Pokazywanie postów oznaczonych etykietą joriwon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą joriwon. Pokaż wszystkie posty

Rozwiązanie


To prawie 39 tydzień. Wielkimi krokami zbliża się wielkie rozwiązanie. Za kilka dni nic już nie będzie dla mnie wyglądało tak samo i jestem na tę zmianę jak najbardziej otwarta. Ciągle dojeżdżam do pracy i wkurzam się na koreańskich kierowców (z pozycji prowadzącego wygląda to jeszcze gorzej niż z punktu widzenia przechodnia!), codziennie przed wyjściem do firmy pokonuję kilometry (korzystam ze skróconego czasu pracy), w czasie obiadu robię na sali gimnastycznej przysiady, które z powodu drgających niekontrolowanie nóg przyprawiają moich męskich współpracowników o palpitacje serca (ale też i dopingujące uśmiechy), na zapas nagrywam radiowe audcyje "Sounds of Korea" oraz prowadzę swój guesthouse "Seoul BLISS'Inn" - ogólnie mówiąc ciągle żyję na wysokich obrotach.


38 tygodni i trzy dni. Z dziesięcioletnią Nabi,
która urodziła się 10 września...


Mimo mrocznych oczekiwań ciąża okazała się w moim przypadku łatwa i przyjemna. Kręgosłup nie tylko wytrzymał dodatkowe 15kg, a nawet przestał pobolewać, co przecież z powodu dyskopatii zaakceptowałam już jako nieodzowną część reszty mojego życia. Operowane kilka lat temu kolano również stanęło na wysokości zadania - żadnych niezapowiedzianych "przeskoków", czy unieruchomiających opuchnięć. Do tego zupełny brak porannych mdłości, wrażliwości na zapachy, zbytnich zakorkowań w przewodzie pokarmowym, emocjonalnej karuzeli, czy siniaków po wewnątrzbrzuchowych akrobacjach mojego DD. Jedyne niedogodności, które przejęły nade mną władzę to zmęczenie, senność i opuchlizna. No i teraz to już raczej poruszam się jak słoń w składzie porcelany, ale w tym też potrafię dostrzec niejakie uroki.

Pewnie wiele kobiet wyklnie mnie, ale ja akurat za okresem ciąży będę tęskniła. Obserwacja własnego ciała, które ulega istnej transformacji pod wpływem rosnącego w środku człowieka to była (i ciągle jest) dla mnie fenomenalna sprawa. A dotykanie stópek przez nagłe wypukłości na brzuchu to już w ogóle totalny szał. Sporo się nauczyłam, wiele zrozumiałam, ale też i doświadczyłam dużo nowego, jeżeli chodzi o koreańską rzeczywistość. I o tym ostatnim tak naprawdę będzie ten wpis. 

A zaczęło się nie najciekawiej, bo od walki z tutejszą machiną, która nabija kabzę doktorom, wykorzystując do tego szantaż emocjonalny jako swoiste paliwo. Prowadząca moją ciążę świetnie mówiła po angielsku i na pewno znała się na rzeczy. Za każdym razem jednak wizyty odbywały się w trybie "ppalli, ppalli" ("szybko, szybko") z przestępującą z nogi na nogę pielęgniarką tuż za plecami. Ewentualne pytania obijały się o lekko naburmuszoną twarz lekarki - najwłaściwszą odpowiedzią na diagnozę "wszystko przebiega prawidłowo" miał być nasz uśmiech i co szybsze opuszczenie gabinetu. Do tego ciągłe nagabywania o dodatkowe badania, które "każda inna koreańska matka wykonuje dla dobra swojego dziecka", a "Ty i tak przecież jesteś w bardziej zaawansowanym wieku, więc już w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać". Po jakimś czasie zaczęłam się tam czuć jak intruz.

Fabrykę do robienia pieniędzy zmieniłam na szpital, który wybrałam jako moje docelowe miejsce rodzenia i tutaj już zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Wizyty w bardzo przyjemnej atmosferze, trwające nie pięć a trzydzieści minut, słowa otuchy i adekwatne porady zamiast obwiniania za zbyt wysoki przyrost masy DD jako (najpewniej!) rezultat mojego lenistwa i obżarstwa, badania USG na życzenie, a nie przy każdej jednej wizycie, zamiast fotela ginekologicznego najzwyklejsze łóżko. 

