalczo i bez mrugnięcia okiem wspomagało swojego przełożonego nawet w sprawach z biznesem niewiele mających wspólnego jak choćby zataszczenie spitych zwłok do domu po firmowej kolacji lub napisanie sporego kawałka jego pracy doktorskiej. Co to to nie. Kobiety te wiedzą, co sobą reprezentują i wiedzą, dokąd zdążają. Mają swoje własne zdanie, którym nie boją się dzielić na lewo i prawo. Oczywiście ciągle wiedzą, „gdzie jest ich miejsce”, ale na ich prawdziwy szacunek trzeba już sobie zasłużyć. Ich męski rówieśnik również utwierdził mnie w społecznych zmianach stwierdzeniem, że będzie uczył się języka polskiego, ponieważ przez język można „obczuć” kulturę i mentalność danego narodu. I że jest to sprawa fascynująca (!). Postawa naprawdę nieprzeciętna jak na środowisko koreańskie. Następnego dnia wręczyłam mu zestaw uczonych ksiąg, a ten od czasu do czasu rzuca teraz rozanielające „cześć”, „jak się masz?”, „miłego dnia” i „do zobaczenia”. Dodam, że to więcej niż PWY...

W związku ze zmianami organizacyjnymi mam też wyzwania innej, bardziej złożonej natury. Pierwszy to znalezienie złotego środka między młodym, a tym starszym pokoleniem w naszej Firmie. Bo sama jestem zawieszona gdzieś po środku (mam nadzieję że nie pomiędzy młotem, a kowadłem) i muszę na nowo wymanewrować właściwe podejście tak, by współpraca przebiegała owocnie. Druga sprawa to intymne zwierzenia o depresji klinicznej, sztuk dwie. Pierwsza skończyła się moją asystą u psychologa. Druga poharatanym nadgarstkiem, którego widokiem uraczono mnie w wielkim sekrecie i z totalnego zaskoczenia podczas jednej z firmowych popijaw... 


Weryfikacja


O szalonej kampanii antynikotynowej w naszej firmie pisałam już wcześniej w notce „Zasłona Dymna”. Przyszedł czas na sprawdzenie rezultatów. Jak się okazało jednak nie na podstawie testu krwi, a moczu. Dzisiaj na jednym z pięter firmy zagnieździła się pani z tajemniczymi instrumentami przypominającymi paskowe testy ciążowe. Każdy miał za zadanie nasiusiać do papierowego kubeczka, którego zwykle używa się do kawy instant, po czym pani pobierała odrobinę cieczy pipetką i skraplała plastikowe cudo. Po uzyskaniu wyniku, każdy musiał złożyć podpis w specjalnej tabelce rezultatów.

Na piętrze przeznaczonym do testów żeńskiej populacji naszej firmy wężyk z podekscytowanych młodych pracowniczek, dla których badanie jest świetną okazją do wymiany plotek i radosnych pogaduszek. Co chwila ktoś na siebie wpada z kubeczkiem niebezpiecznie wzburzając przy tym fale najróżniejszych odcieni żółci. W powietrzu unosi się charakterystyczna woń. Co bardziej efektywne grupy dziewcząt obstawiają jedną koleżankę, która napełnia kubeczek po brzeg, a następnie na korytarzu hojnie dzieli się siuśkami ze swoimi koleżankami. No bo po co się męczyć ryzykując skrzywioną strugę i nieprzyjemne jej konsekwencje?! 

Podobnie postępują mężczyźni, tyle że z zupełnie innych powodów. Oni są po prostu chytrzy. A ja, co jest chyba zupełnie zrozumiałe, nie mam im tego absolutnie za złe... W końcu każdy się chyba zgodzi, że tysiąc dolarów drogą nie chodzi. No proszę jak się nawet ładnie zrymowało!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...