Od powodzi do powodzi



Cóż za niepomyślny rok. Wypadnięty dysk, dwie wielokrotne hospitalizajce, śmierć kotki, podejrzenie o cukrzyce, zakażenie w stopie, bolące mięśnie pleców.

I teraz jeszcze to.

Brysiu 1997-2010



Rozrywka



W przeddzień własnej rozgrywki o przetrwanie Koreańczycy z Południa zastanawiają się nad losem tych z Północy. Tak całkiem na serio. Siedem bramek, uśmieszki i ostentacyjna nonszalancja Portugalczyków nie są łatwą pigułką do przełknięcia. Sparaliżowana w drugiej połówce gra Koreańczyków z Północy uwiarygadnia obawy. 

Tymczasem w Seulu zapowiedziano całonocne czuwanie metra, nocne seanse na ulicy, w pubach oraz w Megaboxach. Moi współpracownicy mają plan. Po pracy zakrapiana kolacja, zakrapianie, zakrapianie, zakrapianie, mecz o 3:30 nad ranem, sauna z odrobiną snu i powrót do pracy. 

W telewizji, w radio, z głośników: „Powstań Koreo”, „Nic się nie stało”, „Fighting”, „Dae-han-minguk”, „Shouting Korea”. 

Szał.

Big Bang, Kim Yuna: "승리의 함성" 

김연아 (Kim Yuna), 이승기 (Lee Seung Gi): "Smile Boy" 


Światowa Miseczka czyli World Cup 2010



Relacja w trybie High Definition uwyraźnia ducha tegorocznych rozgrywek. Nie chodzi już aż tak bardzo o emocje płynące z jakości gry zawodników, z wyniku meczów, z durnych decyzji sędzi kalosza. Czasy r e p r e z e n t a c j i usuwają się w cień zręcznie wypychane łokciem czasu p r e z e n t a c j i. 

P-r-ę-ż-n-i młodzieńcy w kipiących intensywnością kolorach: perfekcyjnie dopasowanych koszulek opijających jakby od niechcenia umięśnione torsy, czy żarząco rzucających się w oczy butów Nike. Rewia fryzur: irokezy, dready długie i krótkie, dready pofarbowane we flagowy trójkolor, afro, opaski, przepaski, głowy łyse i półłyse, precyzyjnie wydepilowane bródki i przystrzyżone bokobrody. Kobiety dostępne szerokim wyborem piersi - różnych rozmiarów, kształtów; plastikowych bądź naturalnych; czarnych, białych lub mieszanych - odzianych bezmiseczkowo w narodowe koszulki z body painting. Czas igrzysk. Czas k-o-n-s-u-m-p-c-j-i. Fantastic Elastic. Sprzedaż kondomów s-z-c-z-y-t-u-j-e.

Mecz pierwszy. Zaskakuje mnie zagorzały, rytmiczny b-z-y-k na arenach. Napięte w skupieniu twarze, zaciśnięte zęby... Pot spływa ciurkiem ze zroszonych czół na buraczkowe z wysiłku policzki – to od wytężonego d-y-m-a-n-i-a. Ktoś mówi z n-i-e-s-m-a-k-i-e-m  w  u-s-t-a-ch, że to wuwuzela. Szybko dostaję oczopląsu. Wpatruję się w murawę, gdzie długie cienie kładące się południowoafrykańskim słońcem ciągle trzymają klasę. Niczym greckie posągi. Minuta siódma pierwszej połówki - Korea o-d-c-h-o-d-z-i  o-d  z-m-y-s-ł-ó-w. Minuta siódma drugiej połówki – nikt nie jest w stanie powstrzymać się od w-y-c-i-a  z  r-o-z-k-o-s-z-y. Siedzące w zacisku pary zaciskają się jeszcze bardziej; z widocznym już na g-o-ł-e  oko  o-d-p-r-ę-ż-e-n-i-e m popijają piwo.

