Łódką z Chau Doc do Phnom Penh


Seul – Wietnam – Kambodża – Wietnam – Seul – opowieści część 3

Jeżeli ktoś ma jakieś pytania to zapraszam. Wdzięczna byłabym też za sugestie odnośnie opisu. Czy w ogóle ktoś jest w stanie wszystko przeczytać? Bo tak jakoś zupełnie bez komentarzy... :(
----


23 grudnia 2003 (wtorek) – Chau Doc (Wietnam) - Phnom Penh (Kambodża)

Rano musieliśmy dopłynąć do faktycznego przejścia granicznego między Wietnamem a Kambodżą. Zapakowano nas w busika natomiast bagaże wszystkich uczestników podróży czekał następujący los ;). 

Transport bagaży w kierunku łódki zabierającej nas
do przejścia granicznego z Kambodżą.
 

Dojechaliśmy do rzeki i wpakowaliśmy się na łódkę. Po drodze odwiedziliśmy farmy catfish, o których jest tak głośno w związku z ich eksportem do USA i ostrą amerykańsko – wietnamską konkurencją w tej dziedzinie. W jednej ogromnej klatce hodowanych jest ok. 100 000 ryb, które dziennie zjadają 800kg pożywienia produkowanego przez ludzi na pływających tratwach wyglądających jak domy. W centrum tratwy znajduje się otwór, gdzie ryby karmi się przez ok. 6 miesięcy. Nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam, ale wszystkie farmy znajdują się w ręku jednej rodziny. Catfish sprzedawane są hurtem po bardzo niskich cenach tj. ok. 10 000 dongów (w przybliżeniu 0.60USD) za kilogram. Dlatego business na zachodzie kwitnie – ja lub Ty musimy zapłacić o wiele więcej by sobie tę rybkę skonsumować. 

Produkcja pożywienia na tratwie z klatkami catfish 

Następnie dotarliśmy do rzeki Bassacc, nad którą znajduję się znana wioska skupiająca mniejszość muzułmańską tzw. Chaum People. Widzieliśmy tam przecudowne, jedwabne, ręcznie wyrabiane chusty, spódnice, obrusy etc. Wyrób materiału na zwykła chustę zabiera ok. 2 tygodni. Pewnie dlatego jedwab jest taki drogi... Ja skorzystałam z okazji i zakupiłam jedną po bardzo niskiej cenie.

Ręczny wyrób tkaniny z jedwabiu
 przez Chaum People
 

W wiosce mieliśmy też okazję zobaczyć meczet, szkołę i cmentarz muzułmański. Cały obrządek chowania zwłok wydał mi się bardzo ciekawy. Otóż chowa się ludzi zawiniętych 3 razy (mężczyzn) lub 2 razy (kobiety) w bawełnianą tkaninę od kolan zamoczoną w kamforze. Bez trumny. Ciało musi być zawsze skierowane na zachód (co wydaje się oczywiste), a ręce złożone razem. Nigdy się nie płacze.

Cmentarz muzułmański nad rzeką Bassacc 

No i cały czas towarzyszą nam dzieciaki... ;)

Wszechobecne dzieciaki Chaum People 

Warto chyba jeszcze wstawić zdjęcie pływających stacji paliw, które pojawiają się od czasu do czasu na horyzoncie.

Pływająca stacja paliw 

I tak dopłynęliśmy do granicy z Kambodżą... Przywitały nas tłumy dzieciaków, które za wszelką cenę chciały, żeby robić im zdjęcia i pokazywać na małym ekraniku. Poza tym przymierzały nasze kolczyki, zaglądały w oczy oraz czesały włosy. Ciekawość do granic możliwości. Kochane...

Ja też chce być uwieczniony!!! 

Sama granica nie wyglądała imponująco. Zwykła ścieżka wiodąca do drewnianego domku, w którym miała miejsce odprawa. Już od tamtej chwili staraliśmy się trzymać wydeptanej dróżki, ponieważ już kilka razy ostrzegano nas przed niewypałami.

Przejście graniczne z Kambodżą 

Po odprawie zapakowaliśmy się na kolejną łódź, która dowieźć nas miała do okolic Phnom Penh. Od tego momentu dało się wyczuć pewną nerwowość u pasażerów. Dużo zakazów, nakazów, przykazów... Oba brzegi rzeki świeciły pustką, co w sumie nie powinno dziwić skoro na przestrzeni 181 tys. km2 mieszka jedynie 12 milionów ludzi. Od czasu do czasu trafiła się jednak osada. A jeżeli się już trafiła to łódź, którą płynęliśmy, zdawała się trzymać od niej z dalekiego daleka. Mało więc co można było zobaczyć. Na pierwszy rzut oka osady wydawały się totalnie opustoszałe. Częściej można było dostrzec tłuste kambodżańskie krowy (o wiele większe, często białe, z wielkim zakręconymi rogami – no to może byki ;). Dawało to wrażenie, że Kambodża jest o wiele bogatsza. 

Jadąc kolejnym busikiem do Phnom Penh mogłam również zauważyć wiele różnic. Przede wszystkim ludzie wydali się o wiele smutniejsi od Wietnamczyków, a ich skóra znacznie ciemniejsza. Po drodze przemieszczały się ciężarówki z pakunkami wystającymi 10m ponad przyczepę – i nie, nie przesadzam. Często też mijaliśmy motory z doczepionymi wozami, na których upchane były dzieci w uniformach zmierzające do szkoły na drugą zmianę. Co chwila dało się zobaczyć świątynie, których styl zdecydowanie przypominał błotnisty styl Gaudiego w Hiszpanii (prawdopodobnie powinno być na odwrót – czyżby Gaudi zgapiał? hehe).

Samo Phnom Penh zdecydowanie wyglądało na bogatsze niż Ho Chi Minh. Ogromne, oszklone wystawy, luksusowe hotele... Przepych jednocześnie w dużej mierze kontrastował z widoczną biedą. Przy Phnom Penh Ho Chi Minh wydawał się o wiele bardziej jednolity jeżeli chodzi o poziom życia ludzi.

Dojechaliśmy do hotelu, zakupiliśmy bilety, żeby dojechać z rana 24 grudnia na Pola Śmierci, S-21 oraz po południu do Sihanoukville. Tam mianowicie planowaliśmy na plaży spędzić Wigilię.... Jeszcze tylko tradycyjnie piwko i niu niu. ;) Bo dnia następnego czekał nas bardziej niż ciężki dzień pod względem emocjonalnym...



2 komentarze :

  1. Jak widać dzieciaki są wszędzie ciekawskie. Tak się zastanawiam: w jakim języku się Pani porozumiewała?- Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej na migi ;), bo niewiele osób w tym regionie mówi po angielsku. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...