Jun Hyung


Trzy lata temu do mojego domu wtoczyła się szesnastoletnia kuleczka z wielkim uśmiechem na twarzy. Chłopiec miał marzenie. Z przyjacielem odwiedził kraje wschodniej Europy i wpadł po uszy – zakochał się w Polsce. Postanowił, że ukończy tutaj studia i pewnego dnia zostanie po niej przewodnikiem. Pierwszym krokiem na tej drodze miała być nauka języka polskiego. Zaczynaliśmy od alfabetu. Chłopiec z czasem zaczął przeistaczać się w wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, a jego zapał do nauki zamiast maleć rósł w miarę jedzenia. Nie opuścił żadnej z sobotnich lekcji.

Jun Hyung zrezygnował ze szkoły średniej i sam uczył się do egzaminu maturalnego. Miał dość szkoły w wydaniu koreańskim, a w szczególności fizycznego znęcania się nauczycieli (nawet bicie pięściami). W wolnym czasie poświęcał się nauce języka polskiego i swoim wielkim sportowym pasjom: jiu jitsu i podnoszeniu ciężarów (zdobył wiele medali). Próbował też tańca, języka niemieckiego (jego pierwsza miłość to Niemka spotkana w Polsce), na głowie postawił sobie afro i ukręcił dready – tylko po to, „żeby zobaczyć, jak to jest” (PWY nie mógł już tego zrozumieć). Żeby dorobić na wyjazd do Polski roznosił gazety i rozpakowywał towary w magazynach. 

Dzisiaj Jun Hyung jest już w Polsce. Właśnie ukończył kurs letni języka polskiego w Warszawie i od października rozpoczyna jednoroczny kurs przygotowawczy do studiów historycznych w Łodzi. Docelowo chce znaleźć się na Uniwersytecie Warszawskim lub Jagiellońskim.

Niewiele wiem o najmłodszym pokoleniu Koreańczyków. Z moich obserwacji wynika jednak, że są to ludzie ulepieni już z zupełnie innej gliny. Przepaść między generacją nastolatków i ludzi po trzydziestce jest w Korei ogromna. Dla młodych liczą się już inne wartości, sposób widzenia świata staje się bardziej wszechstronny, otwarty. Za tymi przemianami muszą podążać też rodzice, a dzięki temu i ich punkt widzenia staje się odrobinę mniej zmurszały. Napawa mnie to dużym optymizmem. Korea potrzebuje po prostu czasu, żeby za niesamowitym postępem gospodarczym nadążył rozwój społeczny. Dzięki ludziom takim jak Jun Hyung widzę, że ta reorientacja już dokonuje się.

Jun Hyung, jego afro i ja



Perspektywa



Czuję się jak we śnie. Nie mogę się skoncentrować, wejść w swój zwykły tryb zdyscyplinowanej zaradności. Pozwalam czasowi przepływać przez palce, nie myślę o jutrze, obserwuję jakbym była niewidzialnym duchem odwiedzającym na chwilę świat. Przemierzam wolno ulice pełne rozłożystych zielonych drzew. Wdycham ich zapach, słucham wiatru dokazującego na ich gałęziach. Mrużę oczy od blasku słońca i niebieskiego nieba. Mijam pary nastolatków obściskujące się w bramach zmurszałych domów, nastolatków pijących w rewolcie swoje pierwsze piwa, młodzieńca z satysfakcją sikającego prężnym łukiem. A ma pani może złotóweczkę na wódeczkę? A może papierosa przynajmniej?

Korea jest daleko. To ona teraz jest jakaś nieznajoma, niepojęta, niemożliwa. Dopiero tutaj, w Polsce, czuję się prawdziwie zmęczona. Dopiero tutaj zdaję sobie sprawę, jak szybko tam żyję, jak bardzo na opak i bez wytchnienia.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...