Dzisiaj powtórka z r-o-z-r-y-w-k-i. Tym razem będziemy m-o-c-o-w-a-ć s-i-ę z Argentyną. W zadziornym f-l-i-r-c-i-e, rano w mojej firmie z głośników sączy się „Don’t cry for me Argentina”. 

Oj, będzie się działo.

Diego Maradona i Jung-Moo Huh, obecni trenerzy reprezentacji odpowiednio - Argentyny i Korei Południowej -  mieli okazję już o-b-c-o-w-a-ć  z-e  s-o-b-ą  podczas World Cup 1986 w Meksyku. Widać, że było c-z-u-p-u-r-n-i-e.



Ćma



Sobotni poranek. Za oknem ulewa dziurawiąca pierzchające opary gorąca minionych dni. Dawka „Lapidariów” popijana uśnierzająco pachnącą kawą. Zmieloną własnoręcznie bardzo starym, koreańskim młynkiem z przekładnią. Kota namiętnie mrucząc zlizuje krem z mojej szyi. PWY w bibliotece. Czas ciszy i rozmyślań.

Po jakimś czasie odkładam książkę. Nabi mości sobie gniazdko w zagięciu mojego ramienia. Szturcha mnie zimnym nosem, od czasu do czasu traktuje szorstkim językiem. Razem patrzymy na świat za oknem. Strumienie deszczu punktowo masują liście zaglądającego do domu drzewa. Myślę o konsumeryzmie, wolontariacie i miłości. O czym rozmyśla Nabi, nie wiem. Na siatce ochronnej siedzi ćma. Przeczekuje światło dnia i jego wilgotną kondycję.

Znajomy ptak ląduje na poręczy balkonu. Jeden z pary zamieszkałej na drzewie. Srebrzyście niebieskawy z małym pióropuszem na czubku głowy. Nabi zrywa się w jednym momencie. Oczy pięciozłotówki, czarne jak węgliki; ogon zamaszyście podekscytowany.

Ptak podrywa się do lotu, niby przypadkowo obija o moskitierę. Wyraźnie widzę, jak z gracją na zawsze już porywa ćmę i znika.


Poranek z felis


O 6:20 dzwoni budzik. Słyszę jej pospieszne tuptusie, skok przez zaroletowane okno sypialni, macho-wyzywający miauk na powitanie tuż nad moją twarzą. „Pobudka! Czas na poranek piękności” – eskimosowo trąca mnie zimnym noskiem. Niezrażona brakiem reakcji bezpardonowo rozpoczyna od ubijającego masażu szyi uświetnionego dawką mruczących wibracji. Te podobno dobrze wpływają na stan kości. Po jakimś czasie przechodzi do językowego peelingu twarzy - zbyt szorstkiego jak na mój gust. W końcu dopieszcza mnie zawziętym tapirem włosów używając przy tym dla lepszego rezultatu na przemian wystawianych i chowanych pazurków. Z przymrużonych oczu kipi mniamniuśne szczęście i kompletne usatysfakcjonowanie popełnionym dziełem.

Po dwudziestu minutach przymusowych pięlęgnacji wstaję z łóżka. Moja felis szarżuje, wyciąga przednie łapki na moje uda domagając się wyżyn człowieczego ramienia. To w podzięce za jej porankowe starania – teraz moja kolej na rewanż. Staję przed lustrem ze srebrnym futrzakiem przewieszonym przez bark. Szyja i twarz w buraczkowych konstelacjach plam, włosy porządnie nastroszone – przypominam Tinę Turner z ”We don’t need another hero” w filmie „Mad Max”. Felis pomiałkuje chrapliwie przy każdym moim musknięciu wyczulonego na dotyk grzbietu; mruczy do ucha w porannym upojeniu tkliwością.

Patrząc na odbicie w lustrze myślę, że miłość to przyzwolenie na niepomyślane kompromisy.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...