W języku koreańskim istnieje taki związek frazeologiczny “dostałem gorączki” (열 받았어), któremu to wyrażeniu odpowiada nasze “zalała mnie krew”. Na przekór mojej wybitnej wyrozumiałości oraz wrodzonej cierpliwości, krew zalała mnie dzisiaj po raz wtóry. I to tak, że cała zrobiłam się buraczkowa.
Dekretem sławetnych już w tym blogu Zasobów Ludzkich (HR) naszej firmy kilkadziesiąt osób musi przenieść się do innego budynku. To wynik rokrocznej reorganizacji i utworzenia nowej, „elitarnej” grupy, mającej na celu skoncentrować się na rozwoju zupełnie nowych gałęzi interesu.
Tak cholernie jesteśmy elitarni, że dzisiaj powiadomiono nas, że przeprowadzić musimy się... sami. Tłumacząc bardziej obrazowo – sami musimy się spakować oraz przenieść swoje dokumenty, kwiatki, telefony, komputery i wszelkie inne pierdoły do nowego budynku. Żeby tego było mało zacząć możemy dopiero w piątek... po godzinie szóstej wieczorem...
Gorączkę dostali wszyscy. Po koreańsku jednak każdy zaciska zęby i woli o tym nie myśleć, nie przeżuwać tego poniżającego traktowania. Bo co z tego przyjdzie? I tak nie można tej decyzji zmienić. A co ja mogę zrobić? Absolutnie nic. Nie jestem przecież księżniczką; jak inni mogą, to dlaczego nie ja; skoro pracuję w Korei, to powinnam podlegać rządzącym nią prawom, jak każdy inny Koreańczyk; a jak nie mogę tego znieść, to przecież nikt nie zmusza mnie do pracy tutaj.
Jedynym wyjściem, jakie mamy, to zrobić z tego wszystkiego jedno wielkie, żartobliwe przedsięwzięcie. I wycisnąć z niego tyle radości, ile się tylko da. Bummer.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz