Pazurek


Boję się pisać o Koreankach. Po dziesięciu latach spędzonych w Korei ciągle są to dla mnie istoty z jakiejś odległej planety, której próżno szukać na mapie wszechświata. I nie chodzi tutaj o kobiet tych wschodnią egzotykę, która miałaby za sobą nieść obietnicę mentalnych i fizycznych odsłon (znam obcokrajowców, którzy po ożenku z Koreankami musieli się po jakimś czasie z kraju ewakuować), a o pragmatyczną dwulicowość, którą się charakteryzują. Podkreślam – „pragmatyczną”. Jest taka scena w „Sex and the City”, która świetnie to obrazuje. Samantha poznaje nowego kochanka, w którego domu służącą jest potulna Tajka. Jak tylko właściciel domu opuszcza swoje posiadłości Tajka z miejsca zamienia się w krwiożerczego wampira. Do tego tak potrafi manipulować żyjącym w błogiej nieświadomości mężczyzną, że aż przybiera to postać niezłej farsy. Nic dodać nic ująć.



Tych niesamowitych transformacji Koreanek doświadczyłam nie raz. Dzieje się to niemal automatycznie, jakiś intuicyjna zapadka przeskakuje w ich umysłach w zależności od sytuacyjnego ząbka. W obecności mężczyzn przybierają postać rozkosznych dziewczynek: usta w dzióbek, maślane oczka, głosiki sugerujące możliwość nagłego zasłabnięcia, trzepotanie rzęs, zakrywanie dłonią uśmiechu, przebieranie nóżkami, przesłodzone, pozbawione treści odpowiedzi. Po wejściu do damskiej toalety ich spojrzenia hardzieją, sylwetka mężnieje, uśmiech spływa z twarzy, głos tnie powietrze, jak najostrzejszy sztylet. Nagle stają się silnymi, niepodległymi jednostkami, którym lepiej w drogę nie wchodzić. Zjawisko to, bez żartów, przeraża mnie.

<Źródło 1>, <Źrodło 2>


Ten niezwykły dar przeobrażania się koreańskich kameleonek zawsze zbijał mnie z pantałyku. Instynkt samozachowawczy nakazywał mi do kwestii koleżeństwa z Koreankami podchodzić z dużą ostrożnością. Dlatego trzymałam się raczej na uboczu, obserwując, dając sobie czas na wyciągnięcie wniosków, a jednocześnie zachowując z koreańskimi kobietami relacje poprawne, acz powierzchowne. Nie było to dużym wyzwaniem, ponieważ pracując najpierw w systemach telekomunikacyjnych, a następnie w przemyśle ciężkim z wieloma przedstawicielkami płci pięknej do czynienia nie miałam. Nie było to dużym wyzwaniem również z tego powodu, że tematyka połowu najlepiej rokującego kandydata na męża, nowości torebkowych, najlepszych lekarzy chirurgii plastycznej, czy najbardziej efektywnych kosmetyków, obchodziły mnie jak zeszłoroczny śnieg. W taki to sposób żar mojego antropologicznego zacięcia w tej materii stopniowo, co przyznaje z niejakim wstydem, wypalił się.


<Źródło>

W zeszłym roku moje życie zawodowe nabrało kolorów. Otrzymałam swoją własną grupę składającą się z... dwóch Koreanek. Po szybkiej orientacji oceniłam, że sytuacja nie przedstawia się najgorzej. Pierwsza z dziewczyn, nazwijmy ją na potrzeby tego wpisu „Zuzką”, najpierw dała mi do zrozumienia, że nie wyobraża sobie mnie w roli jej szefa, ale po jakimś czasie fochy jej wyraźnie przeszły. Bardzo pozytywnie wpłynęła na mnie świadomość, że świetnie mówi po angielsku, że wychowywała się przez jakiś czas za granicą i że dokładnie wie, jak poruszać się w zawiłej strukturze firmy. Kogoś takiego potrzebowałam. Druga dziewczyna, świeży narybek, również okazała się niczego sobie – silna, ale jednocześnie dobrotliwa osobowość, typ proaktywnego, sprawiedliwego przywódcy, a do tego jeszcze słoneczny żartowniś. Po kilku miesiącach stwierdziłam, że całe moje skostniałe postrzeganie Koreanek musi podlec gruntownej rewizji. Byłam swoim odkryciem zachwycona. Dziewczyny słuchały, co się do nich mówiło, były pracowite, niezależne, zmotywowane efektami swoich wysiłków. Razem dyskutowałyśmy o projektach, dzieliłyśmy się informacjami i planami na tydzień – wszystko przy porannej kawce. Po ośmiu latach mojego życia zawodowego w pracy zawiało w końcu odżywczą świeżością. Rozentuzjazmowana  zaprosiłam dziewczyny kilka razy na prywatki do domu, a nawet dałam pogłaskać im Nabi. Z Zuzką sprawy zaszły jeszcze dalej – raczyłam ją szczegółami życia osobistego, dzieliłam ciężko wypracowanymi przez lata arkanami sztuki zawodowej (czyli „jak odnieść sukces pośród koreańskich mężczyzn”), udzielałam najszczerszych porad co do romantycznych relacji damsko-męskich. Mimo wielu przepastnych różnic w naszym pojmowaniu świata uznałam Zuzkę za coś na kształt lokalnej przyjaciółki. 