Co bardzo podobało mi się w obu klinikach to bezproblemowa obecność partnera przy wszelkiego rodzaju badaniach i konsultacjach. Oraz to, że w większości przypadków przyszli ojcowie faktycznie towarzyszyli swoim żonom - przyznam się, że ich żywym zaangażowaniem zostałam pozytywnie zaskoczona. Wybrana przeze mnie placówka Yeon & Nature to też bardziej centrum porodowe niż szpital, gdzie promuje się naturalne podejście do ciąży i samego porodu (czyli bez indukcji, znieczulenia zewnątrzoponowego, automatycznego nacinania, czy cesarki, jeżeli tylko nie wymagają tego istotne okoliczności) i stąd aktywne uczestnictwo partnera jest niezwykle ważne (mężczyzna może nawet odebrać swojego potomka przy porodzie!). Oczywiście to wymaga szkolenia i takie szkolenie oferowane jest w przedporodowym pakiecie. Młodzi mężczyźni stawiali się bez wyjątku, nie przysypiali, znudzeni nie przeglądali swoich telefonów i nie obdarowywali uczestników głupawymi komentarzami nawet w czasie dosyć dosadnych prezentacji i filmików, czy obrazowych ćwiczeń. Wielki plus!


Szkolenie przyszłych rodziców.


Tutaj warto chyba nadmienić, że tego rodzaju centra, gdzie przyszłym rodzicom raczej podpowiada się zamiast przejmowania kontroli nad porodem, to w Korei ciągle rzadkość. Wiele Koreanek w ogóle o takim koncepcie nie słyszała lub mylnie go interpretuje. Naturalny poród w Korei polega na tym, że czeka się na termin, po terminie administruje się indukcję, a potem - gdy pojawią się już skurcze - epidural i nacięcie, żeby wszystko przebiegło bezproblemowo, szczególnie chyba dla lekarza. Jeżeli skurcze nie nadejdą stosuje się cięcie cesarskie, którą to operację wykonuje się i tak tutaj dosyć standardowo, również na życzenie kobiety. Wszystko trzask prask i po krzyku: szybszy i łatwiejszy zarobek dla kliniki, ograniczony ból i obciążenie psychiczne dla mam, którym takie podejście pozwala również lepiej rozplanować wszystko czasowo. 

Nie mam absolutnie nic przeciwko porodom, jakie promuje się w Korei. Kobiety powinny mieć dostęp do całego wachlarza możliwości, bo i przecież każdy przypadek jest inny. Osobiście nie planuję więcej dzieci (nawet decyzja o tym jedynym była dla nas dosyć trudna) i chciałabym przeżyć to doświadczenie w jak najbardziej naturalny sposób. Obok domniemanych (bo nie jestem przekonana, czy aż tak naukowych) korzyści dla dziecka motywacją jest dla mnie chęć przetestowania samej siebie oraz w rezultacie zapamiętania tego wydarzenia jako pewnego dokonania (miejmy nadzieję!), które doda mi sił w życiowych chwilach zwątpienia. Oczywiście może się zdarzyć i tak, że nie dam rady, albo że wszystko skończy się cesarką - właściwie duże jest prawdopodobieństwo operacji, bo i waga DD znaczna i ja też nie pierwszej młodości... Tragedii nie będzie, ale na razie jednak aktywnie przygotowuję się do prawdziwie naturalnego procesu.


Pokój, w którym będę rodzić.


I w nimże łazienka.




Nie mam pojęcia, jak to jest w Polsce, ale te przygotowania w Korei rozbroiły mnie, mimo że chyba niczego innego tak naprawdę nie spodziewałam się. Z jednej strony czoła stawić musiałam koreańskiemu pragmatyzmowi z dosadnymi filmikami porodów, zdjęciami podpasek z przykładami pękniętego pęcherza i wód płodowych, demonstracją masażu pochwy dokonywanego przez partnera, żeby zminimalizować jej rozdarcia, czy sutek celem uzyskania mleka lub przyspieszenia porodu, a w końcu poradom w stylu "spożyj nasienie", żeby całą akcję przyspieszyć. Do tego oczywiście różnokolorowe kupska niemowląt, przykłady wyglądu ich gentialiów, choróbsk skórnych i innych rewealcji, które ścinają krew w żyłach. A na koniec pejcz z nakazem określonych ćwiczeń rozciągających kości i mięśnie miednicy, nauki oddychania, wizualizacji i medytacji. Do tej pory regularnie jestem poganiana "kakaotalkowo" przez moją położną do różnego rodzaju aktywności fizycznej oraz dzielenia się sprawozdaniami z wyglądu moich wydzielin.


Z doczepionym piersiami uczę się
masażu oraz karmienia piersią.


Ostatnie zalecenia podrzucone mi przez
moją położną w celu wywołania szybszego porodu.


Po drugiej stronie spektrum odkryłam kolejne ekstrema, przyjemniejsze, ale równie absorbujące. To też w cenie pakietu dostarczenia DD na ten świat, tyle że tego w poporodowym hotelu zwanym "joriwon" (조리원)Tym razem były to tiara, welury i dziewicza biel w połączeniu z... brzuchem oraz trzy sesje wspaniałego masażu, które wymagały ode mnie jednak wyzbycia się resztek wstydliwości.





I to by było chyba na tyle, jeżeli chodzi o przedporodowe podsumowanie moich doświadczeń w Korei. Teraz tylko muszę dużo chodzić, pozwalać PWY wozić się po wertepach, relaksować w wannie przy świeczkach i podjadać ananasy. A potem podzielić się kolejnymi obserwacjami z samego porodu i pobytu w koreańskiej izbie poporodowej... 

Jeżeli tylko znajdę na to czas...




Ciąża i poród - zwyczaje



Na samym początku oboje z PWY mieliśmy wrażenie, że będzie chłopak. Żartowałam nawet, że wyskoczy ze mnie taka miniaturka Woo Younga, tyle że z gęstym włosem na głowie. Już to widziałam - ja i ciupeńka wersja PWY na spacerze. Potem Woo Young tajemniczo stwierdził, że dzidek skontaktował się z nim za pomocą smartfonu (nie chciał tego szczegółowiej wyjaśnić), żeby sprostować to nasze wierzenie. Bo jest przecież dziewczynką. Do tego doszły te wszystkie sny, kwestionariusze określające prawodpodobną płeć dziecka... i chyba oboje nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo podświadomie byliśmy przekonani, że za naszą sprawą na świecie pojawi się jeszcze jedna dziewczynka. A tu bach, na 70-80% jednak chłopak. Cały dzień nie mogliśmy dojść do siebie, zupełnie jak w dniu, kiedy na teście pojawiły się w końcu dwie kreski. Zaniemówiliśmy na jakiś czas, próbując na nowo ogarnąć świat.


A przecież śniły mi się węże. Teściowej też. Pełzały za mną w „bukietach” – wiele chwiejnych ciał w pionie, ze wspólną podstawą niczym głowa mitologicznej Meduzy. Mamie PWY ukazała się ogromna sztuka o mieniących się barwach, których nigdy w życiu nie widziała. Była pod ogromnym wrażeniem. Potem w jej śnie pojawił się wodospad z olbrzymim kamieniem osadzonym na jego szczycie. Według koreańskich przesądów miała być więc dziewczynka (jak się później dowiedziałam zdania są tutaj podzielone, ponieważ niektórzy sen o wężu interpretują jednoznacznie jako nadejście chłopca), choć mnie dodatkowo śniły się też dinozaury, niedźwiedzie i wielbłądy, na co koreańskie wierzenia nie mają już chyba wyjaśnienia – te Koreańczyk określiłby je jako „psie sny” (개꿈), czyli takie, które są bez znaczenia. W Korei tego rodzaju interpretacje nocnych wizji, zwane taemong (태몽), są dosyć powszechne i przez jednych traktowane z przymrużeniem oka, a przez innych ze śmiertelną powagą. 

Cała koreańska tradycja obejmująca okres ciąży, połogu oraz zachowania po porodzie jest niezwykle ciekawa i stosowana przez wiele osób, nawet jeżeli nie ma ona naukowego uzasadnienia. Poniżej fragment wywiadu z Beatą, jedną z bohaterek mojej ostatniej książki „Za rękę z Koreańczykiem”, która pisze na ten temat rozprawę doktorską:



A.S.: A czy promuje się jakieś szczególne zachowania w czasie ciąży?

Beata: W Korei dużą uwagę poświęca się edukacji prenatalnej. Brzmi górnolotnie, ale generalnie chodzi o to, aby kobieta unikała stresujących, lub negatywnych sytuacji podczas ciąży, bo mogą mieć zły wpływ na dziecko. To przekonanie jest bardzo silne. Słynna książka z początków XIX wieku mówi, że 10 miesięcy w łonie matki ma większe znaczenie dla dziecka niż 10 lat nauki. Dużą uwagę przywiązuje sie również do snów poprzedzających narodziny dziecka. Sen proroczy może mieć nie tylko matka, ale również dziadkowie, krewni, czy przyjaciele. Zapowiadać ma on narodziny, a także płeć potomka oraz przepowiadać jego przyszłość. 



Książka, o której mówi Beata to „Taegyosingi” („태교신기”), a taegyo (태교), czyli zespół praktyk i wierzeń związanych z rozwojem prenatalnym dziecka, jest praktykowany przez ciężarne Koreanki do dzisiaj. Według wskazań taegyo zachowanie kobiety podczas ciąży ma niebagatelny wpływ na psychikę, charakter i możliwości rozwojowe potomka. Kobieta powinna więc zwracać uwagę na to, co robi, co ogląda, co mówi i czego słucha tak, żeby ustrzec się przez wypełnionymi złem lub pesymizmem myślami. W obecności ciężarnych unika się dla przykładu tematów związanych ze śmiercią. W mojej firmie, mimo że często wszyscy pracownicy udają się na pogrzeb członka rodziny bliskiego współpracownika, kobieta w ciąży nigdy w tego rodzaju uroczystościach nie uczestniczy. Przyszłym matkom zaleca się tymczasem rozmowę z płodem, czytanie mu bajek, puszczanie muzyki (dźwięki natury), granie na instrumentach, a także uprawianie jogi. W obecnych czasach koreańscy rodzice cenią sobie Mozarta oraz nagrania w języku angielskim, co by pociecha mogła się w przyszłości poszczycić analitycznym umysłem oraz ponadprzeciętnymi zdolnościami językowymi. 

Oczywiście, mimo że przestrzeganie reguł taegyo to przede wszystkim odpowiedzialność kobiety, dużą rolę do spełnienia ma również ojciec dziecka, ponieważ to on właśnie wywiera największy wpły na stan emocjonalny swojej żony. Mężczyźnie zaleca się więc zarzucenie palenia papierosów, nienadużywanie alkoholu oraz utrzymywanie szczęśliwego i zaangażowanego stanu umysłu. Jeden z moich kolegów był na tyle „zaangażowany”, że jeszcze przed rozwiązaniem cały dom obstawił regałami z książkami tak, żeby jego córka wychowywała się w odpowiedniej aurze. Dodam, że ani on, ani jego żona, molami książkowymi raczej nie są. Inny kolega, za jedyne trzy tysiące złotych (a jako jedyny pracuje na rodzinę i to na „chwiejnym” samozatrudnieniu), zakupił kilkanaście tomów obrazkowej encyklopedii...

Poniekąd naturalnym fundamentem taegyo jest traktowanie płodu jako pełnowartościowego człowieka już od jego poczęcia. Między innymi dlatego właśnie Koreańczycy dodają 10 miesięcy ciąży (a w zaokrąglegniu właściwie 1 rok) do swojego wieku (według kalendarza księżycowego, w którym każdy miesiąc ma po 28 dni, ciąża trwa 10 miesięcy, co odpowiada standardowym 40 tygodniom). Powszechne jest też nadawanie tymczasowego, nierzadko śmiesznego imienia dla dziecka, które ciągle rozwija się w łonie matki. Nasz brzdąc to Ding Dong (딩동), w skrócie „DD”, bo zapukał do nas w chyba najbardziej przełomowym momencie, kiedy to już mieliśmy podejmować radykalne decyzje co do naszej zawodowej, a co za tym idzie osobistej przyszłości.

Szczegółowiej o bolączkach związanych z posiadaniem dziecka w Korei pisałam już we artykule „Narodziny dziecka w Korei”, ale jak to w Korei obok wyprutego z emocji, do bólu praktycznego podejścia do tematu, zupełnie niezależnie istnieje również szereg zwyczajów, które pokazują tę drugą stronę medalu. Koreańczycy jeżeli już decydują się na dziecko (często niestety pod naciskiem presji społecznej), to dają z siebie wszystko, nawet jeżeli niektóre zachowania nie grzeszą zbytnią logiką. I nie chodzi tutaj tylko o obsesyjne stosowanie zasad taegyo, ale również o typowe reguły, które rządzą życiem kobiety tuż po porodzie. Poniżej kolejny wycinek z mojej rozmowy z Beatą:



A.S.: W jaki sposób Koreanki dochodzą do siebie po porodzie?

