Kiedy po raz pierwszy usiadłam na siedzeniu tuż przy przejściu z jednego wagonu do drugiego, o mało co nie dostałam zawału. Serce waliło mi jak szalone i przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle warto zawracać sobie głowę, skoro może to przecież negatywnie odbić się na tych kilku centymetrach gnieżdżących się od niedawna w moim podbrzuszu. Przesiedziałam jednak z zamkniętymi oczami, przez cały czas wyobrażając sobie Koreańczyków doskakujących do mnie jak sfora wilków do właśnie co ukatrupianej zdobyczy. Bo to przecież siedzenia dla starszych ludzi, kobiet w ciąży i niepełnosprawnych, a nie dla jakichś nieobeznanych obcokrajowców, którzy pozwalają sobie na coraz więcej i więcej. W głowie układałam już odpowiedzi, że obcokrajowcy też zachodzą w ciążę i zdarza się to nawet w Korei. Proszę wyobrazić sobie taką hecę! Jako alternatywę rozważałam nawet noszenie ze sobą plakietki z odpowiednią informacją tak, żeby nie denerwować się tego typu rozmowami. Miałam też obcykany gest dłonią sugerujący brzuch, którego jeszcze nie widać.
Wydzielone miejsca w seulskim metrze. Źródło: Korea Toursim Organization |
Nikomu nie musiałam się jednak spowiadać. Nikt mnie nie szturchnął z niechęcią, nikt niczego głośno nie skomentował, nikt z usłużnym uśmieszkiem nie próbował wskazywać palcem na sugestywne obrazki naklejone na szybie za siedzeniami. Wszystko to miało jedynie miejsce w mojej przewrażliwionej wyobraźni.
Siadam więc teraz na "wydzielonych" siedzeniach dosyć często. Owszem, napotykam pełen wyższości wzrok co poniektórych pasażerów. Wpatrują się we mnie intensywnie, bez jednego mrugnięcia okiem, bezdźwiękowo ponaglając mnie do czynnego żalu, czyli ruszenia "czterech liter" z ich miejsca. Moje serce pozostaje jednak tym razem niewzruszone. Jestem na tyle zmęczona, że stanie w pozycji puszkowej sardynki jest dla mnie w obecnej sytuacji nie do wyobrażenia.
Wydzielone miejsca dla osób szczególnej potrzeby to zupełnie inny świat. Przede wszystkim to świat osób starszych. Są "zwykłe" osoby, z których obecności człowiek zdaje sobie sprawę w trybie horroru, kiedy nagle zaczynają krzyczeć do słuchawki telefonu. Są też śmierdzący soju panowie, którzy autorytarnie perorują oświecając wszystkich dookoła swoim pijacko donośnym głosem. Słuchawki w uszach w obu przypadkach egzaminu niestety nie zdają. Spotkałam również pana, który ściągnął buty i założył stopę w widocznie mokrej skarpecie na kolano, dotykając stopą tą moich nóg w rytm toczących się po torach kół. Co więcej, po chwili ściągnął mokrą skarpetę i zaczął kołować nią na wietrze w celu szybszego wysuszenia. W końcu to świat ciągle chichoczących babć w ostrym makijażu, okrytych futrami lub pstrokatymi dzianinami. Lub tych biedniejszych, bardzo cichych, z licznymi tobołami, w których nikt nie zgadnie, co się chowa.
Tak właśnie dostąpiłam przywileju poznawania kolejnego oblicza Korei i to w najwspanialszy sposób, bo z pierwszej ręki. Więcej relacji już wkrótce.