<Źródło>

Sielanka przerywana minimalnymi tylko zgrzytami trwała do niedawna. Do czasu, kiedy to szef zdecydował się zabrać w podróż służbową mnie, a nie moją podopieczną. Zuzkę z lekka trafił szlag, bo ja projekt jedynie nadzorowałam, a ona wykonała większość czarnej roboty. 

<Źródło>


Niesprawiedliwość w miejscu pracy, a już szczególnie w koreańskim miejscu pracy, nie jest niczym wyjątkowym („shit happens”) więc wydawało mi się, że prędzej czy później Zuzka wygładzi nastroszone piórka i przejdzie nad sprawą do porządku dziennego. Srogo myliłam się. W mailach otrzymywanych już za granicą zaczęłam wyczuwać jakieś niedobre wibracje. Na tę chwilę jednak głowę zajętą miałam innymi sprawami, a w wolnym czasie odczuwałam wewnętrzny przymus, żeby kibicować polskiej drużynie w rozgrywających się właśnie meczach Euro 2012. Stąd kwitowałam te pierwsze symptomy – jak się później okazało – nadchodzącego sztormu jako przelotne i niegroźne Zuzki „fiubździu”.


<Źródło>


Zuzka tymczasem zza biurka metodycznie dopieszczała detale swojej vendetty. Korzystając z mojej nieobecności odpowiednio wymościła grunt pod przyszłe pułapki, w skupieniu godnym Rambo ostrzyła białą broń (jej górna warga drgała przy tym nieznacznie).    


<Źródło>

Pierwszym pazurkiem przedzieliła mnie przez twarz zaraz po moim powrocie do Korei. Było to tylko niewielkie zadrapanie więc wspaniałomyślnie zrzuciłam jej wyskok na karby przeciążenia sytuacyjnego. Nastały ciche dni. Transmutacja Zuzki była doskonała, nie poznawałam jej. Wpadłam w jakieś osłupienie nie potrafiąc zdiagnozować trawiącej nasze stosunki choroby. Choroby, która spadła na nas jak jasny grom z nieba. Potem naszło mnie odrętwienie – coś jak sarna wpatrująca się nieruchomo w nadjeżdżający z zawrotną prędkością samochód. Trwałam w oczekiwaniu na najgorsze. 

<Źródło>


Atak nastąpił niespodziewanie.


<Źródło>


Walczyłam mężnie, odpierając cios za ciosem. Zuzka nadciągnęła jednak z całym swoim wypolerowanym arsenałem zamaszyście strzelając ukrytymi w rękawie atutami. W niepozornej torebce Louis Vuitton upchnęła też nieczyste zagrania, o których możliwość użycia nigdy bym jej wcześniej nie podejrzewała. Korzystała między innymi z tak plugawych narzędzi jak bezecne kłamstwo i komunikatorowe obrobienie dupy (klawiatura rozgrzała się do czerwoności). Moje szanse malały z godziny na godzinę, zaczęłam dostawać zadyszki.

<Źródło>

Nie mogłam uwierzyć w to, co rozgrywało się przed moimi oczami. Miałam wrażenie, że to jakaś nocna mara, z której już za chwilę powinnam się wybudzić. Tak, żeby pójść sobie z Zuzką na kawkę i opowiedzieć jej z rozbawieniem o całym tym śmierdzącym koszmarze. Ogarnął mnie szał tak skondensowany, że musiałam w trybie natychmiastowym ewakuować się z pola bitwy celem przewietrzenia się nad pobliską rzeczką. W przeciwnym razie mogłoby dojść do fizycznego knock-out’u „z główki”.  


