Weekend 2006.11.11: Panmujom - DMZ
Jeszcze na studiach wybrałam się w rejony Korei Północnej, a w szczególności w góry Kumgang (금강산) – jedyne tereny dostępne bezpośrednio z Korei Południowej. Wizyta ta była tak bardzo niesamowita, że podróż w okolicę strefy demilitaryzowanej w Panmujom jakoś ciągle odwlekała się w czasie. Nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. I słusznie. Najciekwaszym momentem była chyba informacja o jednostce polsko-czeskiej w tym rejonie...
Panmujom jest zaskakująco blisko Seulu – około 40 km. Już wyjeżdżając poza miasto w kierunku północnym po lewej stronie widać zasieki, przejeżdza się przez betonowe bloki, które mają być zaporą w przypadku niespodziewanego ataku czołgów Północy, a samochody mija się tylko od czasu do czasu.
Już na miejscu zostajemy przeszturmowani przez amerykańskich żołnierzy, którzy zdecydowanie wczuwają się w rolę „easy-going” obrońców sprawiedliwości. Sypią kawałami na lewo i na prawo („nasze pole golfowe zostało uznane za najbardziej niebezpieczne na świecie”), opowiadając przy tym skądinąd ciekawą historię incydentów mających miejsce jeszcze nie tak dawno. Wystarczy wizyta w jednym z wykopanych przez Północ podziemnych tuneli. Robi wrażenie...
Granica jak to granica. Po jednej stronie żołnierze jednej drużyny, po drugiej stronie żołnierze przeciwnej. Stoją i się obserwują robiąc dobrą minę do złej gry.
Z dala można poobserwować tereny Korei Północnej oraz 32-metrową flagę na wieży koniecznie wyższej od tej, na której powiewa mniejsza flaga Południa. I te domy, które, jeżeli bliżej się przyjrzeć, zieją smutką pustką opuszczenia.
Przy tym moście doszło do incydentu (kilka osób zginęło), od którego cała ta maskarada się rozpoczęła.
A w ogóle to jestem drugi tydzień w Moskwie, w której się zakochałam podczas zaśnieżonego weekendu w pełni i tylko dla samej mnie...