Każda większa korporacja w Korei ma w swoim budynku stołówkę i salę gimnastyczną. Często posiłki (śniadanie, obiad, kolacja) i dostęp do klubu jest dla pracowników darmowy lub oferowany za niewielką opłatą.
Od czasu, kiedy wypadł mi dysk musiałam zmienić swój tryb życia. Codziennie w czasie obiadu schodzę do klubu fitness na czterdziestominutową gimnastykę z elementami jogi i siłownię. Po czym w dziesięć minut pochłaniam obiad na szesnastym piętrze naszego budynku. Po pracy albo ponownie idę na salę gimanstyczną – tym razem, żeby przez godzinę szybko pochodzić – albo wybieram się na basen.
W czasie przerwy obiadowej wiele Koreanek schodzi do szatni razem ze mną. Nie po to jednak, żeby się przebrać i pogimnastykować. Z szafek wyciągają one koce, peleryny, poduszki, podnóżki, opaski na oczy (lub po prostu ręczniki), a nawet ogromne koce elektryczne (w lecie w Korei w budynkach jest okrutnie zimno z powodu klimatyzacji). Przez całą godzinę śpią na podłodze, jedna obok drugiej, telefon obok telefonu; często gaszą w całej szatni światło. Po ćwiczeniach przeskakuję leżące ciała, telefonem oświetlam sobie wnętrze własnej szafki, biorę szybki prysznic i wychodzę. Pozostawiam Koreanki w błogim śnie –a mają one jeszcze dziesięć minut.
Bo Koreanki te obiadów nie jadają...