Broń palna w Korei


Koreańczycy to nie aniołki. Owszem, mężczyźni są przeważnie delikatniejszej konstrukcji fizycznej z zaledwie wybiórczymi przypadkami groźniejszej facjaty, a Koreankom dziecięcej filigranowości można jedynie pozazdrościć. Z wyglądu do rany przyłóż. Trudno jednak o bardziej mylące pozory. Pod wiszącymi na szczupłych ciałach garniturami nierzadko chowa się bynajmniej nie piwny sześciopak i jako takie umiejętności taekwondo, a za słodkim uśmiechem naburmuszonych usteczek kryć się może impulsywny charakterek i całkiem silna piąstka. Koreańczycy mimo osławionego jeong” („”), czyli wrodzonej życzliwości, potrafią wybuchać jak wulkany. Ognista lawa bucha wtedy z ich trzewi z nieokiełznaną furią siejąc spustoszenie wokoło ku uciesze diabła w suchej wierzbie. Amoku tego można doświadczyć czasem w metrze lub na pogrążonych już w oparach alkoholowych ulicach, słychać go też od czasu do czasu w nocy u sąsiadów. W takich przypadkach wystarczy się jak najszybciej ewakuować, bardziej dla zdrowia psychicznego niż w obawie przed uszczerbkiem na zdrowiu fizycznym.  

Korea jest krajem względnie bezpiecznym. Mimo sporadycznie pojawiających się w mediach informacjach o makabrycznych wyjątkach, czuję się tutaj dość komfortowo nawet pomimo świadomości powalającej siły rażenia koreańskiego gniewu. Wiem po prostu, że jeżeli już ten pojawi się na horyzoncie, w znakomitej większości przypadków użytą bronią będzie jedynie podniesiony głos. Wracając późną nocą do domu krew nie ścina mi się w żyłach na widok chyboczącego się na wietrze cienia, nie obawiam się agresji, gdy podchodzi do mnie nieznajomy. A już na pewno nigdy nie przyjdzie mi na myśl, że ktoś może nagle zacząć wymachiwać mi przed nosem giwerą. W codziennych relacjach co najwyżej ktoś kogoś porządnie opluje słowem, względnie trzaśnie w pysk w toku rozwiązywania problemów przy kieliszku soju, gdy sprawy wymkną się niepostrzeżenie spod kontroli „jeong”. Ludzka rzecz w sumie, a co ludzkie nikomu nie powinno być - wedle Terencjusza przynajmniej - obce. 

Strzelanie z karabinu do dzieci jak do kuropatw ludzką rzeczą nie jest. Tak samo, jak (fry)wolny dostęp do zabawek, których wyłącznym przeznaczeniem jest sianie śmierci. Przypadki masakr Columbine, Virginia Tech, czy ostatnio Connecticut potwierdzają tę oczywistą przecież prawdę. Niestety dopiero po fakcie. W Korei dostęp do broni palnej jest mocno ograniczony. Oprócz skromnej liczby myśliwych, którzy poza sezonem i tak muszą składać swoje strzelby w depozyt na posterunku policji, pistolety posiada ok. 180 000 ludzi. To jedyne 0,36% na prawie 50 milionów mieszkańców (dla porównania na 100 Amerykanów przypada 88,8 sztuk broni palnej). Każdy, kto już chciałby nabyć tego rodzaju oręż jest dokładnie prześwietlany pod względem karalności, kondycji mentalnej i ważkości powodów, dla których wnioskuje o licencję. Cała procedura jest niesamowicie skomplikowana, a aplikant, którego sprawa została rozpatrzona pozytwynie, musi dodatkowo przejść szkolenie z zakresu bezpieczeństwa użytkowania broni. Pozwolenie na broń wydawane jest na okres pięciu lat, po których upływie cała procedura jest powtarzana. Z tego powodu nawet świat przestępczy ma duże problemy z dostępem do podstawowych narzędzi swojej profesji, ale nie tylko – filmowcy tworzący wojenne lub gangsterskie kawałki muszą stawiać czoła zagmatwanej biurokracji w przypadku scen z atrapami broni, a miłośnicy Paintball zmuszeni są do daleko posuniętych modyfikacji swoich zabawek, żeby sprostać obostrzeniom regulacyjnym. Takie podejście stawia Koreę na jednym z najniższych miejsc w rankingu przestępstw z wykorzystaniem broni palnej.

