Piątek, 30 kwietnia 2004 (Z plecakiem przez Azję)
King's Canyon / Australia
O godzinie 6:00 rano wyruszylismy na podbicie King's Canyon. Na sam poczatek bardzo trudna wspinaczka przy mroznym powietrzu. Na cale szczescie w grupie bylo kilku dwoch innych astmatykow z wieksza iloscie oleju w glowie niz Anna. Pozyczyli mi kilka wziewow.
Samotnie w King's Canyon |
Kanion okazal sie przecudownym miejscem. Miliony lat temu w miejscu tym bylo morze z niesamowicie bialym piaskiem. Obecnie skaly kanionu sa czerwone, poniewaz pokryl je pyl pustyni. Zwisajace skarpy, splaszczone warstwy skal poukladanych w plasterki jedna na drugiej, kopuly, pionowe sciany.
King's Canyon |
Na gorze jednej ze scian leze z twarza wystawiona poza jej brzeg. Trzesa mi sie nogi. Wydaje mi sie, ze spadam. Mnostwo drzew eukaliptusowych. Niektore pokryte zlepionym bialym pylem, chroniacym przez bezlitosnym sloncem. Czarne galezie wychodzace z bialego plaszcza zostaly spalone. Sa martwe.
Ściana cudownie pionowa |
Widoki zapieraja dech w piersi. Po prostu.
King's Canyon |
Po kilku kilometrach dochodzimy do Garden of Eden, oazy z oczkiem wodnym, obfitoscia zwierzat i bujnoscia zieleni. Odswiezajaco. Z jabluszkiem w dloni.
Po poludniu wracamy do Alice Springs. Czerwone wino z kartonu, karty.
Spiac w pokojach z 4,6 lub 20 innymi kobietami mam okazje wysluchac wielu historii. Zadziwia mnie liczba kobiet samotnych, okolo 40-stki. Podrozuja same w poszukiwaniu... moze milosci. Na pewno sa samotne. Na pewno chca mezczyzny. Powodzenia.
Przestraszylam sie. Nie chce tak.