Rano szczesliwie spotkalam sie z Chris'em. Zdecydowalismy sie na wspolny, troche lepszy pokoj. Tak wychodzi taniej. ;) Zwiedzilismy miasteczko, poholenderskie fortyfikacje, japonskie schrony wybudowane indonezyjska sila robocza. Urocze miejsce...
|
Bukit Tinggi |
Przestala mi dzialac karta bankomatowa. Juz wczesniej odrzucalo moj pin, ale myslalam, ze to kwestia tutejszych bankomatow. Tymczasem wybralam cala kase z drugiego konta, a to ciagle nie chcialo dzialac. Mail do A.
|
Bankomat |
Chris namowil mnie na nocne zdobywanie najaktywniejszego wulkanu na Sumatrze - Marapi - droga przez dzungle. Wypytalam sie miejscowych, czy aby nie jest to za trudne dla astmatyka. Nie, skadze.
Chmura dla zaostrzenia apetytu i zapomnienia o pieniadzach... Ogromnie ziemniaki z nadzieniem z tunczyka, i piwko, i deser. Pychota. I opowiesci. Opowiesc o tym, jak za 50USD mozna przeleciec kambodzanska dziewczynke a nastepnie zaladowac je kule w leb. Opowiesc o tym, jak wychodzi sie z narkotykowego nalogu. Opowiesc o tym, jak Sandra Bullock backpack'uje przez Laos. Opowiesc o tym, jak polyka sie popiol z wlasnego ojca. Opowiesc o tym, jak dwukrotnie jest sie doszczetnie obrabowanym w Tajlandii. Opowiesc o tym, jak to jest byc samotnym i miec dwie "fuck buddies". Opowiesc o fontannie z kupy. Ciekawy gosc z tego Chrisa.
I opowiesc o tym, jak nalezy szybko konczyc zwiazek, gdy nie widzi sie konca zycia z dana osoba. Bez wzgledu na to, jakbardzo zerwanie boli. I przypomina mi sie Sally z Australii, ktora zyje z Pakistanczykiem tak, jakby przyszlosci istniala. A nie istnieje... Na tym etapie mojej "podrozy" zdecydowanie przyznaje racje Chris'owi.
Chmura przed dwoma godzinkami snu. Nie spie. Nie moge zasnac juz trzecia noc.
Pobudka o 22.00. Chris uzycza mi swoich traperskich spodni. Zaplatuje je w pasie na dwie gumki do wlosow. Latarki, plaszcze przeciwdeszczowe, sweter, woda, odpowiednie buty. Jestemy gotowi. Wyruszamy.
Nasz przewodnik okazuje sie byc przemilym 49-latkiem, ktory wyglada na trzysiestke. Jedziemy zaprzyjazniona taksowka pod podstawe gory. Marsz zaczyna sie znosnie, kamienista droga. Szybko sie jednak mecze. Brakuje mi tchu. Po godzinie moje cialo przyzwyczaja sie jednak do wysilku. Wokol cisza zaklocana szmerami nocnych zwierzat, ciemnosc rozpraszana swiatlem latarek i tepy odglos naszych krokow... Co jakis czas przystajemy, spogladamy na zasypiajace Bukit Tinggi, na bardzo bliski ksiezyc i chmury ponizej nas.
Wspinaczka okazuje sie coraz bardziej trudna. Czasem Chris musi mnie podsadzac od dolu a przewodnik wciagac od gory. Niczym malpka musze wspinac sie po pionowych skalach, konarach drzew, lianach... z latarka w jednej i patykiem w drugiem dloni. Swiece sobie pod nogi, zeby nie zalamywac mojego mozgu tym, co przede mna. Kilka razy mam ochote sie poddac, ale nie wypowiadam mojego zwatpienia na glos wiedzac, ze dziala to zabojczo dla woli. Ide nie myslac, ze ide. Juz nie boje sie dzungli noca. Juz jest mi wszystko jedno.
