Czas na kimchi


Na osiedle zajeżdżają długo oczekiwane ciężarówki z kapustą pekińską (배추/baechu). Okres kiszenia kimchi (김치), tzw. kimjang (김장), zostaje oficjalnie otwarty. Panowie sprawnie roznoszą pod drzwi mieszkańców zamówione dużo wcześniej worki z zielonymi główkami. Każdy ogląda swój towar, jakby od niechcenia porównując go z tym stojącym przed mieszkaniem sąsiada. Przyrządzanie kimchi, nieodzownego dodatku każdego koreańskiego dania, jest w końcu jednym z najważniejszych wydarzeń kulinarnych w roku, a jakość przystawki w znaczącym stopniu wpływa na samopoczucie Koreańczyków przez cały nadchodzący rok konsumpcji. Dobre kimchi to podstawa dobrego dnia i powód dumy koreańskich gospodyń domowych. 

Najpopularniejszy rodzaj kimchi: baechu kimchi
(podobno istnieje ponad setka rodzajów tej przystawki).
<Źródło: Wikipedia>

Zakasujemy rękawy, robotę czas zacząć. Każdą z główek kapusty kroimy wzdłuż na pół lub cztery części w zależności od wielkości warzywa, a następnie porządnie obmywamy je w wannie. Kapustę zostawiamy na ok. 12 godzin w mocnym roztworze solnym, żeby liście zrezygnowały ze swojej buńczucznej chrupkości i przyjęły bardziej elastyczną postawę pomocną w późniejszym formowaniu z niej zgrabnych kłębków. Zmarszczoną już solą kapustę przepłukujemy ponownie wodą i odkładamy do czasu obróbki papryczną marynatą przygotowywaną w międzyczasie. (Teściowa wiedząc o mojej tendencji do zapisywania tego rodzaju wspomnień biega po domu robiąc fotki.) 

Posiekana kapusta pekińska (baechu).
<Źrodło: Mama PWY>

Góry kapusty pekińskiej już po moczeniu
w wodzie z solą.

<Źrodło: Mama PWY>

Ostra zaprawa do kimchi, tzw. yangnyeom (양념), bazuje na sproszkowanych papryczkach chilli, do których dodajemy całe spektrum warzyw, owoców morza i sosów. W zależności od tradycji rodzinnych, ale też i regionu Korei składniki te przyjmują najróżniejsze wariacje. Pośród nich znaleźć można: koreańską rzodkiew mu (무), cebulę, szalotkę (쪽파/jjokpa), pietruszkę japońską (미나리/minari), liście chryzantemy jadalnej (chrysanthemum coronarium) (쑥갓/ssukgat), zmiażdżone ząbki czosnku, zieloną część czosnku bulwiastego (부추/buchu), posiekany na cienkie plasterki imbir, anchois, malutkie piklowane krewetki (새우젓/saeujeot), sos rybny z rodziny dobijakowatych (까나리액젓/kkanariaekjeot), a czasem nawet zmielone koreańskie gruszki. Niektórzy dodają też na koniec ostrygi, ale tego rodzaju kimchi trzeba dosyć szybko zjeść, w przeciwnym razie można się rozchorować. Jak widać, żeby przygotować porządną marynatę do kimchi trzeba się nieźle naobierać, naszatkować i namieszać... 

Niektóre ze składników do przygotowania baechu kimchi.
Na pierwszym planie koreańska rzodkiew mu (무).
<Źródło: Mama PWY>

Przygotowana już zaprawa do kimchi.
<Źrodło: Mama PWY>

Na sam koniec pozostaje nam tylko założyć wielkie gumowe rękawice i listek po listku wysmarować warzywo w paprycznej masie. Przygotowany w ten sposób głąb kapusty układamy w miły oku kłębuszek i umieszczamy w szczelnych plastikowych pojemnikach, w których kimchi będzie sobie spokojnie fermentowało przez następny rok, składowane w specjalnej lodówce przeznaczonej wyłącznie do tego celu. Tradycyjnie kimchi przechowywało się w wielkich glinianych dzbanach umieszczonych w ziemi, a lodówka do kimchi ma te warunki (m.in. temperaturę, czy obieg powietrza) w pełni odzwierciedlać. Jej szczęśliwą zaletą jest też ochrona przed dosyć specyficznym zapaszkiem fermentującego kimchi, nie przez wszystkich jednakowo przyswajalnym.

