Jeszcze kilka lat temu podczas koreańskiego, parnego lata miałam zwyczaj nosić ze sobą zwiewny sweterek lub opatulać się chustą za każdym razem, kiedy wkraczałam do metra. Tam bowiem panował poniżej dwudziestostopniowy chłodek, który nie wróżył nic dobrego przy nagłym wyrwaniu się z objęć prawie czterdziestostopniowego upału – o paskudne przeziębienie w takiej sytuacji bardzo łatwo. W zimie natomiast na odwrót – moja sempiterna przyrumieniała się na zaciekle podgrzewanych siedzeniach, co przyprawiało mnie o siódme poty i rozalkową spiekotę na policzkach. Na bazie mojego rozległego doświadczenia na tym polu mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że dosyć trudno było (i jest?) w Korei o temperaturowe feng shui, ying i yang.
Nie tak dawno sprawy przybrały bardziej zasadniczy obrót, jeżeli chodzi o walkę ze zmianą klimatu - przyszła do nas moda na zieloną poprawność. Kraje rozwinięte, dbające o przyszłość ludzkości i kuli ziemskiej – a co ważniejsze – kraje na ich losy wpływające, muszą przecież brać na swój karb ciężar zmian w sposobie myślenia przeciętnego człowieka. I tak na niewielkich, dostępnych jeszcze skrawkach ziemi (75% powierzchni Korei Południowej to góry) montować zaczęto turbiny wiatrowe, kolektory słoneczne oraz projekty wykorzystania energii pływów, podkreślając tym samym statut Korei jako kraju nieobojętnego na losy świata. Koncerny otrzymały niepisane zadanie rozwijania własnych, zielonych technologii, co też ma być w jakimś sensie środkiem zaradczym na kryzysowy zastój w biznesie. Posypała się plaga przejęć i fuzji, ośrodki naukowe zatarły dłonie na przypływ funduszy i ścisłą współpracę z wielkim graczami na rynku. Wszyscy wydają się być zadowoleni.
Rząd sprytnie wykorzystał powyższą propagandę również na poziomie jednostki. Ni stąd ni zowąd zaczął on podejmować wartkie próby społecznego uświadomienia o problemach energetycznych kraju – szczególnie dyskutuje się o malejących zasobach rezerw (coraz częstsze blackout’y), co spowodowane jest geometrycznie rosnącym z(nad)użyciem prądu przez obywateli. W windach wywiesza się rodzajowe scenki o tym, jak należy oszczędzać energię przez odpowiednie korzystanie z klimatyzacji, ogrzewania (zaleca się 20˚C) czy domowych urządzeń. We wcześniej wspomnianym metrze świetniejsza część mojego ciała czuje się już w zimie trochę bardziej komfortowo; w lecie maszyniści z mniejszym już rozmachem obdarowują pasażerów zimnym powiewem z sufitowych wiatraków. Ba! – ukrócono nawet skład wagonów...
Jak zwykle dochodzi jednak do absurdów. W toalecie mojej firmy wykręcono większość żarówek. Smartfonem muszę więc oświetlać sobie mroczne wnętrza kabiny (jest taka specjalna aplikacja!), co wymaga w pewnych sytuacjach zdolności iście akrobatycznych. W lecie tego roku kurek z ciepłą wodą istniał w sposób smutnie bezużyteczny; zimą na ogrzewanie nie mam co liczyć nawet przy kilkunastostopniowym mrozie. W sali gimnastycznej naszej firmy rozgrzać się mogę jedynie własną pracą mięśni. W lobby pracownicy café szczękają zębami na powitanie klienta. Klient siedzi przy kawie w kompletnym umundurowaniu zimowym, podobnie zresztą jak pracownicy na niektórych piętrach, gdzie ogrzewanie ograniczono do minimum. Wielu z nich zakupiło rękawiczki bez palców, żeby być w stanie klepać na klawiaturze – a klepią też w płaszczach na grzbiecie. U mnie grzeje się dwa razy na dzień i podczas tych dwóch godzin po kręgosłupowym rowku ścieka mi pot, a rozalki ponownie wychodzą na moje policzki – grzejniki pracują pełną, zacietrzewioną parą. Pozostałą część czasu spędzam podgrzewając się poduszką elektryczną, czasem też w płaszczu. W ciągu dnia w naszym budynku uniemożliwia się korzystanie z przynajmniej jednej windy – dzisiaj miałam nawet przyjemność zjechać jedną bez absolutnie żadnego oświetlenia. Tak musi wyglądać zejście do piekła...
Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że uczestniczę w kolejnym narodowym „spięciu się w sobie” koreańskiej populacji, które to miało już miejsce kilka razy w historii tego kraju. I jak zwykle Koreańczycy, mimo że przez moment irytują się tak absurdalnym pomysłami, po chwili już poddają się swemu losowi w stoicki sposób, bez większego szemrania. A wszystko to dla dobra i świetlanej przyszłości swojego narodu.