<Źródło>

Do pewnego momentu miałam pewność, że Prawda skruszy wątłe mury Podstępu. Tlił się we mnie naiwny płomyk Wiary w fundamentalną Słuszność, opatrznościową Interwencję ze strony przełożonych. Nikt mi z ratunkiem jednak nie pospieszył („shit happens”). Na polu walki pozostałam sama jak palec. Niestety na wszelkie kontrataki było już za późno, co zrozumiałam grubo poniewczasie.

<Źródło>

Obezwładniona niedorzecznością sytuacji padłam na kolana. Zuzka nie zastanawiając się zbyt długo podcięła mi krtań jednym pewnym pociągnięciem. Dzieła dokończyła wpychając mi ostrze szoguńskiego miecza prosto między łopatki, dla pewności przekręciła go jeszcze zdecydowanym ruchem w prawo. Wszystko to z szczerzącymi kłami na wierzchu. Na sali dało się słyszeć zwycięskie „Whaaaaaaaaaaa a a a a   a   a   a!” niczym na filmach z Bruce Lee. Jak zza mgły obserwowałam własną krew powoli kapiącą z ślniącego ostrza.



Przegrałam z kretesem. Blitzkrieg’u w wykonaniu Zuzki nie powstydziłby się sam Schlieffen. Byłam pod wrażeniem jej taktyki, szybkości i precyzji bezwzględnego ataku. W wielu miejscach dostrzegłam elementy strategii, które sama jej wykładałam. Cóż za bolesna ironia! Podkuliłam ogon i ze skowytem zawlokłam swe pogruchotane kości do domu. 


<Źródło>


Było mi niewyobrażalnie smutno, serce krwawiło. Mało co chyba tak boli, jak sprzeniewierzenie się kogoś bliskiego.

<Źródło>

Od ran duszy rozchorowało się moje ciało. Bolał każdy mięsień, przywlekło się przeziębienie. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że coś takiego ze strony Zuzki w ogóle mogło mi się przytrafić. Obijałam się po kątach domu blada jak papier, w transie, niczego nie widząc dookoła, niczego już nie pojmując.



<Źródło>


Do pracy, gdzie Zuzka triumfowała bez najmniejszej żenady, PWY musiał wypychać mnie siłą. Moja podopieczna z dnia na dzień stała się niezmiernie wylewna, dla wszystkich uprzejma, tryskała wspaniałomyślnością. Radosna jak rzadko podśpiewywała sobie pod nosem, na lewo i prawo rozdawała uśmiechy niczym autografy. Dwa bezlitosne metry za moimi plecami. 


<Źródło>


W rezultacie potyczki moja grupa została rozwiązana, a Zuzka otrzymała projekt na wyłączność. Mnie pozostało tylko topienie smutków w ramionach PWY, z pokaźnymi rezerwami słodkości wokół rozmemłanego łóżka. Nie wiedziałam, co mam dalej ze sobą począć. Mały prztyczek w nos, a rozłożył mnie na łopatki jak chyba nigdy dotąd. Tak to niestety bywa, gdy nieopatrznie wychodzi się do ludzi – wróć – do Koreanek, z sercem na dłoni. Serce może zostać skonsumowane na surowo.

<Źródło>

Ku mojemu wewnętrznemu przerażeniu, już po wszystkim, kiedy ciągle jeszcze lizałam niezasklepione rany, Zuzka jak gdyby nic zaprosiła mnie na kawkę celem „rozładowania napięcia”. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jakiż posępny tupet! 


<Źródło>

Czas leczy jednak rany, a to, co nie zabija, to podobno wzmacnia. Po jakimś czasie pewnie wykaraskam się, wybaczę, spojrzę na wszystko z lotu ptaka. I wyjdę z tego o jedną bitewkę bogatsza w doświadczenie. 


<Źródło>

Przez całą tę aferę trochę przejrzałam na oczy. Pozbyłam się na jakiś czas złudzeń nie tylko co do Koreanek, ale też i mojego miejsca w firmie jako kobiety – obcokrajowca. Zrozumiałam, że muszę obrać zupełnie inną taktykę, bo zbyt łatwo mnie wysiudać z prawowitego miejsca. A im wyżej, tym będzie ostrzej.