Specjalna lodówka na kimchi.
<Źródło: blog.asianhotels.com>

Przygotowywanie kimchi na cały rok to ciężka robota. Podobnie jak wszyscy Koreańczycy, dzień zmagań wieńczymy z teściową i PWY zajadając bossam (보쌈), czyli wieprzowe plastry mięsa przyrządzone na parze i zawinięte we właśnie co zrobioną przystawkę. Wszystko nas boli, w milczeniu oceniamy szkody wyrządzone przez wżerający się w ubranie papryczny sos (nie do sprania!). Po chwili czujemy już jednak rozchodzące się po ciele ciepło alkoholu ze śliwek, który ponad 5 lat temu, jeszcze przed naszym ślubem, zrobiła teściowa. Z pełnym żołądkiem i miłym szumem głowy rozluźniamy się i opowiadamy sobie różne historie. Do drzwi dzwoni sąsiadka (ta sama, która robiła kiedyś pionowy szpagat na lodówce mojej teściowej) i częstuje nas kilkoma główkami swojego własnego, świeżo przyrządzonego kimchi. Odwdzięczamy się tym samym, czym w końcu czynimy zadość ostatniej tradycji związanej z przyrządzaniem koreańskiej kiszonki. Wygrzewając obolałe członki na elektrycznym kocu przed ogromnym telewizorem teściowej sezon kimjang 2012 ogłaszam za zakończony. 

Ja i PWY podczas wcierania marynaty w liście kapusty.
<Źrodło: Mama PWY>


Przepis na kimchi dla każdego: http://www.wikihow.com/Make-Kimchi



Anipang


Gierka jest naprawdę niepozorna. W ciągu minuty trzeba połączyć w horyzontalną lub wertykalną triadę identyczne głowy zwierzaczków za co otrzymuje się punkty. Schemat stary jak świat. Dlaczego więc gra ta w ciągu zaledwie 74 dni podbiła serca aż 20 milionów Koreańczyków (70% użytkowników wszystkich smarfonów), spośród których połowa czuje wewnętrzny przymus, żeby wrócić do niej przynajmniej raz dziennie?


Anipang - sposób gry


Powodów jest kilka. Najpoważniejszy to ten mający podłoże w chorobie trawiącej koreańskie społeczeństwo – jest nim zaciekła rywalizacja między ludźmi na wszystkich możliwych polach. Anipang, bo tak nazywa się aplikacja, podczepiony jest pod bardzo popularny komunikator Kakaotalk, którym posługuje się większość Koreańczyków (swoją drogą świetny programik – polecam!). Dzięki takiemu rozwiązaniu każdy użytkownik może porównać swój wynik ze wszystkimi „kontaktami” w swoim telefonie. A to z kolei spędza każdemu sen z powiek – dosłownie. Sześć milionów uczniów szkół podstawowych gra w Anipang w czasie lekcji ale też i po nocach, ponieważ miejsce w rankingu stanowi o pozycji podlotka na forum klasy. Ci bardziej dojrzali (?) obmyślają strategie, które pozwolą na uzyskanie lepszych rezultatów: w internecie można znaleźć instruktaż odnośnie najskuteczniejszych taktyk parowania tych samych bloków, ale również i najbardziej efektywnego sposobu trzymania telefonu podczas gry (!); ktoś sprawdził nawet, że dwie osoby grające razem na jednej planszy uzyskać mogą o wiele więcej punktów. Seniorzy też dali się wplątać w szał współzawodnictwa do czasu, gdy niektórzy z nich zaczęli uzyskiwać ponadprzeciętne wyniki – okazało się, że koreańscy dziadkowie poszli po rozum do głowy i kazali swoim bardziej sprawnym potomkom nabijać punkty w ich imieniu. Obecnie nawet PWY musi od czasu do czasu podwyższyć miejsce swojej mamy w ogólnej klasyfikacji tak, żeby nie musiała się wstydzić przed koleżankami (konieczność posiadania torebek Louis Vuitton itp. opiera się na identycznym schemacie mentalnej presji). Innym szatańskim chwytem programistów jest ograniczenie gry do jednej minuty. Oznacza to, że już po chwili uzależniony delikwent może rozpocząć grę zupełnie od nowa, a co za tym idzie w krótkim odstępie czasu otrzymuje on kolejną szansę pobicia swoich przeciwników. Ma tu zastosowanie kuszący mechanizm „może tym razem się uda”. Diabelską sztuczką jest też resetowanie wszystkich wyników co 7 dni – w ten sposób każdy ponownie otrzymuje szanse na medal w kwalifikacji. I tak w koło Macieju.

