Dobrzy ojcowie



Do godzin porannych deliberują bełkotem, jak tu być Dobrym Ojcem. W oparach alkoholu, o wypchanych żołądkach, paląc jednego za drugim.

W domach zaryglowane żony odwalają czarną robotę. Złej Matki. Zakneblowane społecznym gorsetem muszą zrozumieć, zaufać, być ostoją, stać murem.

Bo Dobrzy Ojcowie zrobiliby wszystko, naprawdę w s z y s t k o dla swoich dzieci.  

To miłość bezgraniczna.
To miłość w najczystszej postaci.


Epilog



Była bardzo mała, kiedy 16 lat temu odebrałam ją od matki z Klicka pod Myśliborzem. Musiałam karmić ją butelką ze smoczkiem, w rezultacie czego wyrosła na względnie małą kotkę. Pierwszą lekcją, którą się nauczyłam to, że w miłości nie ma miejsca na zaborczy egoizm. Żałowałam, że nie poczekałam na nią kolejnego miesiąca.


Potem uczyłam się odpowiedzialności. Był to czas, kiedy w Polsce nie można było dostać zakrytych kuwet, nie wspominając już o specjalnym piasku dla kotów. Używałam zwykłego kartonu po butach wyściełanego reklamówkami, na który wsypywałam zwykły piach z piaskownicy przed domem. Psota z zaciętością rozgrzebywała go na wszystkie strony, a ja biegałam z szufelką dzień po dniu. Co tydzień wymieniałam przesiąknięty piasek, taszcząc po asfalcie ciężki, rozrywający się karton do blokowego śmietnika.

Psota


Psota była pierwszorzędną kocicą. Rozmawiała z nami różnymi natężeniami miauków i pomrukiwań i dawała buziaki prosto w nos. Miała ulubioną szmacianą lalkę, którą ledwo co mogła unieść, kiedy była jeszcze mała. Aportowała ją, spała z nią, rzucała nam ją pod nogi w buńczucznym wezwaniu do zabawy. Na widok wystawionych dłoni i poruszających się palców przybierała atakującą postawę z tylnimi nogami wyprzedzającymi przednie, najeżonym grzbietem i wiewiórczo napuszonym ogonem. Po czym najczęściej uciekała w wyraźnym rozbawieniu. Zamiast spać w nocy bawiłam się z nią wystawiając na pokuszenie rękę spod pierzyny. W oczekiwaniu na właściwy moment do ofensywy kładła po sobie uszy i robiła lekkiego zeza, czasem zupełnie nie nadążając za ruchem mojej dłoni. Lubiła też kwiatki mojej mamy. Była to fascynacja absolutna i absolutnie nie zrażona głośnymi ostrzeżeniami i częstymi klapsami. Miała też słabość do pach mojego taty, w które z lubością wciskała nos, mrużąc w rozkoszy oczy i udeptując jego ramię aż do zadawalającej miękkości. W wyniku zawieruchy czasów powodzi okociła się czterema kociakami, z których trzy ciągle są w domu moich rodziców.

Psotka była już starowinką i chyba wszyscy liczyliśmy się z nieuniknionym. Mimo to, kiedy zdechła, zrobiło mi się ogromnie smutno. Tak, jakby wraz z nią odchodziła na zawsze jakaś część mnie samej. To właśnie Psota była świadkiem mojego nastoletniego życia, kiedy to zachodzą największe zmiany, podejmuje się najważniejsze decyzje i popełnia największe błędy. Nie była ze mną już od dawna, ale będzie mi jej bardzo brakowało, kiedy wrócę do domu i nie poliże ona mojej twarzy w wątłym rozpoznaniu swojej dawnej opiekunki…


Psota, maj 1994 - 18 luty 2010


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...