<Źródło>


Na dzisiaj mam trzy spostrzeżenia. Po pierwsze środowisko zawodowe to nie miejsce na nawiązywanie przyjaźni, a już w szczególności ze swoimi podopiecznymi. Nawet jeżeli jest to cholernie kusząca opcja. Druga nauczka to taka, że Koreańczycy zawsze murem będą stali za swoimi – gdzieś po drodze dałam się ponieść naiwnemu wyobrażeniu, że ludzie to po prostu ludzie. Trzeci wniosek to taki, że nie tylko trzeba „pamiętać o śmierci”, ale również o „pragmatycznej dwulicowości” Koreanek. Zawsze i wszędzie.


<Źródło 1><Źrodło 2>



37 komentarzy :

  1. Wspolczuje. Troche podobnie jak w Polsce, w wielkiej korporacji, w kazdym razie z tego co slyszalem. :)

    Pamietaj zeby nie wybaczyc, wtedy natniesz sie jeszcze raz, po co ryzykowac?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiepsko to wszystko brzmi. Ja również przyjęłam do wiadomości, że w pracy nie ma miejsca na przyjaźnie, lojalność, odkrywanie zbyt dużej części własnego serca. Pod profesjonalnymi uśmiechami każdy tylko walczy o swoje i nie zawaha się przed wykopaniem cię z twojego miejsca. Nie wiem, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję, bo jestem chyba zbyt ufna, ale dla własnego dobra powinnam.

    OdpowiedzUsuń
  3. strasznie mi przykro, że spotkała Cię taka historia! Nie ma naprawdę nic gorszego, niż taki cios zadany przez, zdawało by się, przyjaciela :(

    Moje doświadczenia z Koreankami są zupełnie inne i wszystkie dziewczyny, jakie poznałam, były przemiłe i nigdy nie spotkało mnie z ich strony nic złego. Ba, nawet nieprzyjemnego! Ale tak jak pisałaś, poziom przyjaźni i stosunków międzyludzkich zawiązanych na neutralnym gruncie, na wymianie studenckiej za granicą to zupełnie coś innego, niż przyjaźnie wewnątrz korporacji, gdzie każdy tylko patrzy, jakby tu się dochapać lepszej pozycji. Myślę, że i u nas w Polsce takie zagrania nie są niczym szczególnym.

    Może to i naiwne z mojej strony, ale ja mimo wszystko nie tracę wiary w Koreanki i jestem pewna, że jest całe mnóstwo wspaniałych dziewczyn, które nigdy nie zrobiłyby czegoś równie podłego. Mam nadzieję, że uda Ci się jeszcze na takich ludzi trafić!

    OdpowiedzUsuń
  4. I trafił mnie szlag! Wierzę że Twoje będzie na wierzchu! Co za świat co za Koreanki O.O
    Pozdrowiam :) Ania
    PS Baby są wredne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Tak jest w wielu, wielu miejscach, że faceci, kiedy trzeba po prostu dadzą sobie "w pysk" i jest ok. Kobiety natomiast wymyślą taką intrygę żebyś jak najdłużej je popamiętała. To takie straszne, ale niestety w dzisiejszych czasach też i częste :'(

      Usuń
  5. mysle niestety , ze tak jest wszedzie .....ale Ty musisz byc ostrozniejsza bo na dodatek jestes Ta Obca

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest właśnie koreańska solidarność, która nie lubi silnych babeczek!!!!!O tym właśnie trąbi mój skośnooki mąż, podcinając mi skrzydła na samą myśl o mojej pracy w Korei, a kobieta po polibudzie wzbudza bardziej zdziwienie niż respekt...Nie daj się!!!A baby to h..., wiem coś o tym, 4 lata w żeńskim liceum wyrobiło mi opinię!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. To, co opisalas, rownie dobrze moglo zdarzyc sie w jakiejs amerykanskiej corpo. Mialam w zasadzie jako szef zespolu podobna sytuacje, ale o co chodzi zorientowalam sie juz po 2 dniach. Nie byl to tez pierwszy raz i nie uchronilo mnie to przed pozniejszym zwolnieniem grupowym (chociaz panna co mnie probowala wrobic zostala zwolniona wczesniej - marne pocieszenie).

    Natomiast ze perfekcyjna dwulicowosc i jak to dziala w praktyce mialam potem okazje przekonac sie na gruncie nader prywatnym (chociaz w USA ale owa panna to byla Koreanka tez). Cos w tym jest. Te slodkie oczka, buzka w ciup, dzieciece chichoty - toczka w toczke to samo, pozniej bum. Szkoda tylko, ze z moim (dzis, dzieki bogu) eks mezem.