  
Instruktaż odnośnie najefektywniejszego
trzymania telefonu


Anipang zasiał ferment w koreańskim społeczeństwie. Aplikacji używa się w środkach komunikacji publicznej (kłaniają się długie godziny dojazdów do / z pracy) oraz w domu (niewielu Koreańczyków wie, jak zagospodarować swój wolny czas – mężczyźni najczęściej oglądają telewizję lub śpią). Po zużyciu pięciu serduszek odczekać należy 8 minut, żeby uzyskać nowe „życie” chyba że nowym serduszkiem wspomoże przyjaciel – znajomi nękają się przez Kakaotalk prośbami o nadsyłanie nowych „żyć” lub zapraszają niezrzeszonych do gry, za co w nagrodę otrzymują upragnione serduszka. Często ma to miejsce w nocy, kiedy ludzie spokojnie śpią. Ci, którzy nie mają ochoty uczestniczenia w tym amoku konkurencji muszą ściągnąć aplikację tylko po to, żeby być w stanie zablokować podobne prośby. Do niedawna wersja Anipang na Iphone nie była dostępna więc miłośnicy urządzeń Apple byli absolutnie bezradni wobec podobnych wiadomości.


Screenshot tabeli rankingowej

Obsesyjna potrzeba dążenia do osiągnięcia jak najwyższego miejsca w rankingu oraz negatywny wpływ na codzienne funckcjonowanie jednostek są na tyle poważne, że 20 listopada koreańskie Ministerstwo Równości Płci i Rodziny (Ministry of Gender Equality and Family) ogłosi swoją decyzję odnośnie włączenia Anipang na listę gier uzależniających („addictive game list”). Jak na razie Ministerstwo nie ma planu, żeby nakazać zamknięcie gry, ponieważ regulacje tego rodzaju odnoszą się tylko do uzależniających gier komputerowych, a nie aplikacji mobilnych.

Starsza pani (ok. 60 lat) grająca
w Anipang w metrze (zdjęcie wykonane
 przez Leszka Moniuszko)

Tymczasem na rynku pojawiła się nowa gra zakotwiczona w Kakaotalk, Dragon Flight, która powoli bije rekordy popularności swojej poprzedniczki. Tak, jak Anipang jest to bardzo prosta gierka, znana chyba każdemu z tradycyjnych gier video, polegająca na zabijaniu nadlatujących z góry obiektów. Różnica jest taka, że w Korei autorzy tej gry zarabiają 150 000 000 KRW (ok. 450 000 zł) na... dzień, co chyba najdobitniej obrazuje powagę problemu...



Rozmowa kwalifikacyjna


Zamykają za sobą drzwi z grobowo poważnymi minami. Truchtem ustawiają się naprzeciwko. Jeden wydaje komendę, po której następuje synchroniczny ukłon do pasa. Siadają w fotelach. Ręce oparte na kolanach, wyprostowana sylwetka, twarz pozbawiona emocji. Nadszedł czas walki o wszystko, albo nic. Czekają na pytania.

Po odsłuchaniu kilkudziesięciu książkowych „self-introduction” oraz wyuczonych na pamięć, przepełnionych frazesami hymnów na cześć firmy, dla której pracuję, zaczynam wierzyć, że DSME jest najwspanialszą firmą na świecie („the best company in the world”)... i że wszyscy młodzi Koreańczycy są zapaleńcami piłki nożnej („Do you know Park Ji Seong?” po raz trzydziesty czwarty; jeszcze chwila i zacznę sobie rwać włosy z głowy...). Robi się markotno, nie pomaga nawet stos ciastek i cukierków, ani tony darmowej kawy z kawiarni na dole. Razem z Jasonem, Kanadyjczykiem, który tak jak ja został poproszony przez HR o przesłuchanie ponad 400 kandydatów na stanowiska w naszej firmie, decydujemy się zmienić taktykę. Kierujemy się jedynie własnym zdrowiem psychicznym, ale rezultaty przekraczają nasze najśmielsze wyobrażenia.

Na początku doświadczamy różnych reakcji. Ci bardziej spięci, którzy szczerze wierzą, że rozmowa kwalifikacyjna to walka o śmierć i życie, dostają najczęściej nerwowych skurczów twarzy. Jakiś zdradziecki mięsień pod okiem lub w okolicach ust zaczyna niekontrolowanie drgać denuncjując umysłowy paraliż delikwenta (tzw. menbung / 멘붕). Są na skraju paniki – na ich przypudrowane czoła wychodzi zimny pot, wzrok zmienia status z „pewnego” na „rozlatany”. Inni z niedowierzaniem wpatrują się w nas trawiąc przez kilka sekund pytanie, po czym wybuchają nerwowym chichotem. W obu przypadkach dajemy kandydatom trochę czasu na dojście do siebie. Jak rodzice cierpliwie tłumaczymy, czego oczekujemy, podajemy przykłady, stroimy żarty, dajemy w końcu 30 sekund do namysłu. A zadanie jest przecież takie proste: chcemy, żeby opowiedzieli nam o czymś, co uważają, za swoje największe osiągnięcie życiowe, coś z czego są szczególnie dumni, lub coś co świadczy o ich ponadprzeciętności (temat piłki nożnej jest zakazany, chyba że byli na piwie z Park Ji Seongiem). Domagamy się od nich niezwykłości, wyjścia poza szufladki zapełnione po brzegi rupieciami z dobrych ocen, a to wprawia ich w widoczny popłoch. Przynajmniej na początku.



Koreańczycy są jednym z najwyższych narodów Azji.
Aż zrobiłam sobie zdjęcie z chłopcami, którzy mają
ok. 190cm wzrostu.
Kolega po lewej wspinał się na Annapurnę, a ten po
prawej kierował ruchem helikopterów


Nasza dociekliwość konsekwentnie naoliwia z lekka zardzewiały już mechanizm skrzydeł. Z każdym kolejnym pytaniem skrzydła te rozwijają się zajmując coraz więcej miejsca. Kandydaci w końcu łapią wiatr i odlatują zapominając o właściwym celu swojej wizyty. Z rozgorączkowaniem opowiadają o swoim życiu, deklamują wiersze po japońsku, płynnie mówią po włosku lub chińsku („Pogoda jest piękna, ale ty jesteś dwa razy piękniejsza”), tańczą (breakdance, popping dance), lub uczą nas tańczyć (shuffle dance, moonwalk), śpiewają (Metallica, Michael Jackson, gospel, a nawet pansori), lub każą nam śpiewać (Janis Joplin), grają na wirtualnych bębnach lub w wirtualnego ping ponga (przegrywam...). A potem roześmiani, ale też trochę rozgoryczeni, że to już koniec („I could never imagine!”) wychodzą przyklepując zwichrzone piórka, z wypiekami na twarzy, potykając się o siebie. Pozbawieni kaftanu bezpieczeństwa zszytego z konwenansów. Nadzy i wspaniali.



Inżynierowie próbowali wytłumaczyć nam różnicę
między "elasticity" i "plasiticity". Koncepcyjnie niestety
nie podołali..., a przecież to względnie prosty koncept.


A oto kilka przykładów śmietanki (być może kogoś one zainspirują), z luźnym podziałem na kategorie:


1.       Wolontariat
  • odbudowa Haiti po tsunami razem z ojcem, właścicielem firmy budowlanej
  • odbudowa wybrzeży Indii po tsunami, moralne wspieranie poszkodowanych w szpitalach
  • budowanie wałów przeciwpowodziowych we Francji (dziewczyna)
  • wiele przykładów pracy wolontarystycznej w ramach Habitat for Humanity


2.     Praca
  • 7 miesięcy w Kuwejcie przy budowie elektrowni w ramach stażu u naszej konkurencji
  • staż w organizacji pozarządowej polegający na pracy badawczej na wysypiskach śmieci w Indiach, Turcji i Egipcie („It was smelly”)
  • dowodzenie ruchem helikopterów z wieży kontrolnej
  • rok opieki nad niemowlakami w żłobku (chłopak)
  • zarządzanie renowacją motelu swoich rodziców („The toughest thing in my life”) – 5 pięter, 27 pokoi


3.     Podróże
  • 7 miesięcy w Kenii, dorabianie na podróż nauką matematyki i taekwondo w jednej z misjonarskich szkół
  • podróż do Indii bez absolutnie żadnego przygotowania („I was too busy at school. I just took a plane.”) i 27-godzinny przejazd pociągiem w kierunku pustynii bez kropli wody, jedzenia lub pójścia do toalety („I had no idea it will take 27 hours...”)


