Poruszanie się po Seulu jest niezwykle proste, jeżeli tylko korzysta się z tutejszego metra. Mimo że jest to jeden z najbardziej rozbudowanych systemów na świecie (12 w pełni funkcjonujących linii+ postępująca budowa kilku nowych; ok. 270 stacji; łączna długość ok. 290km), nie ma niczego łatwiejszego niż znalezienie właściwej drogi, a to głównie dzięki bardzo prostym oznaczeniom również w języku angielskim. Na peronach każde wejście do wagonu opatrzone jest numerkiem (żeby na przykład dosiadający się łatwo mógł znaleźć drugą osobę), strzałkami wyznaczającymi zakres krawędzi wejścia do wagonu (niektóre z nich mają specjalny symbol wskazujący bliskość miejsca dla starszych i niepełnosprawnych), namalowanym stopami (żeby było wiadomo, gdzie stać), specjalną karbowaną linią bezpieczeństwa dla niewidomych. Na niemalże każdej stacji można też znaleźć restauracje, sklepy, kafejki, aptekę etc. Wszędzie tez porozwieszane są plakaty z przykładami złego i prawidłowego zachowania się w metrze. Niepożadane są na przykład głośne dzwonki telefonów, krzykliwe rozmowy, chrapanie, pchanie się między zamykające się drzwi, siedzenie ze zbyt rozkraczonymi nogami, zbyt szerokie rozwarcie właśnie co czytanej gazety lub spanie na całej długości siedzenia (to dla tych wracających do domu po kilku butelkach soju – ja bym tutaj dodała jeszcze kategoryczny zakaz puszczania pawi na schodach wiodących do metra).
Koreańczycy spędzają w metrze całkiem sporą część swojego czasu. Dlatego też wykształcili oni cały zespół zachowań, które dosyć obojętnie praktują każdego dnia. Niektórzy na czas podróży w mgnienia oku zapadają w głęboki sen, regularnie podrywając opadającą na ramię współpasażera głowę (lub po prostu na tym ramieniu wygodnie się opierając), inni oglądają telewizję, jeszcze inni uczą się angielskiego, japońskiego lub chińskiego. Są też tacy, którzy krwawo rozprawiają się z niecnymi stworami w swoich elektronicznych gierkach, słuchają muzyki lub po prostu czytają książkę albo mangi. Rankiem kobiety też często walczą ze złośliwymi soczewkami, układają mokre jeszcze włosy oraz malują się podręcznymi zestawami do makijażu. Jednym słowem nikt niepotrzebnie nie marnuje czasu. Oprócz zwykłych pasażerów, w seulskim metrze swoim własnym życiem żyje jednak jeszcze inny świat. Świat będący produktem ubocznym i samego metra, i korzystających z niego „zwykłych” pasażerów.
Codziennie rano w drodze do pracy, każdy szanujący się Koreańczyk, w tym i PWY, pobiera ze specjalnego stanowiska przed wejściem do metra co najmniej dwie darmowe gazetki. Dla większości jest to jedyna szansa w ciągu całego dnia na zapoznanie się z nowinkami ze świata. Po przeglądnięciu prasy Koreańczycy mają zwyczaj odkładania takowych gazetek na półkę zawieszoną ponad siedzeniami. I tutaj wkraczają bezwględni zbieracze gazet, najczęściej wychudzeni staruszkowie, którzy tornadem przebiegają przez wagony ścigając się na śmierć i życie w ilości zebranej makulatury. Często boleśnie przy tym kopiąc i popychając pasażerów, jakby w dodatkowej złości, że sami z ich kręgu zostali wykluczeni. Rano też można zobaczyć żałośnie wyglądających panów, którzy wymęczeni całonocnie żłopanym alkoholem wsiedli w końcu do pierwszego metra w zamroczonej nadziei dotarcia do domu. Niestety często mężczyźni ci nieświadomie robią dziesiątki kilometrów dając się wozić od jednego do drugiego końca linii. Szczerze mówiąc nie ma się czemu dziwić – siedzenia w seulskim metrze są podgrzewane dając ułudę przytulnego posłania.