    Ale coz, bylo minelo.
    Osobiscie uwazam, ze sposob organizacji pracy w corpo wyzwala w ludziach najnizsze instynkty niezaleznie od kraju. Metody beda rozne w zaleznosci od kraju :)
    Kobiecie azjatce nie zaufam juz nigdy. Nie to, ze sa jakimis potworami, po prostu dla nich w hierarchii lojalnosci najpierw stoi wlasna rodzina, potem praca/kariera a dopiero gdzies na szarym koncu przyjaciolki. Moge sie mylic, ale one wszystkie traktuja sie w duzym stopniu (i inne kobiety tez) jako rywalki.
    Ze ich zycie sprowadza sie do znalezienia odpowiedniego meza i ze maja ograniczone mozliwosci - tym bardziej rywalizacja ciezka i wymaga przebieglych srodkow.

    Having said that - ja chyba psychicznie nie dalabym rady w tak obcym kraju. No chyba, ze mialabym zupenie niezalezy zawod i grono sprawdzonych przyjaciol. Corpo wysysa sily zyciowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że masz dużo racji co do pracy w korporacji. Ja sama muszę się przyznać, że nie mam o takowych zbyt dużego zdania. Wszyscy jesteśmy tak naprawdę niewolnikami - w świecie współczesnym jednak trzymają nas banknoty a nie łańcuch. W moim przypadku też nie mam za dużego wyboru (nie mam?) będąc tu, gdzie jestem. Chyba, że ksiażka mi się sprzeda to wtedy rzucam to wszystko! ;)

      Bardzo przykro mi z powodu Twoich doświadczeń z Koreankami (dlatego przeniosłaś się do Argentyny?). Moje to w tym przypadku pikuś - już mi lepiej, co próbowałam odzwierciedlić komiksowym podjeściem do tematu ("pussy cats fight"). Do wszystkiego trzeba mieć chyba dystans.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Nie, do Argentyny przenioslam sie zupelnie z innych powodow :)

      No i robie wszystko, zeby mnie znowu corpo nie zassala...czego i Tobie zycze z calego serca. Bo jednak takie znieczulenie i na osiem godzin wykonywanie rozkazow z innego matrixa jednak zle sie pozniej na psychice odbija..

      Usuń
  8. Strasznie mi przykro, że taka sytuacja Cię spotkała. Niestety też uważam, że zdarzyć mogła się wszędzie tam, gdzie istnieje rywalizacja. Zwłaszcza w korporacji. Czasem mam wrażenie, że to jakiś zupełnie inny świat.;)

    Zaprzyjaźnianie się z podopieczną (w jakimkolwiek miejscu na świecie) prowadzi niestety (prawie) zawsze do przynajmniej niesnasek. I zawsze to szef(owa) jest wszystkiemu winny/a.;)

    No to teraz: głęboki oddech, regeneracja sił, wyciągnięcie właściwych wniosków i...do roboty! :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  9. lojalność wśród kobiet to rzadkość jak diament w kopalnianym wyrobisku. świetnie to sparodiował Czarek Pazura opisując czym różni się lojalność męska od kobiecej. z doświadczenia wiem, że mężczyźni mają zwykle więcej skrupułów niż kobiety w działaniach przeciw innym. zauważam również różnice w działaniach kobiet przeciw innym kobietom a mężczyznom. odkrywam te zjawiska w zespole którym kieruję. na paniach od lat nigdy się nie zawiodłem ale miedzy sobą drą czasem koty co dla mnie jest totalnie niezrozumiałe. wszelkie komplementy, pochwały czy podziękowania za dobrze wykonaną pracę wypowiadam w cztery oczy lub w męskim gronie w przeciwnym wypadku zazdrość rodzi zatargi i tarcia. przyjmij, że takie jest życie. a tę kawę trzeba z Zuzą wypić ale widzieć w niej nie kumpelkę ale przeciwnika, to znaczy słuchać mało mówić a jak mówić o sprawach trywialnych. zdrada boli ale dzięki temu stajesz się mądrzejsza. rada - ściśnij pośladki i do roboty a na twarz uśmiech i broda do góry. radę potraktuj dosłownie. mimo kultury i cywilizacji dalej jesteśmy zwierzętami stadnymi. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę u ciebie mizoginię i niechęć do zastanawiania się nad tym, dlaczego kobiety są takie, jakie są - jeśli chodzi o sektor pracy. Ohyda. Polacy są koszmarni.

