Kanadyjski prawnik profesjonalnie marszczy czoło i z lekka wydyma usta notując w skupieniu i z pełnym poważaniem każde słowo mojego koreańskiego szefa. Wyprostowana na baczność asystenka po lewej robi to samo tyle że na najnowszej generacji notebooku. Czując już co się święci desperacko próbuję zapanować nad moim zmęczonym różnicą czasu i ciągłymi lotami ciałem. Kiedy jednak widzę mało profesjonalne, pięciozłotówkowe oczy kanadyjskiego prawnika, jego w powietrzu zawieszone pióro i otwartą buzię asystentki, wiem, że jestem na straconej pozycji. Pochylam głowę zasłaniając usta ręką. Odkasłuję. Zamykam oczy. Walczę. Po chwili zawieszenia w gęstej konsternacji słyszę „Oh... really?” i wiem, że poniosłam porażkę. Moim ciałem zaczyna wstrząsać spazmatyczny chichot. Zrzucam długopis i chowam się pod stołem. Z oczu ciekną mi łzy.
W mojej pracy często mam do czynienia z dosyć zabawnymi sytuacjami, kiedy to nasi rozmówcy nie mają pojęcia, jak interpretować wystąpienia i zachowanie Koreańczyków. Nagle komunikacja sprowadza się nie tylko do przekazywania prostych informacji w języku angielskim ale też do rozumienia niuansów azjatyckiej kultury i intuicyjnej ich wykładni. Niewielu sobie z tym radzi. Jednym z moich zadań jest tłumaczenie z angielskiego na angielski.
W powyżej opisanym przypadku mój szef po raz wtóry (i mimo próśb o niedzielenie się takowymi przypowiastkami z naszymi partnerami) z dumą opowiadał o związkach zawodowych w naszej Frimie. Wyglądało to mniej więcej tak:
„My też mamy związki zawodowe. Bardzo silne. Mamy z nimi świetne doświadczenia. W latach dziwiędziesiątych około dziesięć, albo dwanaście może osób rzuciło się z dźwigów. To bardzo wysoko. Acha! Przedtem wylali na siebie benzynę i podpalili się. Tak, mamy bardzo silne związki zawodowe i świetne z nimi doświadczenia. Dokładnie wiemy, jak sobie z nimi radzić.”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz