Jakość pracy w dużej mierze zależy od ludzi, z jakimi się pracuje.
Mam świetnego szefa. Wysyła mnie non stop w podróże służbowe, pyta o zdanie w większości wypadków (ku rozdrażnieniu mojego bezpośredniego przełożonego), wymaga dużej odpowiedzialności i ciężkiej pracy ale zawsze w świetnych projektach. Ma też magiczną właściwość zasypiania w każdym możliwym momencie, a po przebudzeniu bezproblemowego kontynuowania wątku bez żadnego uszczerbku dla płynności dyskusji. Dlatego też kontynuuję swoje sprawozdania nawet jeżeli smacznie pochrapuje przede mną, zatopiony w swoim skórzanym krześle. Najbardziej podziwiam w nim to, że nie podnosi na nikogo głosu, nie okazuje zdenerwowania, czy frustracji. Wszelkie złe emocje kipiące z ludzi dookoła chwyta w ręce, obraca w garści przed zaciekawionymi oczami, wyrzuca przez okno po zrozumieniu ich tła, po czym kontynuuje rozmowę odnosząc się wyłącznie do jej treści.
Reszta mojej grupy jest równie... nietuzinkowa. Lider grupy to ekstremalnie mało konkretny, starszy pan, który w jednym zdaniu, a nawet w jednym ciągu (a każde słowo jest wyraźnie oddzielone od kolejnego pauzą filozoficznego zastanowienia) potrafi zmieścić „tak, i wtedy, tak czy owak, i wtedy, tak, tak więc... no tak”. A ponieważ gustuje w pogaduszkach najprostszy przekaz może trwać czasem i pół godziny. Poza tym przemiły mężczyzna, dzielnie znoszący czternastogodzinowe trudy lotów klasą ekonomiczną i to pomimo swoich tytanowych dysków.
Nad projektem w Kanadzie pracuję z dwoma osobnikami płci męskiej. Jeden ma bardzo wstrząsający zwyczaj potężnego charkania. Po obiedzie przeszklone drzwi do naszego piętra wesoło podrygują w rytm wypluwanej prez niego w łazience flegmy. W odpowiedzi dzień w dzień na czas przerwy obiadowej uzbrajam się w odtwarzacz mp3. Z głośną muzyką. Pracuje mi się z nim bardzo dobrze – wyjazdowe rzeki piwa razem przepite robią swoje. Drugi miał wypadek helikopterowy (przeżył tylko on i mój szef) i teraz jest zaawansowanym alkoholikiem. Wygląda bardzo smutno, je tylko ryż. Rano nie warto organizować z nim spotkań. Nikt nie lubi z nim współpracować. Moim zdaniem ma niesamowite poczucie humoru i czasem potrafi zaskoczyć iście genialną błyskotliwością.
W kalifornijskim projekcie towarzyszył mi były pracownik Accenture, który konsekwentnie przychodzi do pracy, kiedy chce oraz namiętnie kwestionuje polecenia przełożonych (obie cechy bardzo rzadko spotykane w kulturze koreańskiej). Poza tym prawdziwy gentleman – przynajmniej dla mnie. Wyraźnie traktuje mnie jak prawdziwą damę.
W mojej grupie jest też mężczyzna, który bez przerwy nosi białe rękawiczki natrętnie przypominając mi szofera eleganckiego wozu. To z powodu choroby skóry. Dalej mamy dziewczynę bezpardonowo wrolowaną w rolę sekretarki, gdy takowa z hukiem odeszła z pracy. W rezlutacie koleżanka jest wściekła jak osa (i słusznie) i żeby zarezerwować bilet lotniczy muszę przekonywać ją miłą pogawędką i dobrej jakości kawką.
Do tego doliczyć należy trzech nowoprzybyłych: jeden nie może oderwać się od swojego iPhone’a (dźwięki dochodzące z tego diabelskeigo urządzenia doprowadzają wszystkich do szału); drugi wygląda jakby połknął miotłę (nawet jego szczęka wygląda na sztywną); trzeci to młodziutka dziewczyna – i tutaj nie dostrzegłam jeszcze żadnej specyficznej cechy oprócz względnej pewności siebie (duży plus).
Na domiar kolorytu na samym końcu jest ktoś jeszcze. Obcokrajowiec. Kobieta. Ja.