      Usuń
  10. W Japonii z kobietami jest podobnie. Każda z nich się stylizuje na cudeńko rozmemłane jak zleżały cukierek a tak naprawdę to takie wredne zołzy że żaden zbrodniarz by się nie poszczycił takim wrednym charakterem. To teraz już wiem że i z Japonkami, i z Koreankami się mam nie zadawać - dzięki zostanę wyalienowana jak zawsze - mam nadzieję że będzie mi z tym dobrze przez całe życie. Szczerze współczuję takiej gorzkiej przygody. Ale całe życie to wielka nauka.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko zemsta i to na pełnej kurwie ... Już teraz całe biuro czeka na Twoje uderzenie ... Nawet jak to pojebani ewangelikanie 'zgode' uznają za porażkę i ostateczne zwycięstwo Tamtej. Polacy, szczególnie z rodzin inteligenckich mylą niestety za granica, szczególnie w Azji, zimna, wykalkulowana uprzejmość z serdecznoscia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak bezwzględnie?? Zemsta? .........
      Po namyśle dochodzę do wniosku, że masz rację Przedmówco. Chociaż jest to wbrew mojej "bądź zawsze w porządku" naturze.
      Powodzenia

      Usuń
  12. Eeee... Ja podobne, jak nie 'lepsze' przeboje doswiadczylam pracujac w Polsce (100% bab..). Wiec to nie jest tylko domena Koreanek. Osobiscie nie przepadam za pracowaniem z kobietami, wiec jak mnie przydzielono do team'u gdzie wiekszosc to kobiety (wlacznie z team-leaderka), nie bylam zbyt szczesliwa (a na 면담 specjalnie podreslalam, ze o wiele lepsze wyniki osiagne w grupie zmaskilizowanej (?). Jak widac HR mial inne zdanie na ten temat...). Na szczescie pracuje bezposrednio pod facetem, wiec nie jest zle. Generalnie trzymam uprzejmy dystans. Nawet mojej kolezance zza biurka (tez 신입사원) nie pozwolilam przejsc na 반말. Jestesmy w koncu w pracy a nie w kawiarnii, nawet jak zdarza nam sie small-talk o dupie maryni (albo o modzie 상무님a).
    Koreanki... trudno powiedziec. Te z ktorymi sie przyjaznie to nie sa standardowe dziewczyny pod zadnym wzgledem. Troche szalone i zakrecone, ktore w zyciu nie uciekna sie do 애교.
    Generalnie... c'est la vie. Przykro mi, ze taki numer Ci sie przytrafil. 화이팅!

    OdpowiedzUsuń
  13. Nowe doświadczenie, pozbierasz się :] Jak mawia moja ukochana mama "Bozia jest sprawiedliwa, nie nobliwa". Kto pod kim dołki kopie ten sam w nie wpada :] projekt jeszcze nie zamknięty ? A nóż coś się odmieni !

    OdpowiedzUsuń
  14. Współczuję, ponieważ takie sytuacje nie należą do miłych, przyjemnych. To straszny ból zadany przez uważaną za przyjaciela osobę. Jednakże, tak jest wszędzie - w każdym środowisku - czy to Polska, Korea, Ameryka, Afryka. Wszędzie są ludzie i ludziska - te okropne i te z czystymi sercami. Jedyną różnicą jest narodowość, co często skreśla daną rasę lub jej podgrupę w oczach innych.
    Nie oszukujmy się, ponieważ Polki również nie są krystaliczne... Ogólnie kobiety.

    Takich sytuacji doświadczają także dzieci w szkołach - w korporacjach ma to dramatyczniejszy wydźwięk - a może i nie. Dla dziecka/nastolatka również oznacza to powoli zabliźniającą się ranę i zawiedzenie...

    Można niekiedy rzec - jak się weszło w między wrony, trzeba krakać jak i one... Czyli opracować taktyczną linię obrony. W tym wyścigu szczurów, który odbywa się na całym świecie każdy walczy o przetrwanie - nie raz nie dwa doświadczyłam ludzkiej/losowej niesprawiedliwości...

    Jednakże, zawsze zastanawia mnie. Dlaczego, każdy znany mi Polak, który wyjechał do Korei i tam mieszka (poprzez blogi - nie tak dobrze osobiście) wybiera pracę w korporacji? Jakoś jeszcze tego nie zrozumiałam - tak do końca. Wiadomo - równa się to stabilnością, po latach pracy awansem, dobrymi zarobkami... ale jak każdy wie, ma wiele minusów - najczęściej z powodu otoczenia. Czy korporacja to jedyna alternatywa dla Europejczyków chcących zagrzać kąta w Korei? (mówię na tym konkretnym przykładzie)
    W przyszłości - może mi się poszczęści, mam nadzieję, że zrealizuję swoje plany, ale nie wiążę ich z pracą w korporacji - nawet jeśli miałabym zostać w Polsce lub wyjechać do innego kraju...
    Wiadomo, to wszystko zależy na jakich ludzi się trafi... i nie raz przekonałam się, że tego kogo uważamy za przyjaciela, tak naprawdę jest zwykłą laleczką o kilku obliczach.
    Jak to się mawia - życie jest teatrem, a aktorami ludzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego korporacja?

