Mój były szef podzielił się ze mną ciekawą historią. Kilka lat temu starał się on o przyjęcie swojej starszej córki do jednej z lepszych szkół podstawowych w Seulu. Rzecz jasna, żeby tego dokonać, musiał przejść przez masę bzdurnych aplikacji. Jednym z kryteriów rekrutacji był... żłobek, do którego dziecko było oddawane (jeżeli w ogóle). Im droższy, bardziej znany, tym więcej otrzymywało się punktów. W tym roku mój były szef stara się wysłać swoją drugą córkę oczywiście do tej samej, prestiżowej szkoły. Tym razem, o tym, czy dziewczynka się nadaje, czy nie, stanowić będzie nie tylko wysokość czynszu za żłobek, ale też i szpital, w którym dziewczynka przyszła na świat... Argumentacja? Gwarancją „jakości” dziecka jest pieniądz na niego wydany. Im więcej pieniędzy wyda się bowiem na pociechę, tym większe zaangażowanie rodziców w jego rozwój, tym większa ich miłość. Wliczając w to komfort psychiczny niemowlęcia w momencie przyjścia na świat. Wychodzi na to, że dzieci ubogich rodziców nie mogą liczyć na prawdziwą miłość i zaangażowanie, a co za tym idzie ich przyszłe przedsięwzięcia z góry skazane są na niepowodzenie.
Przypomina mi się tutaj „Gattaca” (1997) Andrew Niccol (Ethan Hawke, Uma Thurman), jeden z filmów, które darzę dużym sentymentem. Podczas narodzin niemowlęcia, dzięki próbce DNA, z wysokim wskaźnikiem prawdopodobieństwa, szacowana jest jego przyszła psychiczna i fizyczna kondycja. Jedni, dzięki swojej silnej puli genów, predysponowani są do osiągania rzeczy wielkich. Od samego początku inwestuje się w ich edukację i rozwój. Inni, ze słabszymi genami, otrzymują podstawową wiedzę, po czym odsyłani są do pracy fizycznej. Bez żadnej szansy na zmianę swojego losu. Proste to i wydajne.
Rzeczywistość, którą sobie sami warzymy, zasmuca mnie. Mam wrażenie, że powoli ale metodycznie dokonujemy jakiegoś przewartościowania, które za kilka bądź kilkanaście pokoleń zaowocuje „ludźmi bez pamięci”. „Ludźmi bez rdzenia”. To, co świadczy o naszym człowieczeństwie, wyjątkowości zniknie pod naporem wymogów konkurencji, dążenia do optymalizacji efektów. Zostanie w nas tyko czarna, ziejąca zimną pustką dziura, która z czasem i nieodwołalnie imploduje. Bo człowiek bez duszy musi po prostu uschnąć na wiór.
Rodzice naprawdę się na to nabierają? Przecież tu czarno na białym widać, że nie chodzi o "jakość dziecka" ale o pieniądze rodziców. Skoro stać rodzica na drogi szpital to będzie go też stać na naszą szkołę, prestiż rośnie a z pokolenia na pokolenie będą do nas przychodzić coraz bogatsi rodzice. Ceny wzrosną a my - dyrektorzy, będziemy pławić się w luksusach. Amen.
OdpowiedzUsuń