13 października 2013

Moja "Pieśń o miłości"


Na pierwszych zajęciach nauczycielka zapytała, dlaczego chcę uczestniczyć w nauce śpiewu pansori. Odpowiedziałam, że chciałabym kiedyś zaśpiewać „Pieśń o miłości” („Sarangga”) dla mojego męża. To jeden z najbardziej popularnych, ale też i mój ulubiony fragment pieśni „Chunhyangga”.

Ja i "Pieśń o miłości" na świeżym powietrzu.


Pansori fascynowało mnie od dawnaale nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że będę miała okazję zmierzyć się z tą formą sztuki twarzą w twarz. Jak wiele znaczących w moim życiu styuacji (wliczając w to wyjazd do Korei), również ta miała charakter zupełnie przypadkowy. Pewnego dnia zadzwoniłam do dawno niewidzianej koleżanki z propozycją wspólnej kolacji. Okazało się, że właśnie wracała z pierwszej lekcji darmowego kursu pansori dla obcokrajowców...

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam talentu do śpiewania. W dzieciństwie siostry zakonne nie zakwalifikowały mnie do kościelnego chóru, a na jednym z wystąpień solo zapomniałam języka w gębie, co skutecznie zniechęciło mnie do dalszych prób. Po latach najróżniejszych doświadczeń w Korei uzmysłowiłam sobie jednak, jak niesamowicie ważne jest wychodzenie poza strefę własnego komfortu – szczególnie jeżeli czuje się do czegoś pasję. Zamiast z żalem zamiatać swoje słabostki pod dywan trzeba się z nimi wziąć za bary. Najlepiej z żartobliwym dystansem do samego siebie i zawsze z podniesionym czołem. A jak coś nie wychodzi to próbować aż do upadłego. To jedyny sposób na przekonanie się o swoim prawdziwym potencjale (czyt. czy faktycznie ma się „jaja”). Ograniczanie się do działania w ramach swoich mocnych stron zamyka możliwość zadziwienia samego siebie. A zadziwienie samego siebie to przecież jedno z najpiękniejszych uczuć w życiu.


W czerwcu ukończyłam trzymiesięczny kurs pansori. Na inauguracyjnym wystąpieniu tradycyjnie już zapomniałam słów. Nie poddałam się jednak. Zdecydowałam się pójść na całego i wziąć udział w w konkursie pansori dla amatorów podczas Międzynarodowego Festiwalu Sori w Jeonju. Przygotowywać musiałam się praktycznie sama. Na szczęście okazało się, że mam bardzo wyrozumiałych sąsiadów. Bez jednego komentarza znosili moje późnowieczorne wrzaski. PWY, jak to PWY, mało że również znosił wszystko nadspodziewanie mężnie, to również podtrzymywał mnie na duchu dozując oszczędnie, ale w najbardziej właściwych momentach zagrzewające do walki słowa.

Na konkursie miałam śpiewać jako 25 osoba. :)

Po występie PWY powiedział mi, że denerwował się 
chyba bardziej niż ja...

Na festiwalu wystąpiłam z rozpoczynającym się właśnie przeziębieniem i... dogorywającym już półpaścem. Byłam wykończona nie tylko nauką śpiewu, ale też własną pracą w korporacji i przygotowaniami do intensywnej wizyty w Polsce. Zaśpiewałam gorzej niż mogłam, ale i tak uczucie dokonania czegoś, co wcześniej pozostawało jedynie w sferze niewyraźnych marzeń, niesamowicie uszczęśliwiło mnie. Mimo że śpiewałam dla PWY i przyjaciół, którzy dopingowali mi na miejscu, tak naprawdę najwięcej wniosłam tym wystąpieniem dla samej siebie...


Otrzymałam nawet nagrodę z rąk dosyć sławnej Kolleen Park.

Prawdziwy bambusowy wachlarz z ręcznie malowanym rysunkiem oraz żeńszeniowa równowartość ok. 100USD - to były moje nagrody.



Oto „Pieśń o miłości” dedykowana dla mojego PWY:




8 komentarzy:

  1. Tę piosenkę chyba kiedyś słyszałam w jakiejś dramie koreańskiej, aczkolwiek może mi się tylko wydawać, biorąc pod uwagę, że chyba 99% piosenek koreański zawiera w sobie "Saraneyo" (nie wiem, czy dobrze napisałam. :)
    Podziwiam, że potrafiła Pani poradzić sobie z "samą sobą" tak naprawdę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję! Ja mam straszny problem z pokonywaniem własnych słabości i lęków... Pansori to chyba bardzo trudny gatunek, ale świetnie Pani sobie poradziła. Mam nadzieję, że i ja kiedyś przekroczę granice, które sama sobie wyznaczam (niepotrzebnie z resztą).

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję ;) Ja tez śpiewam (znaczy się nie Pansori :P) i doskonale wiem jaki to stres stać samemu przed mikrofonem ;) Tak więc podziwiam, podziwiam.
    Wspaniały blog, można się dowiedzieć wiele o kulturze tego wspaniałego kraju. Mam nadzieje, że uda mi się tam kiedyś pojechać, a także zobaczyć pozostałe kraje Azji ;)
    i jeszcze chciałam dodać, że jest pani bardzo piękna, szczęściarz z pani męża ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję wszystkim za przemiłe słowa :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem dla pani pełen podziwu. Wielkie brawa Pani Aniu!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy masz jaja? Masz naprawdę solidne cojones!
    Podziwiam. Podziwiam tym bardziej, że stanęłaś na scenie i pokazałaś przede wszystkim sobie, że można. To racja, że ze słabościami trzeba brać się za bary i im nie dać się urobić do wygodnego kwadracika swoich możliwości i ani centymetra szerzej, ani wypustki w innym kierunku.
    Nie wiem, czy ja bym dała radę, chyba nie. Ale obejrzałam filmik z opadniętą koparą. Nie mam słuchu absolutnego, ale melodię rozpoznałam bez pudła.
    Brawo za śpiew i za siłę charakteru. :)
    Agnieszka
    PS Swoją szosą to piękny prezent dla kogoś, kogo się kocha.

    OdpowiedzUsuń
  7. miałam gęsią skórkę jak tego słuchałam! :) szacunek za odwagę! słychać było, że widowni tez się podobało. czuć było 신명 w powietrzu ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję przede wszystkim odwagi i siły do walki z samą sobą :) na pansori się nie znam, więc obiektywnie ocenić występu nie mogę, ale wyglądałaś przepięknie :)

    OdpowiedzUsuń