      To chyba zależy po pierwsze od wykształcenia osoby, która przyjeżdża do Korei. Wiadomo, że ktoś, kto ma MBA, doktorat etc. nie przyjedzie tutaj (zazwyczaj), żeby uczyć języka angielskiego. Duże firmy mają to do siebie, że jeżeli naprawdę chcą kogoś zatrudnić, to zapewnią nawet mieszkanie, co w Korei nie jest łatwą sprawą do załatwienia a to z powodu ogromnego depozytu, który trzeba zorganizować, jeżeli chce się wynajmować tutaj mieszkanie. To pierwszy i drugi powód.

      Jeżeli chodzi o naukę języka angielskiego, to na pewno preferowani są "natives" - Polacy najczęściej muszą udawać takowych pracując nielegalnie...

      Trzecia alternatywa to mniejsze firmy, ale z opowieści wiem, że to droga przez mękę z powodu, że tak powiem eufemistycznie, "znikomej ich globalności".

      Dzięki pracy w korporacji otwierają się również najróżniejsze, nieoczekiwane ścieżki w Korei więc posiadanie takowej w CV to bardzo ważna rzecz.

      Stąd popularność korporacji...

      Usuń
    2. Mzungu, to nie jest tak, ze sobie wyjezdzasz gdzie chcesz a potem znajdujesz prace w korporacji (choc tak tez pewnie sie zdarza). Zazwyczaj po prostu wyjezdzasz w ramach transferu. Korporacje na ogol dbaja o swoich "transferowych", przynajmniej jesli chodzi o finanse. Nie jest latwo odejsc do pracy oz nizszymi zarobkami.

      Usuń
  15. A mnie ciekawi jak zachowała się podczas tej krwawej walki druga podopieczna, tak opisana: "Druga dziewczyna, świeży narybek, również okazała się niczego sobie – silna, ale jednocześnie dobrotliwa osobowość, typ proaktywnego, sprawiedliwego przywódcy, a do tego jeszcze słoneczny żartowniś." Trzymała czyjąś stronę czy była absolutnie neutralna ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Druga Koreanka wyjechała z rodziną na wakacje i nie było jej przez dwa tygodnie. Jak wróciła to już było po grzybach. Dała mi jednak do zrozumienia, że przykro jej jest, że nie mogła być obok "w tych trudnych momentach" ~~ ;]

      Usuń
  16. A mnie zastanawia czy po ślubie Koreanki dalej używają aegyo czy po jakimś czasie mąż zaczyna zastanawiać się jaką to on kobietę poślubił.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo interesujace, choc... troszke zbyt wiele fotografii. Rozumiem, ze maja swoje zrodlo w milosci do kotow :)
    Zauwazylem, ze czym wieksze pragnienia i potrzeby zwiazane z jakas osoba, czy grupa osob, tym nizej sie im Koreanczycy klaniaja. Z ciekawoscia obserwowalem dwojke mezczyzn rozdajacych w parku wizytowki i niemalze szorujacych trawe czolem. Coz za hipokryzja. Powoli na szczescie znikajacy z krajobrazu seulskiego metra sprzedawcy wykrzykiwali zazwyczaj "Annyong Hasimnikka" wraz z glebokim uklonem by w ten sposob zachecic ludzi do kupowania ich tandetnych towarow. Oczywiscie nie omieszkiwali glosno rzucac "chamsimanio" przechodzac do kolejnego wagonu i ciagnac pelne towarow pudlo na kolkach. Ktoz inny uzywa tego wyrazenia w metrze, czy nawet poza nim? O "sillehamnida" nie wspominajac, choc niemalze kazda ksiazka do nauki jezyka koreanskiego zaczyna sie od nauki w dialogach sytuacyjnych tego wlasnie okreslenia, a przez kilka lat pobytu w korei tylko raz czy dwa slyszalem kogos w ten sposob zwracajacego sie. Niektorzy obcokrajowcy lapia sie na te ich falszywa oglade. Z jednej strony oportunizm, z drugiej plytkie moralne zasady ktore latwo naginac do swoich potrzeb. Od Koreanczykow wole chocby polskich mafiozow - nie udaja aniolkow, nie nosza masek ukrywajacych prawdziwy ich charakter i intencje. Mozna latwo konfrontacji z nimi uniknac - wystarczy spojrzec na ich fizjonomie i postawe ciala. Przecietny Koreanczyk ma przygotowana na kazda okazje maske i doskonale wiec ktora i na jaka okazje zalozyc, a zdejmuje je tylko po wypiciu sporej ilosci alkoholu - stad tez ich potrzeba zabawy w towarzystwie. Nikt na dlugo nie pozostanie przy zdrowych zmyslach ciagle udajac kogos innego.