Beata: Za dnia kobiety spędzają czas na ćwiczeniach mających sprawić, by kości miednicy wróciły na swoje miejsce, poddają się masażom oraz oczywiście codziennie jedzą zupę miyeokguk, czyli zupę z glonów, w Polsce znaną pod japońską nazwą „wakame”. Miyeok oczyszcza krew i pomaga kurczyć się macicy. W nocy, jeżeli chcą się dobrze wyspać, oddają niemowlę pod opiekę obsługi.

A.S.: W Korei istnieją jakieś specyficzne zwyczaje związane z narodzinami dziecka?

Beata: Najwięcej zwyczajów dotyczy samego czasu połogu. Wierzy się, że kobieta powinna porządnie po porodzie odpocząć, żeby uniknąć różnych dolegliwości na starość. Przede wszystkim chodzi tutaj o stałe utrzymywnie organizmu w podwyższonej temperaturze. Kobietom zaleca się, żeby zawsze ciepło ubierały się: bluzki z długimi rękawami, spodnie z długimi nogawkami, skarpety – to wszytko nawet latem. Kobiety unikają wtedy też zimnych napojów, lodów i przeciągów. Co ciekawe wiele kobiet odczekuje też kilka dni po porodzie, żeby po raz pierwszy umyć włosy. 

A.S.: Dlaczego?

Beata: By się nie przeziębić. Chodzi o to, żeby minimalizować możliwość zachorowania, bo wiadomo, że mokre włosy w połączeniu z przeciągiem mogą skończyć się przeziębieniem. Są też dziewczyny, które nie myją się od razu po porodzie, dopiero następnego dnia, czy nawet kilka dni później; a z myciem włosów zwlekają nawet dłużej. W 2009 roku prowadziłam badania w izbach poporodowych i wszystkie kobiety potwierdziły, że czekały z myciem włosów jakiś czas po porodzie. Większość wzięła szybki prysznic, ale już bez mycia włosów.


Przykład joriwonu (조리원), czyli izby poporodowej, w której Koreanki spędzają co najmniej jeden tydzień.


Izby poporodowe joriwon (조리원), czyli hotele z wykształconą medycznie obsługą, to obecnie w Korei raczej standard. Kobiety spędzają w nich od jednego do kilku tygodni, dochodząc do siebie po ciąży i porodzie, ale też ucząc się opieki nad niemowlęciem. Poziom takich instytucji jest bardzo różny – od ośrodków, które oferują podstawowe usługi do ekskluzywnych hoteli, w których kobiety korzystają ze specjalnych masaży, ćwiczeń, czy upiększających zabiegów. Ostatnimi czasy oferta izb poporodowych przewiduje także specjalne kursy dla ojców. Mój kolega od książkowych regałów udawał się po pracy do centrum, tam uczył się opieki nad córką, spędzał noc w osobnym pokoju, żeby móc się spokojnie wyspać, a następnego dnia rano wracał do pracy. Co ciekawe wiele z joriwonów zakazuje wstępu pozostałym członkom rodziny – w podtekście ma to być dla młodych matek okres wytchnienia od własnych teściowych. To wszystko sprawia, że kobiety chcą w takich ośrodkach zostać tak długo, jak to tylko finansowo możliwe.


Geumjul (금줄), czyli sznurek wywieszany na drzwiach domostwa po przyjściu dziecka na świat. Papryczki mają oznaczać chłopca, a igły sosny dziewczynkę.


Tak samo jak okres ciąży, tak i nowoczesne „zwyczaje” poporodowe przeplatają się z tradycyjnym podejściem do narodzin dziecka, co dowodzi, że spuścizna kulturowa jest w stanie harmonijnie wkomponować się w codzienność nawet najbardziej dynamicznie rozwijającej się gospodarki. Kolejnym przykładem może być fakt, że w niektórych częściach kraju do tej pory po przyjściu na świat dziecka w drzwiach domu wiesza się sznurek zwany geumjul (금줄), który ma chronić domostwo przed złą energią i zawistynymi duchami. Sznurek taki wisi przez 21 dni, w ciągu których nie przyjmuje sie żadnych gości. Z tego co wiem, nikt już nie bawi się w zakopywanie łożyska w pobliżu domu (pod częścią zadaszenia, jeżeli planowano kolejny dodatek do rodziny i dalej od domu, najlepiej w słonecznym miejscu, w przypadku, kiedy następny potomek nie był w zamysłach), ale tego rodzaju tradycje ciągle pielęgnowane są jeżeli nie w dosłowny, to przynajmniej w teoretyczny sposób. 

I ten koloryt bardzo mi się w Korei podoba.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...