27 stycznia 2012

Kłopot z Czarnym Smokiem


Kilka dni temu powitaliśmy w Korei Nowy Rok. Tym razem księżycowe obchody wprowadziły nas w Rok Czarnego Smoka Wodnego (Black Water Dragon). Smok jest jedyną mityczną bestią pośród dwunastu zwierząt chińskiego kalendarza astrologicznego, a ten czarny (wodny) zdarza się raz na sześćdziesiąt lat. Stąd też, podobnie jak Rok Białego Tygrysa (2010), ma być to rok wyjątkowy. Oczekuje się, że liczba noworodków utrzyma się w tendencji zwyżkowej - dzieci urodzone w 2012 roku mają być bowiem z automatu uzbrojone w "boski" pierwiastek. Nic tylko zakasać rękawy i do roboty!

Jak już kilka razy wspominałam, w Korei wiele dziedzin życia kręci się wokół mamony. Nic nadzwyczajnego więc w tym, że rezolutni przedsiębiorcy koreańscy i tym razem wyniuchali czającą się za rogiem szansę na prosperitę. Czarny smok, na pewno bardzo dostojny i wdzięczny symbol sam w sobie, został sprowadzony do roli komercyjnej plakietki naklejanej na dzieciaczkowe ciuszki, butelki, zabawki, wózki... - nie ma temu końca. Czytałam nawet o specjalnym pojemniku ze smokową nalepką z przeznaczeniem na... pępowinę. Sklepy prześcigają się też w ofercie prezentów ślubnych (zegarków, biżuterii, porcelany itd., itd.), na których koniecznie widnieć musi emblemat czarnego smoka - przecież nowożeńcy, jeżeli się tylko odpowiednio zmobilizują, jeszcze w tym roku mogą przekuć w czyn "black dragon baby". 

Ktoś ma jeszcze jakieś pytania odnośnie fundamentów koreańskiej gospodarki?


Vector of 'illustration a funny black dragon the symbol of the year'
Szczęśliwego Nowego Roku!


17 stycznia 2012

Świńskie obrządki


Świnia to zwierz w Korei szczególny. Kiedy pojawi się w snach, Koreańczycy pędem maszerują do kolektury, żeby (prze)kupić swój los. A to z powodu niespotykanej płodności lochy - podobno za jedynym zamachem potrafi ona wydusić z siebie do piętnastu różowiutkich prosiaczków. Któż miałby za złe pomnażanie swojego majątku w tak przebojowy sposób? Drugim, chyba jednakowo spektakularnym omenem jest to, że chiński ideogram oznaczający świnię (豚wymawia się w hanji jako "don", co w języku koreańskim oznacza właśnie pieniądze (돈).

Świnia odgrywa również niemałą rolę w koreańskim (i nie tylko) szamanizmie. Niektóre obrządki tego rodzaju przeniknęły do codziennej kultury Koreańczyków i są dosyć powszechnie praktykowane po dzień dzisiejszy. Przykładem może być gosa (고사), rytuał, który zapewnić ma nowemu przedsięwzięciu wszelaką pomyślność. 

Dla przykładu w zeszły weekend ojciec mojej koreańskiej podopiecznej kupił samochód. Nie jest to jednak zwykły pojazd, a taksówka - czyli biznes, mający za zadanie podreparowanie finansów rodziny. Stąd gosa na szczęście. Sposób postępowania? Na jednym z bardziej tradycyjnych rynków, na przykład Namdemun Market, kupujemy głowę świni. Im bardziej uśmiechnięta (!) tym lepiej, ale też i tym drożej. To makabryczne popiersie lokujemy w pobliżu samochodu, wśród owoców, tradycyjnych, ryżowych ciastek tteok (떡), suszonych ryb i innej strawy. Niezbędne jest też sfermentowane wino ryżowe, makgeolli, co by spryskać obficie opony, a resztę wypić na zdrowie. W międzyczasie rodzina oraz zaproszeni goście składają  trzy pokłony oraz wpychają koreańskie wony do pyska, uszu i nozdrzy świni - wszystkie te pieniążki idą do kieszeni właściciela. Po obrządku głowę świni najczęściej wyrzuca się, ale zdarza się, że jest ona gotowana i konsumowana.



Rytuał gosa (고사) - w uśmiechiętym pysku, nozdrzach i uszach zmasakrowanej świni sterczą koreańskie banknoty.


Pokłony przed pyskiem świni - prośba o pomyślność nowo otwieranego biznesu, w tym przypadku zakupu samochodu na taksówkę.