Kolektywistyczna kultura Korei Południowej też na pewno w dużym stopniu przyczynia się do znikomej liczby przestępstw z użyciem tego rodzaju broni. W Korei bezpieczeństwo gwarantować ma wspólnota oraz państwo. To powszechny pogląd respektowany przez obie strony: zwykłego śmiertelnika i sprawujących władzę. Ludzie poruszają się w mniejszej lub większej zbiorowości (ja nazywam to „kręgami” o różnym zasięgu), którą można porównać do ula, gdzie każda pszczółka ma określoną rolę do spełnienia, a dobro wspólnoty jest ważniejsze niż jej własne. W zamian jednak społeczność ta zapewnia owadowi wszystko, co potrzebne do całkiem znośnego życia w spokoju i harmonii. Indywidualistyczne podejście Amerykanów każe im natomiast czuć się odpowiedzialnym za swoje własne bezpieczeństwo, a przez to automatycznie stawia każdą inną jednostkę w opozycji do ich własnego interesu. Każdy staje się potencjalnym przeciwnikiem. W takim ujęciu każdy musi wziąć przeznaczenie w swoje własne ręce, a jeżeli spoczywa w nich spluwa to ma się przecież większe szanse na przeżycie lub ochronę swojego dobytku. W różnicach prawa regulującego dostęp do kupna i sprzedaży broni palnej i właśnie w tym odmiennym pojmowaniu świata upatruję głównych powodów, dla których USA i Korea stoją na przeciwstawnych biegunach wspomnianego rankingu.

Koreańczycy to też – tak jak pisałam wcześniej – nie aniołki. I to nie tylko ze względu na sporadyczne wybuchy niekontrolowanej złości, które teoretycznie mogłyby doprowadzić do strzelaniny na miarę tej w Connecticut. Większość mężczyzn w Korei jest całkiem nieźle obyta z arkanami posługiwania się bronią palną, a to ze względu na dwuletnią służbę wojskową, obowiązkową dla każdego posiadacza koreańskiego paszportu. Przeciętny Koreańczyk wie więc o wiele więcej na temat broni ostrej niż przeciętny Amerykanin, a wiedzę tę mógłby – znowu teoretycznie – z łatwością wykorzystać do niecnych zamiarów. Kolonizacja japońska, szereg wojen, jakie targały Półwyspem, autorytarne rządy Park Jeong Hee, namacalna obecność amerykańskich baz wojskowych, sąsiedztwo z jednym z najbardziej nieobliczalnych krajów starego reżimu (obie Koree znajdują się ciągle w stanie wojny; Korea Północna prowokuje od czasu do czasu wymianę ognia, podczas której giną przecież ludzie) – to wszystko powoduje również, że tematy wojskowe, bezpieczeństwa narodowego i osobistego pozostają tutaj w powszechnej świadomości obywateli. Nawet chodząc po górach wokół Seulu natknąć się można na zasieki, wieżyczki strzelnicze, czy bunkry. Dlatego też przeciętny Koreańczyk jest za pan brat z poczuciem zewnętrznego zagrożenia podobnie jak przeciętny Amerykanin. Mimo tego, jeżeli w Korei dochodzi już do tragedii z użyciem broni palnej, to najczęściej ma to miejsce albo w bazie wojskowej (w 2007 roku jeden z szeregowców, który nie wytrzymał presji i przy użyciu karabinu i granatu zabił 8 osób – skazano go na karę śmierci) albo wywołane jest przez osoby, które mają powiązania z instytucjami egzekwowania prawa (w 1982 roku policjant ukradł z bazy wojskowej dwa pistolety i siedem granatów, których użył do zamordowania 57 mieszkańców pobliskiej wioski, po czym sam wysadził się w powietrze). Nie ma tutaj natomiast mowy o mordzie z legalnie nabytej broni palnej, co diametralnie odróżnia sytuację Korei od tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych.

W kontekście Stanów Zjednoczonych często mówi się o prawdziwej wolności. Kraj ten jawi się niczym El Dorado, niewyczerpywalne źródło możliwości rozwoju, sukcesu i dobrobytu. Tutaj każdy może się w pełni zrealizować, jeżeli tylko tego chce. O ile jednak człowiek czuje się wolniejszy w kraju, gdzie wolność drugiego człowieka nie ogranicza mojej własnej. W kraju takim, jak Korea, gdzie przechodnia nie trzeba taksować od góry do dołu w obawie przed niespodziewanym atakiem, gdzie nie trzeba kurczowo zaciskać torebki lub chować telefonu do głębokiej kieszeni w trwodze przez uzbrojonym złodziejem, gdzie nie trzeba zamykać od wewnątrz klasy w obawie przed psychicznie chorym terrorystą lub zamykać się w kuloodpornej klatce na stacji benzynowej przed gotowym na wszystko frustratem. W tym wypadku to właśnie silna ręka państwa z domieszką tradycyjnej, kolektywnej kultury stoi na straży wewnętrznego spokoju i harmonii w społeczeństwie. Oferuje konkretną wolność bez jakże niepotrzebnych ofiar.


Post został zainspirowany artykułem z bloga Askakorean.
Polecam podcast BBC na temat broni palnej w Korei Południowej do odsłuchania tutaj



10 komentarzy :

  1. To co się ostatnio wydarzyło w USA woła o pomstę do... w sumie nie wiem do kogo. Może do samych Amerykanów? Dziwi mnie, że tyle było już przypadków strzelanin mniej lub bardziej makabrycznych, a broń można kupić sobie ot tak.
    Ale nie potrzeba Ameryki. Mnie wystarczy, że trochę już boję się chodzić pomniejszymi uliczkami, a po zmroku to już w ogóle nie ma mowy. Dusza na ramieniu i nie wiem, ile zdrowasiek.
    Dostęp (a raczej jego brak) do broni w Korei bardzo mi się podoba. Jest może ostry, ale szalenie imponuje mi, że całe społeczeństwo nie myśli w kategoriach "ten naprzeciw mnie to wróg". Może i pilnują się wszyscy nawzajem, ale, jak piszesz, jest dzięki temu bezpiecznie i lęk, że wyskoczy na mnie jakiś wariat z bronią, znacznie się zmniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS "nawet świat przestępczy ma duże problemy z dostępem do podstawowych narzędzi swojej profesji"
      Zabiło mnie to zdanie. XDDD

      Usuń
    2. Fakt, chyba trochę mnie poniosło ;P

      Usuń
    3. Oj tam, ja lubię takie poczucie humoru. :-)

      Usuń
  2. Zastanawia mnie jak Koreańczycy postrzegają Stany Zjednoczone również na tle ostatnich wydarzeń. Z jednej strony są niesamowicie dumni z własnego kraju i na pewno widzą "niedoskonałość" Stanów w porównaniu do Korei (przynajmniej jeżeli chodzi o bezpieczeństwo). Z drugiej jednak są zafascynowani wszystkim co amerykańskie o czym można było przeczytać na Pani blogu.
    Na co dzień Koreańczycy dyskutują o takich wydarzeniach? Komentują je? Czy wolą zająć się własnymi sprawami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście Koreańczycy komentują to, co dzieje się w USA - w tym przypadku nie mogą wyjść ze zdumienia, że tak makabryczne sytuacje są w ogóle są możliwe. W Korei, tak ja Pani wspomniała, wiele rzeczy kopiuje się z USA, ale posiadanie broni jest tak odległym konceptem, że nikt nie rozważa takiego pomysłu na serio - nikt nie widzi takiej potrzeby.