4.     Projekty
  • projekt laski dla niewidomych z sensorem kierunkowym, który wysyła do prawego lub lewego ucha sygnał o przeszkodzie
  • patent na zarządzanie zgubionym smartfonem; zdalnie można ściągnąc wszystkie dane, ale także zmieniać hasło dostępu do urządzenia, co skutecznie blokuje możliwość sprzedaży urządzenia przez złodzieja)
  • papierowa łódź z kartonów mleka (od wewnątrz pudełka te mają wodoodporną powłokę) napędzana wiosłami z trzonów papierowych ręczników wypchanych papierem dla twardości – przepłynięcie nią rzeki Han
  • oświetleniowe wskazywanie najbliższego miejsca do parkowania w wielkich marketach (pełna optymalizacja całego ruchu)
  • producja filmu dokumentalnego na temat: „Gdzie podziewają się zwłoki gołębi?” – pytanie pozostało bez odpowiedzi


5.     Kształtowanie charakteru
  • 7 miesięcy sprzątania toalet w Australii („It was terrible”), żeby zarobić na dwumiesięczną podróż po kontynencie
  • 450-kilometrowy marsz wokoło Korei z 40-kilogramowym plecakiem (30km/dzień) („It was terrible”)
  • 3 lata pracy na wózku widłowym w TESCO, żeby opłacić własne studia
  • wyprawa na Annapurnę bez przewodnika lub bagażowych („I don’t really like mountains. I just wanted to check whether I can do it”)
  • wyjazd do Nowej Zelandii w celu uzyskania inspiracji od byłego menedżera funduszy, który rzucił pracę i założył farmę strusi (decyzja o wyjeździe podjęta po zobaczeniu filmu dokumentalnego w telewizji)
  • świetny angielski z kalifornijskim akcentem bez jednego nawet wyjazdu za granicę: samodzielna nauka przed lustrem – też gestykulacji i sposobu bycia – wszystko po to, żeby mieć dostęp do globalnej wiedzy na temat astrofizyki
  • wyprawa rowerowa z Seulu do Seokcho przez góry Seoraksan: 9 godzin bez jednego zejścia z roweru („Last 3km on a hill were the worst. I thought I was dying”; „From that experience I know I can do anything”.)


6.     Hobby
  • audiofil: odlał sobie w gipsie formę ucha, żeby firma precyzyjnie dopasowała mu słuchawki
  • dziewczyna trenująca 10 lat kendo („I usually win, also with boys, but they don’t know that I am a girl”)
  • producent R&B: w następnym roku wydany zostanie jego pierwszy krążek
  • inżynier-romantyk, który długopisem pisze listy do swojej dziewczyny i wysyła je pocztą; w wolnych chwilach lubi „piłowanie metalu” (nie starczyło nam już czasu, żeby dopytać się, co ma dokładnie na myśli)


Nie obyło się też bez sytuacji absurdalnych, kiedy to naprawdę ani ja, ani Jason, nie byliśmy w stanie zachować już powagi – po dziesiątkach rozmów jakaś zapadka w mózgu niebezpiecznie odchyla się w kierunku języczka „filuteria” i nic już nie można na to poradzić. Kilka razy naprzemiennie musieliśmy chować się pod stołem z powodu wstrząsających naszymi ciałami konwulsji śmiechu. Oto przykłady:


Pytanie:                 Do you know the name of Busan mafia?
Odpowiedź:            Ok. Let me introduce myself.

Pytanie:                 How do you relieve your stress?
Odpowiedź:            I have a girlfriend.

Pytanie:                 How are you?
Odpowiedź:            I am single.

Pytanie:                 What was the highlight of your 7-month stay in England?
Odpowiedź:            I got my English name “James”.

Pytanie:                 What do you do in Maryland?
Odpowiedź:           Crap!! (dziewczyna miała na myśli, że jada się tam kraby, czyli   

                            „crab”, a nie „crap”, czyli robi... kupę)


Doświadczenie, które miało być dla mnie drogą przez mękę, dało mi mnóstwo pozytywnej energii. Koreańscy dwudziestoparolatkowie – przynajmniej ci, których poznałam – to ludzie nieprzeciętni. Wystarczy tylko podłubać chwilę, przebić się przez skorupę wystudiowanego formalizmu, a światło dzienne ujrzy cała plejada niezłych charakterków. To ludzie, którzy jeżeli tylko odpowiednio ukierunkowani, mogą podbić świat. Teraz rozumiem, jak wielka jest między nimi konkurencja i cieszę się, że jestem już poza jej zasięgiem. Przynajmniej na razie...




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...