Za kazdym razem, kiedy przystajemy pot owiewany jest coraz zimniejszym powietrzem. Mam mokre stopy, kluje mnie chlod, chce mi sie spac...
|
Chris i ja - kawa i kanapka w środku dżungli po drodze na szczyt wulkanu Marapi |
Krotki odpoczynek, male ognisko, najcudowniejsza kawa na swiecie, najsmakowitszy paczek. Mam zdretwiale nogi. Chowam glowe miedzy kolano odgrzebujac resztki mojej woli. Powietrze jest rzeskie a gwiazdy blisko.
O 7.00 rano dochodzimy do wulkanu na Marapi (Gora Ognia). Ostatni etap wydaje mi sie najtrudniejszy. Trzeba ostroznie wspinac sie po ruchliwych kamolach, ktore bolesnie wbijaja sie w stopy. Poza tym widze juz, co jest przede mna i jak daleko. Kilka razy mam ochote powiedziec, ze ja tu poczekam. Ze ja tutaj sobie odpoczne... Ide jednak dalej.
|
Już za chwilę szczyt... |
|
Nasz przewodnik w księżycowym krajobrazie wulkanu Marapi |
W koncu ukazuje sie nam. Ksiezycowy krajobraz po erupcji w latach szescdziesiatych. Jestesmy jedynymi ludzmi na szczycie wulkanu. Gesta para dusi nas intensywnym zapachem siarki, gdy wiatr zawieje w nasza strone. Krater jest ogromny z prawie wertykalnymi zoltozielonymi scianami i oglosami bulgotu w dole. Obchodzimy wulkan dookola obserwujac wschodzace slonce i chmury ponizej nas.
|
W oparach siarki wulkanu Marapi |
|
Brzeg krateru |
|
Przewodnik i ja w chmurach |
Schodzimy. Droga w dol okazuje sie jeszcze trudniejsza. Trzeba skoncentrowac sie, zeby stapnac na wlasciwe podloze. Zeby sie przypadkiem nie posliznac. A wokol mokre liscie, pod nimi warstwa sliskiej gliny, ruszajace sie kamienie. Pierwsza padam ja. Staczam sie kilka metrow w dol. Laduje twardo na kolanie. Bardziej siebie niz moich wspoltowarzyszy przekonuje, ze nic sie nie stalo. Boli jak skurczybyk.
|
Finalowy bambusowy, ruchomy mostek przy zejsciu w dol |
Musimy sie spieszyc. Musze zlapac autobus to Padang o 12.00 (2 godziny drogi), skad odlatuje moj samolot do Singapuru. Kolej na przewodnika, potem dwa razy pada Chris. Zaczyna kulec.
Schodzac w dol mam kilka razy lzy w oczach. W swietle dnia zdaje sobie sprawe, ze wspinaczka ta byla ponad moje sily. Chris ma identyczne odczucia. To, co widze schodzac oslabia mnie. Nigdy nie pokonalabym tej gory w dzien. Uswiadomilam sobie, jak latwo mozg narzuca cialu ograniczenia. Niesamowite doswiadczenie. Trwajace 12 godzin.
Juz na dole okazalo sie, ze zaprzyjazniony taksowkarz nie czeka na nas. Moj autobus odjezdza za 30 minut. Jezeli go nie zlapie, nie zlapie samolotu. Nie mam dostepu do pieniedzy wiec jestem udupiona. Czy robi to na mnie wrazenie? Zadnego. Jestem brudna, smierdze, ledwo powlocze nogami. Chris ostatkami sil zatrzymuje przejezdnego motocykliste i blaga go, zeby mnie podwiozl do miasta. Ja nie mam sily otworzyc buzi. Pospiesznie zegnam sie z Chrisem i w droge. Gdy przyjezdzam pod hotel jest 11.55. Dzwonia, zeby autobus poczekal!!! Mowia mi, zebym sie spokojnie wykapala, spakowala i zeszla na dol. Bezproblemowo. Uff.
O 12.30 zajezdza autobus ;). Glupi ma szczescie? Nie ma zysku bez ryzyka? Co jest prawda?
Pokonalam swoj rekord - 2892m. ;)