      Usuń
  3. No z pewnością wielkim przedśmiertnym pocieszeniem dla mieszkańców tej wymordowanej wioski była świadomość, że giną z broni uzyskanej nielegalnie :)
    Prawda jest niestety taka, że żadna silna ręka państwa nie jest w stanie sama z siebie zapewnić bezpieczeństwa obywatelom, nawet za cenę ograniczenia ich wolności. Bezpieczeństwo obywatele muszą sobie przede wszystkim zapewnić sami (wcale nie mam na myśli chodzenia wszędzie z pistoletem pod pachą). To ta tradycyjna, kolektywna kultura w Korei jest podstawą takiego, a nie innego poziomu bezpieczeństwa, ale i tak nie chroni w pełni przed atakiem psychopatów. Kwestia dostępności broni palnej jest drugorzędna, bo pistolet czy karabin wcale nie są niezbędne do urządzenia masakry, o czym niestety przekonały się choćby dzieci w Nanping.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem bardzo ciekaw jak Koreańczycy mieszkający na zachodnim wybrzeżu USA i pamiętający o murzyńskich zamieszkach w LA z chociażby roku 1992, zareagowaliby na tak wspaniały pomysł jak rozbrojenie. Na szczęście oni już są uleczeni z kolektywistycznych pierdół bo wiedzą, że tylko broń palna w ich rękach uratowała wtedy ich sklepy i dobytek na który z rodzinami musieli ciężko pracować przez całe życie.

    Poza tym kwestia dostępnością broni w USA nie jest taka prosta. Nam pokazują urywki w telewizji z komentarzem, że trup tam się ściele gęsto. Natomiast według badań statystycznych nie istnieje żadna zależności pomiędzy dostępnością do broni, ilością broni na 100tys mieszkańców a tzw violent crime. Miejsca w USA o wysokim nasyceniu bronią i prawem do noszenia jej w miejscach publicznych (a trzeba pamiętać, że samo prawo do zakupu broni nie daje prawa do jej noszenia) posiadają zarówno bardzo wysoki jak i niski poziom przestępczości. Natomiast istnieje piękna zależność pomiędzy rasą a przestępczości - i rośnie ona wprost proporcjonalnie do udziału rasy czarnej. Jest też ciekawa zależność z udziałem latynosów. Dopóki latynosi mieszkają wśród lub obok białych/żółtych to nie wpływają w wyraźny sposób na wzrost czynnika kryminogennego. Ale już usadowienie ich obok dzielnicy czarnych działa jak akcelerator przestępczości. Zresztą coraz wyraźniejsze jest wypychanie czarnych z ich dzielnic przez przybyszów z ameryki łacińskiej. Podsumowując, sam poziom violent crime w USA na terenach z minimalną ilością czarnych jest niższy od przestępczości państw europy zachodniej o zbliżonym zaludnieniu.

    I na koniec mała kontrargumentacja jakoby w stanach wszyscy boją się każdego - co sugerujesz w ostatnim akapicie wpisu. Według najnowszych badań ONZ Stany Zjednoczone posiadają DRUGI najniższy wskaźnik osób które obawiają się włamania do domu -wynosi on zaledwie 16%. Znajdują się także na dole jeśli chodzi o ilość osób bojących się wyjść z domu po zmroku (19%) - wskaźniki "strachu" są wyższe w Japonii, Francji, Szwajcarii i Luksemburgu. Wbrew temu co próbuje się nam wmówić, według tych badań amerykanie są jednymi z najmniej "strachliwych" społeczeństw na świecie - ciekawe czemu :-)

    http://johnrlott.blogspot.com/2013/08/americans-feel-much-safer-walking-on.html

    OdpowiedzUsuń
  5. I wtedy wchodzi Szwajcaria cała na biało na białym koniu z olbrzymią ilością broni na obywatela z przymusową służbą wojskową i dużą inteligencją społeczną. USA to po prostu durnie....

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...