Od siedmiu lat mieszkam bez telewizora. Kilka lat temu
ograniczyłam też czytanie gazet. Na boczny tor odstawiłam politykę, masową
rozrywkę, tarzanie się w tragediach i tanich sensacjach. Zupełnie nie jestem "na
czasie", ale mam go za to o wiele więcej – na rzeczy, które mają dla mnie
znaczenie.
Obok katastrofy promu „Sewol” nie można jednak przejść
obojętnie. To jedno z tych wydarzeń, które w sercu na zawsze pozostawiają jakąś
zadrę. Trwające prawie 2,5 godziny przyzwolenie na niewyobrażalny horror
uwięzionych w promie pasażerów to porażka nie tylko koreańskiego społeczeństwa,
ale też i każdego z nas. Zawinił bowiem człowiek i to na wielu frontach.
„Ludzki błąd” to termin, który ukuliśmy dla okiełznania wymykających
się spod kontroli emocji. To usprawiedliwienie, które do jakiegoś stopnia ma łagodzić emocjonalne wymiary tragedii, bo przecież każdy z nas błędy popełnia.
Zaniedbania proceduralne, brak odpowiedzialności, krótkowzroczność, obojętność,
tchórzostwo... Wszystko to przecież ludzkie jest. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto bez winy.
Koreańczycy biją się w pierś. Przeprasza prezydent firmy
przewozowej, samobójczą śmiercią swoją skruchę wyraża wicedyrektor szkoły,
który został przecież uratowany, ale który nie mógł znieść myśli o tym, że
zostawił za sobą setki podopiecznych. Jakoby w imieniu całego społeczeństwa o
wybaczenie prosi nawet profesor Seoul National University pisząc list do „uczniów
uwięzionych pod taflą morza”. Przepraszają też rodzice za to, że do głów swoich
pociech wbijali absolutne posłuszeństwo wobec starszych. To samo posłuszeństwo,
które kazało studentom zawierzyć raczej słowu w głośniku niż własnemu
instynktowi przetrwania. Posłuchały i z nadzieją czekały na pomoc, która nigdy
nie nadeszła.
Nie przeprasza jedynie administracja rządowa. Za to, że w
pierwszych momentach katastrofy zakłamane informacje o jej wymiarze
spowodowały, że pomoc przyszła dopiero po kilku godzinach od zatonięcia promu. W
Korei negatywnych wiadomości nie przekazuje się przecież przełożonym – trudne
sytuacje próbuje się najpierw rozwiązać samodzielnie. Nikt nie wstydzi się też wszystkich
obłudnych kłamstw pod publikę o niesionym przez agencje rządowe wsparciu, które
obnażane są przez świadków zdarzenia jedno po drugim. W końcu nikt w
administracji tego kraju nie widzi problemu w nazwaniu całej katastrofy „masowym
morderstwem” i w uciszaniu ludzi, który wyrażają swój protest wobec karygodnej postawy
rządu.
Czuję ogromny smutek. Tak jak reszta Koreańczyków próbuję
wyobrazić sobie koszmar ostatnich chwil pasażerów feralnego promu i jest to
ponad moje siły. Czuję też gniew. Na ułomność człowieka,
ale też i na samą Koreę, gdzie promuje się jednostki silne i bezwzględne; na
kraj, w którym przejawy człowieczeństwa traktuje się jak słabość, zgniatając je
kantem podeszwy jak zwykłego robaka.
Źródło: Poddbang |
Powyżej satyryczny komiks zatytułowany "Rzeczy, na które trzeba uważać w Korei, gdy członkowie twojej rodziny uznani zostali za zaginionych". Oto one:
1. Nie denerwuj się.
2. Nie bądź smutny.
3. Nie powątpiewaj w informacje przekazywane przez rząd.
4. Zawsze noś tabliczkę z imieniem i nazwiskiem.*
Podsumowanie: "W Korei lepiej nie gubić członków swojej rodziny".
*Rodziny zaginionych w tragedii promu Sewon zdecydowały się w pewnym momencie na noszenie etykiet z imieniem i nazwiskiem, ponieważ w środkach masowego przekazu zaczęli pojawiać się najemni aktorzy udający rodziców ofiar - oczywiście tacy, którzy w samych pozytywach wypowiadali się o pomocy niesionej przez rząd.