    Mat

    OdpowiedzUsuń
  18. Wow..ale historia. niestety czlowiek uczy sie na wlasnych bledach ;/
    a w tych wszystkich dramach pokazują je jako aniolki. czasami trafi sie czarny harakter, ale z tego co piszesz, wyglada na to, ze wszystkie koreanki to takie filmowe czarne haraktery. maska uprzejmosci to chyba najgorsze co moze byc.

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak bym czytał o śląskich babach normalnie :( Są dokładnie tak samo perfidne i dwulicowe...

    OdpowiedzUsuń
  20. A poprosiłaś chociaż szefa czy jakoś zasugerowałaś, żeby ją zaprosił na ten wyjazd, czy jednak nie przyszło ci to do głowy? Po prostu jestem ciekawa, wybacz jeśli cię urażę, ale sądzę, że tak powinna zachować się przyjaciółka, szczególnie w wypadku kiedy to "Zuzka" napracowała się nad projektem. Trochę po chamsku byłoby zwalić wszystko na różnice w społeczeństwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie - dzięki:]. Przyznam się, że nie zasugerowałam takiego zaproszenia. Powód jest prosty i znała go również Zuzka - z każdego teamu,który pracował nad projektem, mogła pojechać tylko jedna osoba bezpośrednio z nim związana (razem było to kilkanaście osób). Szef nominował mnie jako osobę, która projekt nadzworowała (widocznie miał ku temu powody) a co szef zarządzi tego się nie kwestionuje. To normalny tryb pracy tutaj... Zresztą rozmawiałyśmy na ten temat z Zuzką, bo mi akurat nie po drodze było wyjeżdżać i wydawało mi się, że nawzajem rozumiemy swoje intencje... Hmm...

      Usuń
    2. Witam Cie Aniu
      Mieszkam w Ameryce i chce pojechac do Korei na operacje.Mam pytanie czy slyszalac cos na temat chirurgi plastycznej i czy mogla bys
      polecic jakiegos dobrego chirurga.Victoria
      VICTORIA2169@YAHOO.COM

      Usuń
    3. Ok, w takim razie nie mam już żadnych pytań, Zuzka zachowała się wyjątkowo nie fair.

      Wiem, refleks szachisty.

      Usuń
  21. Nosz prawie jak w filmie "Pani Zemsta"

    OdpowiedzUsuń
  22. Człowiek całe życie się uczy. Szkoda,że tak boleśnie. Ale to co boli pamięta się na dłużej, więc lepiej dowiedzieć się teraz niż za 20 lat z jeszcze większym hukiem:)Wszystkiego dobrego

    OdpowiedzUsuń
  23. Czułem się jakbym czytał o II wojnie światowej na pacyfiku, mam nadzieje że to ty jesteś ameryką, i skutecznie i mozolnie odbudujesz swoją pozycje w firmie zrzucając "bombe atomową" w akcie ostatecznej zemsty

    OdpowiedzUsuń
  24. Bardzo ciekawy blog, trafiłem na niego przez przypadek. Generalnie widać bardzo dużo podobieństw między Koreą Południową a Japonią, również pod względem kobiet.

    OdpowiedzUsuń
  25. Historia przykra, ale dosyć częsta. Pracując kiedyś w korporacji (nie w Korei) wielokrotnie widziałam takie sytuacje. Moje obserwacje życia korporacyjnego mówią jedno - w korporacji nie ma przyjaźni.....

    OdpowiedzUsuń
  26. Przykro mi z powodu tego, co Cię spotkało, ale takie osoby można spotkać na całym globie i nie są to tylko Koreanki. Niestety, miałam nieprzyjemność uważać takie dwie za przyjaciółki pewien czas temu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...