Po południu spektrum spotykanych grup społecznych zmienia się. Więcej widać koreańskim ajum (starsze, zamężne kobiety), odzianych w krzykliwą kolorami garderobę i uzbrojonych w lśniącą zbroję z ostrego makijażu i sztywno usprejowanych włosów. Ich małe grupki hałaśliwie wpadają do wagonów, niczym przeżywające drugą młodość nastolatki, po czym dostrzegając miejsce siedzące, wydają wojowniczy okrzyk, energicznie torując sobie drogę przez wracających z pracy ludzi, bądź to łokciami, bądź to swoimi torebkami Louis Vuitton. A niektóre z tego rodzaju torebek mają wielkie kłódki (taka moda!?), którymi naprawdę nikt nie chce być zdzielony. Koreańskie ajumy traktują współpasażerów jak wdzięczną (bo cichą) widownię, przed którą gromkim głosem można wyłuszczyć swój pogląd na cały ten zepsuty świat lub po prostu donośnie pośmiać się na przekór zmęczonym pracą pasażerów. W godzinach szczytu przez wagony maszerują również niewidomi staruszkowie, każdy z laską, takim samym koszyczkiem na pięniążki oraz zawieszonym na szyi magnetofonem, z którego sączy się jakaś rzewna melodia. Słysząc charakterystyczny dźwięk każdy ze stojących pasażerów automatycznie przytula się do kolan tych siedzących, robiąc miejsce dla niewidomego. Czasem zdarzają się bardziej makabryczne przypadki jak na przykład straszliwie poparzona dziewczyna z prowadzącym ją przez wagony ojcem, którą miałam okazję już widzieć dwa razy... Częściej pod wieczór spotkać można również samozwańczych orędowników wiary w Jezusa, którzy z biblią w ręku kroczą pewnym krokiem między zbłąkanymi owieczkami karząco wykrzykując słowo Pana (w sumie to jest zazwyczaj taki ścisk jak we wracającym z pola stadzie owiec...). Widząc obcokrajowców nagle zwalniają kroku i przechodzą na angielski: „You don’t believe in God!? You will go STRAIGHT to HELL!!!!”. Niektórzy zawieszają sobie na plecach krzyż z jakimś sloganem i przez megafon, z szybkością karabinu maszynowego, strzelają wiarą we wchodzących do metra nieszczęśników.
Pod koniec tygodnia oraz w weekendy przez metro przelewa się całkiem duża liczba „metrokrążców”. Wchodząc do wagonu każdy z nich wprawnym okiem ocenia pasażerów, ustawia na środku swoj wózek z pełnym produktu kartonem, po czym rozpoczyna demonstrację. Pierwszy krok to opis towaru wykrzykiwany z odpowiednią gestukulacją na lewo i prawo. Następnie ma miejsce demonstracja. Muzyka z lat 60-tych rozbrzmiewa z zainstalowanego na wózku pokaźnego magnetofonu – do kupienia jest 20 płyt CD tego rodzaju; fluoroscencyjny bączek dla dzieci wjeżdża mi między nogi; energiczny sprzedawca zaczyna czyścić magiczną gąbeczką buty siedzącego obok mnie pana; wiesz, że na zewnątrz rozpadało się w momencie, kiedy przed oczyma rozkładany jest ci nagle wachlarz z tęczowych parasolek...
Metro w Seulu to całkiem inny świat, w który wkracza się na swoją własną odpowiedzialność. Tak naprawdę nie wiadomo, co każda z codziennych przejażdżek może przynieść. Dlatego oddycham z ulgą za każdym razem, gdy wieczorem przesuwam kartą nad wyjściową bramką metra, wydostając się na zewnątrz, czując świeże powietrze. Uwalniając się z objęć miniatury społeczeństwa, którego musiałam być pasażerem przez dwa krótkie momenty mojego dnia.