Gosę odprawia się w większości nowo otwieranych interesów - biur, hal produkcyjnych, zakupu samochodu na taksówkę itd. Co ciekawe, niedawno dowiedziałam się, że nawet w naszej stoczni, przed lądowaniem statku lub platformy wiertniczej podobny rytuał jest konsekwentnie egzekwowany po to, żeby zapewnić konstrukcji bezwypadkowość. Dopiero w obecności właściciela, podczas oficjalnej ceremonii nadawania nazwy, ucieka się do bardziej zachodniego zwyczaju tj. rozbijania szampana o burtę/strukturę budowli. Stąd może takie powodzenie koreańskich stoczni?


12 stycznia 2012

Blog Roku 2011


„W Korei i nie tylko”, jeszcze w swojej starej wersji, dotarł do finału konkursu „Bloga Roku” jedynie w roku 2008. Wtedy był to jeszcze blog bardziej osobisty, momentami emocjonalnie porywczy. To na pewno nie był dla mnie najspokojniejszy okres – kilka miesięcy wcześniej odeszłam z Samsunga i zatrudniłam się w innym chaebol’u, wyszłam za mąż za PWY (znanego wytrwalszym Czytelnikom Koreańczyka), większość bardzo bliskich mi Polaków zdecydowała się opuścić Koreę już na zawsze. W jakimś sensie wiele rzeczy musiałam raz jeszcze zacząć od nowa.

Wydaje mi się, że przez cztery ostatnie lata trochę dojrzałam, uspokoiłam się wewnętrznie, pogodziłam się z tym, kim jestem i co sobą reprezentuję. To było jak bardzo głęboki oddech. Ten czas chyba największej, ale też i najbogatszej samotności w moim życiu zaowocował podsumowaniem lat 2003-2007 spędzonych w Korei o niej esejami, które zostaną wydane już w maju tego roku przez wydawnictwo Kwiaty Orientu. Nie ukrywam, że jestem tym podekscytowana i że jest to ścieżka, którą chciałabym podążać. Żeby jednak drogę tę z powodzeniem przemierzyć dotrzeć muszę do ludzi, którzy mogliby uznać moje pisanie w ten, czy inny sposób za wartościowe. Stąd uczestnictwo w konkursie na Bloga Roku i prośba o Wasz głos.

Jeżeli uważacie, że dzięki moim wpisom udało się Wam zajrzeć za kulisy codziennego życia w Korei i że dowiedzieliście się czegoś wyjątkowego o odwiedzanych przeze mnie miejscach w Azji, proszę „polubcie” mojego bloga po prawej stronie, podzielcie się do niego linkiem na swoim portalu społecznościowym lub po prostu zagłosujcie:


SMS na numer: 7122
TREŚĆ: D00198



KOSZT: 1,23 złote (dochód będzie przeznaczony na turnusy rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych)
ZAMKNIĘCIE GŁOSOWANIA: 19 stycznia 2012







Moja Nabi z cyklu Nabi & Grass Love


4 stycznia 2012

Śmierć Kima



Medialnie burzliwych tematów na temat Korei Południowej staram się raczej nie poruszać. Jako absolwentka stosunków międzynarodowych z jakimś tam doświadczeniem w MSZ oraz z całkiem dobrą wprawą we współpracy z rządami kilku krajów, mam mniej więcej wyobrażenie o tym, czym jest polityka i jak subtelnym instrumentem są dla niej media.


Śmierć Kim Jong Il’a ponownie wywołała na Zachodzie pożądaną zawieruchę. Jak króliki mnożyły się pogadanki, analizy, opinie, scenariusze przyszłych wydarzeń. Media zaliczyły szczyty słupków oglądalności/czytalności, eksperci z czułością poprzeliczali honoraria na swych kontach... a następca dyktatora Kim Jong Eun zyskał na wiarygodności w oczach swojego narodu jako przywódca, który sieje strach na całym globie.


A co się dzieje w Korei? Wielkie NIC. Ludzie nie przemykają ukradkiem ulicami, nie ukrywają pod hełmami rozlatanych ze strachu oczu, nie wandalizują sklepów w poszukiwaniu pożywienia, nie chowają się w schronach. Owszem przeglądają gazety, oglądają telewizję, czasem wydarzenie to skomentują – najczęściej chodzi o to, ile stracą na swoich inwestycjach lub czy oficjalne kondolencje się należą, czy nie – ale całą medialną sieczkę wywołującą sztuczny strach, potężne narzędzie manipulacji, pozostawiają odbiorcy za granicą.

Z rezerwą pisałam o incydencie na wyspie Yeonpyeong i innych tego rodzaju potyczkach na Półwyspie. Tak samo skomentuję śmierć Kim’a tutaj – tym razem słowami mojego dobrego kolegi z Gwangju, Leszka Moniuszko (YellowInside), tymczasowego korespondenta dla TVP INFO: